czwartek, 27 sierpnia 2015


Historyjki smieszne i "poważne" co dzieciaki potrafią i co potrafiła młodzież..


Państwo Mroczyńscy mieli dwa domy i dzierżawili PSS ciastkarnie ..ale były też ruiny na ich podwórku spalone jeszcze pewnie za czasów wojny..zawsze nas ciekawiło co tez takiego tam jest ,najodważniejsi mowili że tam mozna znależć i bomby(hihi ..oj ta wyobraznia) i proch...oczywiście nic tam nie bylo po za spalonymi belkami i ruiną pełna cegieł ..ale od czego jest wyobraznia?wybrać sie w te ruiny to nie była łatwa sprawa ..raz że pilnował czasem pan Mroczyński ..ale tez niejaki Pawełek ..postać ciekawa ..nie mam pojęcia czy to była rodzina państwa Mroczyńskich czy nie...on ...był zawsze ..pilnował wszystkiego i był odrobinę dziwny..mieszkał w tym drugim domu.Więc raz wieczorem wybraliśmy się z latarkami ..takimi wielkimi na pasku ..na 6 baterii...wypas ..przez dachy naszych domów ..dotarlismy ..tam ..i rzeczywiście nic tam nie było jakieś spalone stare garnki ..popalone belki.. masa cegieł....zeszlismy aż do samych ruin..lecz nie pomyslelismy że zawsze łatwiej się schodzi z muru niz podchodzi na mur ...było nas 7 oczywista hałasu bylo troche z tego..jak to z chlopakami ..był też z nami mały Poniec (małego wzrostu i lekko skosne oczy ,dlatego Japoniec ..a w skrócie Poniec)..gdy tak gmeralismy w tych ruinach ..nagle taka biała postać wyloniła się za cegiel...struchleliśmy ..Dzidzia ..zaczał ryczec ...że on juz nie będzie ..a my w strachu na podwórko Mroczyńskich byle do bramy!...jak to przelecieliśmy nie wiem po dziś dzień i czemu płaczliwy Dzidzia był pierwszy za bramą też tego nie wiem...strach to potężna  sprawa ..polecieliśmy na nasze podwórko i okazało sie ze Poniec nasikał ze strachu w gacie..no naprawde..szybko go pod pompę wzieliśmy wymył sie ..a gacie wymoczył i powiesił na lince ..a sam tylko spodnie ubrał..już nigdy tam nie poszliśmy a fama poszła na ulicy że tam straszy ..po latach dowiedzielismy sie że to Pawełek nas wystraszył bo nie miał na nas sposobu abyśmy tam nie chodzili..bo naprawdę bylo tam niebezpiecznie.
Inną przygodą była okazja pojeżdzenia motorowerem "Osa",przy Starogardzkiej obok domu Pipkow..np.Meblostylu był plac początkowo nic na nim nie było..tzn był stary dom ktorego rozebrano..pozniej zarosniety plac ..a pozniej zrobiono taką namiastke miejsca rekreacji czyli ławki ładnie przycięte krzaczki...oczywista nikt tam po za pijaczkami nie chodził ,no i dzieciakami które tam chodziły pozbierać butelki no i niesamowita zabawa w tych krzakach czyli szukanie się.zaraz za tym placem zaraz przy drodzę rósł krzak wielki dzikiej róży i uliczka ta nazywana nie była inaczej jak przy dzikiej róży..i włąsnie tam został pozostawiony  nie wiem czy przez złodzieja czy przez pijaczków ten motorower..nie mieliśmy zielonego pojęcia jak to uruchomic..ale wiadomo jak to "spece"..tacy jak my wszystko dało radę...Bak był pełen..i na tej całej długości jezdziliśmy prawie cały dzień...i nagle z jednej i drugiej strony milicjanci sie pojawili...chce zaznaczyć że kiedyś się nie zabawiano w ceregiele..w tyłek wtrzepali i człowiek w strachu aż popuszczał....nie było gdzie uciekać ..więc ..czekalismy na najgorsze ..zabrali nas na posterunek ..i mielismy opowiedzieć skad go mamy.
Nigdy tam nie bylismy ..przestraszeni niesamowicie..był tylko jeden ryk i płacz ..że my sie tylko przejechalismy...no i widocznie uwierzyli nam..i po pół godziny nas wypuścili ..motorower nie miał tablic rejestracyjnych...i to byl nasz pierwszy kontakt z automobilizmem i oczywista z milicja ..nauka z tego jasna była że nawet co w krzakach leży bezpńskie nie zawsze można dotykać i tak prawde powiedziawszy zostało to mi do dziś dnia.
Razu pewnego ..a miałem gdzies kolo 11 lat przyleciał do mnie z sensacyjna wiadomoscią ..Cechu..(czyli Czesław tak tu sie imiona .skraca Józef to Jóch ,a Antoni to Anton lub Toch )że  koło targowiska końskiego znalazł 500zl...sensacja niesamowita..bez dwóch zdań..i rzeczywiście pokazuje 500 zł brudasa z górnikiem i kopalnią na banknocie ..pierwsze co zrobilismy to rozmienilismy po 100 zł..zabralismy stówkę a resztę schowalismy,pierwszy zakup to kino..z filmem "7 wspaniałych" co jak co ale westernu nie potrafilismy sobie odmówić..plus do tego poł kilo czekoladek i oranżada przed kinem na dworcu..a że na drugi dzień miał być odpust to postanowiliśmy ze resztę wydamy w ten dzień.Na nastepny dzień po kościele ruszylismy w gwar kolorowych stoisk ,których masa była ,czego tam nie było..wszystko! co się świeciło ,słodkie było i co strzelało..a propo słodkości pamiętacie jeszcze smak oranżady ale tamtej to był podstawowy napój słodzony, kiedy o Coca Coli czy Fancie można było tylko pomarzyć. W jej składzie był cukier, kwasek cytrynowy, aromat landrynowy (!) i zwykła woda. Teraz coraz częściej oranżadę “na prawdziwym cukrze” można spotkać, robioną na festyny i inne tego typu imprezy, ale także w modnych kawiarniach i niektórych sklepach ale to tez nie to ...nie wiem smak sie zmienil czy jak?Skoro już przy smakach róznych jestesmy
jednym z moich ulubionych przysmaków z czasów dzieciństwa był serek homogenizowany. Produkowano go w dwóch wersjach: zwykłej (z niebieskimi paskami) i waniliowej (z żółtą etykietą). Oba serki nie tylko były przepyszne i niezwykle urozmaicały śniadania złożone zwykle z kanapek z serem topionym lub dżemem i niesmiertelnej zupy mlecznej ale także okazywały się niezastąpionym i wszechstronnym składnikiem innych dań. Z serkiem robiło się nie tylko naleśniki, ale też zamrażało się je jako lody, robiło z nich serniki, kluseczki, nadzienia do ciast i ciastek
eech czasy..czasy albo kto pamieta irysy sezamowe..albo torciki wedlowskie nie takie jak dzis przesłodzony substytut..

Mniejszy kosztował przy wadzę 250 g 22zł a dwa razy większy 43 zł charakterystyczny jest znak jakości Q czyli towar najwyższej jakości.
Powracając do odpustu i reszty jaka nam została czyli 400zł...odpust był nasz ,,wszelkie marcepany w kakao obtaczane,oranżady,lusterka z czterema pancernymi ..psa już nie liczę..no i pistolety na korki osiem paczek korków ..plus loteria gdzie jakimś trafem 6 fajansowych aniołków wygralismy które jak aniołki rozdaliśmy bo to też była zasada ..nic co trwałego do domu nie znosić bo by się wydało,a korkowce mogły być bo tego zawsze w domu sporo było..a korki to zawsze mozna było powiedzieć że za swoje..w końcu rodzice nam po tej "dyszce"nam na odpust dali...wszystko było przewidziane.
Tu znalazłem film dokumentalny o tym podobnym temacie,niewiele sie róznił od tamtych syuacji w naszym mieście,film jest z 1966 roku http://ninateka.pl/film/jarmark-cudow-jerzy-hoffman
Świat odpustu ,kolorowy w tych szarych czasach ,fascynował..mimo że dzis nazwalibyśmy to tandetą kramarską i w złym guście ale pomyślmy tak sami, że czlowiek tęsknił za kolorem za gwarem za innością codziennego dnia.Więc kupowalismy na gwałt gipsowe odlewy kolorowe bo wypadało cos kupić na odpuście..makatki nad łózkiem z niesmiertelnym jeleniem..makatki do kuchni z hasłami "że każda żona tym sie chlubi że gotuje co mąż lubi"albo "czysta woda życia doda"itp..masa tego była był inny blicht i inne zdobienia w domu ..a jednak piękne bo to czasy młodości ..czas inny nie taki szybki jak dziś.Tak że przez dwa dni byliśmy "multimilionerami"w sensie dziecięcym i były to dla nas niezapomniane chwilę pod względem szczęśliwości mieć to co się chciało w tym dziecięcym czasie i mimo że dziś podszedł bym do tego bardziej uczciwie..lecz wtedy gdy bieda była ogólna raczej nie patrzyło się uczciwie ..dziecko jak dziecko też pragnie i słodkości i tą odrobinę marzenia hmm ..trochę inności w tamtym innym świecie.

Inna historia dotyczy mojego niezyjacego już kolegi a dotycząca zbierania eksponatów do izby pamięci w szkołach.Był taki okres że poszczególni dyrektorzy szkół za honor swój wzieli to aby w każdej szkole zaistniała izba pamięci gdzie miały być eksponaty i dokumenty dotyczące życia i historii mieszkańców Czerska i okolic,istniała swoista rywalizacja poszczególnych szkół w tym by mieć najwspanialsze okazy historyczne.
Moj kolega miał właśnie taki eksponat a mianowicie szkoleniowego panzerfausta znalezionego gdzieś w starej skrzyni na strychu jakiegos zrujnowanego domu ..to że to była zwykła niestrzelajaca replika nikt nie wiedzial,wygladała jak oryginalna..więc ten mój kolega w dobrej wierze sądząc że przyniesie najlepszy eksponat i że za to na pewno zostanie pochwalony i będzie powodem do dumy

Gdy przyniósł go do szkoły,oczywiście z miną dumną czekał pod pokojem nauczycielskim na nauczyciela historii by mu to osobiście wręczyć..oczywiście nauczyciele jak go z tym zobaczyli to najpierw kazali mu to odlozyć ..że to niebezpieczne ..a on przy swoim że odda dopiero jak historyk przyjdzie..zostawili go w spokoju ..w między- czasie zawezwano i milicje ,straż pożarną..i Bóg wie kogo jeszcze ..a co mniej odważniejsi nauczyciele ewakuowali sie przez okno po drabinie z pokoju nauczycielskiego.
Chcialem też napisać iż niemiecki hełm też tam znalazł i miał go na głowie,wreszcie gdy przyszedł nauczyciel oddał wszystko mu ,a ojciec jego(bo rodzice zaraz tez przyszli)zaraz mu wtrzepał i to ostro(były jak wiecie to czasy że nie bawiono się specjalnie w ceregiele),tak że nic wielkiego się nie stało poza oczywiście wielkim zamieszaniem ,a panzerfaust i tak poszedł do izby pamięci gdy stwierdzono że jest nieszkodliwy i piątka z historii też była mimo przetrzepania dolnych walorów mego kolegi.Po tej przygodzie już dzieciaki nie mogły przynosić żadnych eksponatów poza dokumentami i zdjeciami ..tak dla świętego spokoju.
O tym jak duże W nie zawsze sprawia że jesteśmy dorośli.Co to było duże "W" chyba specjalnie opisywać nie muszę,ale dla tych co może zapomnieli przypomnę iż był to napój alkoholowy +,-jakieś 14%szumnie nazwany winem z domieszką siarki..tak tak ..siarki.Cena jego jak na tamte czasy była w miarę około 19 zł kosztowało czyli tyle co tabliczka czekolady.Więc gdy zbliżał się koniec 8 klas poczuliśmy się bardzo dorosli i na tyle "starzy"iż czas było spróbować tego zakazanego owocu a okazja była bardzo duża bo bal na zakończenie szkoly.W tam tych czasach bardzo kumplowałem się z M.Dorszem i T.Ebertowskim...ale Mirkiem najbardziej bo miał skuter czeski Jawa i to był lep na wszystkie dziewczyny ,miał branie jak diabli ...zazdrościłem mu bardzo...no ale kumpel to kumpel ,odpadki dla mnie też spływały..hihi..oj nie aż takie złe ..ale on miał the best!...no i jak była imprezka na koniec 8 klas to Mirek rzucił hasło składka! na co??no na buzony hihi(to takie tanie wina)
oczywista też sie zrzuciłem choć kasy miałem ..ok 50 zl okazało się że byłem krezusem ..inni mieli wiele mniej ale jak się podliczyło to sporo było tego ..(wino 19 zl najtansze)...jak sie skończyło?cóż po połowie wina zakręciło się ostro w głowie,a po drugiej piękny"haft kaszubski"i tyle z tego było....i dlugo ,długo nie tknąłem alkoholu,doszedłem do wniosku ze to jeszcze nie dla mnie.
Jeszcze jak mój ojciec żył to opowiadał jak jako chłopcy  gdzies po 12 lat, chodzili nocami na stawy do Grossa od strony "Lipy chojny"a że bieda wtedy wielka była ,więc każde ręce do pomocy sie liczyły i jak coś do domu sie przyniosło do jedzenia to świeto było.Stawów tych pilnował niejaki Wilhelm ,ponoc wielki niemiec(chodzi o wzrost),stary ale z wielka krzepą w dłoniach i baaardzo sprytny,ale jak to chlopaki sprytniejsze bali sie tylko psów.Więc pewnej nocy z podbierakami wybrali sie na karpie i szczupaki...Wilhelm lubił brac też psy z soba , choc nie zawsze...tego wieczoru ich nie zabrał,słyszeli szczekanie i przerazili się ale jednak to nie były psy stróża.Noc była jasna i gwiażdzista,co nie bardzo sprzyjało wyprawie,ale co to znaczylo dla takich knapów..nic,wyobraznia mlodych ludzi zawsze jest krótka,górę bierze brawura chęć przygody i ryzyka.Jak opowiadał tata przyszli od strony "Lipy chojny"
tam były lasy i laski można było przejść niezauważonym a na dodatek rosła wysoka trawa.a z tymi podbierakami to też inaczej było,bo jedną noc sie zastawiało w szuwarach ,może nie podbieraki ale cos w rodzaju małych sieci normalnie w dzień niewidocznych a w druga noc podbierało się je,miały taka specyficzna nazwę zapomnialem ..upss.i gdy już wyciągali to z drugiej strony stawów zauważyli światełko żółte(jeden zawsze był na czatach)przerazili sie okropnie, to był stary Wilhelm..ciarki przeszły po plecach na mysl jego "lagi" jaka zawsze nosił...tym razem zdołali uciec,ale byli tacy co posmakowali "lagi" Wilhelma.A za to na drugi dzień jak tata opowiadal ,w całym domu zapach pieczonych ryb,jedne były smazone i do zalewy octowej,a drugie i w galaretę ale też i zupa rybna była na łbach rybich,oj dobrze że lubiłem słuchać jak ojciec opowiadał i Ty dziś drogi czytelniku coś wiecej przez to wiesz o Czersku i tamtych czasach .
Każdy zna most nad struga na ulicy szkolnej?no zna ...więc kiedyś gdy most był jeszcze drewniany ,przed mostem po prawej stronie (idąc w kierunku ulicy Młyńskiej) było niewielkie gospodarstwo
,prowadziła je rodzina hmm niemiecko -polska,on był Polakiem a ona Niemką.
Nie byli specjalnie zamożni ,ale skromnie na wszystko starczało,mieli córkę Gerdę,dziewczyna piękna i o dobrym sercu.W niedalekiej fabryce listew (dzisiejsza firma Klose)pracował syn wyrobnika z ulicy
Młynskiej biedny ale dorodny chłopak za którym niejedno dziewczę spoglądało ukradkiem.Gdy wracał wieczorami z pracy nie raz widział dziewczynę co pranie robiła nad Strugą,należy pamiętać że Czersk w odróznieniu od innych miast na Pomorzu był bardzo Polski,zaledwie 10% to byli Niemcy i przeważnie ewangielicy,i jesli Niemka wychodziła za mąż za Polaka to było wydarzenie, i niełatwo było takiemu małżeństwu zarówno z jednej strony jak i z drugiej...dziś to nie byłby żaden problem ale w tamtych czasach rzecz miała się bardzo niemile.Zwrócila jego uwagę jasnośc jej długich włosów które w letnim zachodzącym słońcu złociły się ,przybierając barwę starego złota.Nie trzeba się wiele dziwic ale chłopakowi dziewczyna bardzo się spodobała,już nie wracał z pracy z kolegami ale starał się wyjść ostatni by móc się napatrzeć na jej smukłą piękna sylwetkę.Gerda też spostrzegła że codziennie na moście stał zapatrzony w Strugę chłopak dziwiło ją to że potrafi patrzeć tak bez przyczyny w wodę przepływajacą " a może na mnie patrzy"?zadawała sobie pytanie.W tamtych czasach to rodzice wybierali dziewczynie adoratora,chodziło o prestiż ,wyznanie ,narodowość ,a i co nie było nie bez znaczenia też na majątek...dziwne to może sie dziś wydawać ale wtedy to mialo pewien sens,np.gdy jedno i drugie było w miarę posażne to gdy byli malżeństwem swą pracą go pomnażali,dany ród nabierał znaczenia....no ale nie było siły i wtedy i teraz nad miłość ,ona to burzyła wszelkie mury i wszelkie przeszkody.
Tak ale cóż mógł syn wyrobnika(to taka osoba co pracowała po okolicznych gospodarstwach bardziej zamożnych "gburów")w domu się nie przelewało,a rodzina jak to w tamtych czasach bywało duża.Jan bo tak miał na imię nasz bohater był najstarszym z dzieci ,a w sumie z rodzicami było ich dziesięciu,i to wszystkich trzeba nakarmić ,odziać,więc jak mu się trafiła praca u Grossa w fabryce listew był szczęśliwy ,zawsze to te kilka marek więcej w domu.
A u Grossa praca cięzka była,pracował przy wyładunku drzewa gdzie "sztaplował" je na placu aby drzewo sie na powietrzu odpowiednio wysuszało,lecz silny był.. i placowy Bauman był z niego bardzo zadowolony,a on rzadko potrafił powiedzieć że pracuje dobrze ,lecz przy Janie zawsze z pod wielkiego wąsa słychać było
"ja,ja gute arbeit"przypadł mu do gustu ten silny i wesoły chłopak.
Ojciec Gerdy mimo iz był Polakiem jednak za namową żony i jej rodziny przeszedł na ewangielizm czyli jak się w Czersku mówiło"na lutry",nie był złym człowiekiem ,pracowity i prawy bardzo.Gdy młodzi zaczeli rozmowy na moście które najpierw były "o niczym"czyli o wodzie w strudze,o pogodzie i takie tam młodych rozmowy.Ojciec to widział ale nic nie mówił ,choć zaraz ganiał dziewczynę do różnych wymyślanych prac
Najmniej widywali sie zimą i pożną jesienią bo i to pora chłodna i sniegiem pozasypywane wszystko, czasami wyglądała oknem za wychuchanej zamarznietej szyby....czekała na niego.
Gdy nastała wiosna młodzi zaczeli się spotykać ,ona po trawę dla królików ,on niby za szczupakami co na wiosnę wychodziły na żerowanie,bardzo przypadli sobie do serca,dzieliła ich niewidoczna granica wiary,majetności to w tam tych czasach nie było wcale takie proste.Ojciec dziewczyny gdy zobaczył że sprawy zachodzą za daleko, postanowił Gerdę wysłać do rodziny żony daleko hen aż pod Hamburg że to niby do szkół ale też aby bardziej się z niemczyzną obyła.W tych czasach nakaz rodziców rzecz świeta była, nie było od tego odwrotu.Jan często wyglądał za Gerdą na moście ,lecz już jej nigdy nie ujrzał.Piszę to powiastkę dlatego aby ukazać świat jaki wtedy był,czasem okrutny i jak bardzo sie zmienił ,jedno co pozostało niezmienione od setek lat to miłosć,cierpienie ,radość..prawda?
Ale też nie brakło w tych wszystkich roznych przypowiastkach ,bajaniach pewnych morałów jak np.przypowiastka o "rozumie" i "szczęściu"Młodzieniec wybierający się w świat wybiera "rozum"jako najsilniejszy w wypadkach życiowych ale "rozum "zaprowadził go pod topór katowski,Życie jego zależy od króla co go ułaskawił jak też i od posłańca który ma rozkaz cofnąć wyrok,w ostatniej chwili "szczęście"zrzuca katowi topór z trzonka a przez ten czas przybył posłaniec z łaską od króla ,i kto teraz mocniejszy "rozum" czy szczęście"?Jeszcze inna powiastka powiada o chciwym karczmarzu,Karczmarz ów żądał od człowieka który mu nie zapłacił przed 20 laty za obiad, mendla gotowanych(15 sztuk) jaj zapłaty za wszystkie kury  i kurczęta które by sie w tych długich latach byłby się z zjedzonych jaj wylęgły,Sprawa staneła przed sądem.W ostatniej chwili gdy wyrok ma zapasc na korzyść karczmarza,wpadł na salę świadek który swe spóżnienie tłumaczy tym -"że właśnie siał trzy korce gotowanego grochu"sędzia oburzony "co wyrosnie z gotowanego grochu"?!!na co świadek odpowiada "to samo jak kurczęta z gotowanych jaj"..karczmarz proces przegrał...duzo w tych wszystkich bajaniach takiej ludzkiej madrości ,wykazywania głupoty jak i morałów z których brano przykład.





12 komentarzy:

  1. To były piękne czasy.Dzięki Panu można przeżyć je jeszcze raz.Chętnie czytam Pańskie wspomnienia.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny filmik,ileż wspomnień powróciło.Podczas oglądania,w pewnym momencie zorientowałam się,iż mam otwartą"gębę"z zaciekawienia,podobnie,jak niektóre panie zapatrzone w handlarzy oferujących swoje produkty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Długi urlop zrobił Pan sobie,a szkoda. bo poczytałoby się co nieco.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. ..."i długo,długo nie tknąłem alkoholu"...hmmmmmm akurat uwierzę,każdy był młody a powszechnie wiemy,że to co zakazane najlepiej smakuje,więc nie muszę nic więcej pisać:)

    OdpowiedzUsuń
  5. To co tygrysy lubia najbardziej, czyli opowieści o starych czerskich stawach . Wspaniała lektura , panie Henryku pieknie opisana historia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulacje p.Henryku za zajęcie pierwszego miejsca w "Minutowym quizie o Czersku". Dosłownie minutowym ;)
    Mieszkaniec Czerska

    OdpowiedzUsuń
  7. TE WPISY SĄ NAJLEPSZE!!! PROSZĘ KONTYNUOWAĆ, WIERNY CZYTELNIK

    OdpowiedzUsuń
  8. Pawełek -Paweł Mroczyński, był stolarzem i miał stolarnię, obok p.Piepke; drewniany dom, po drugiej stronie "tryfty". Mówiło się Moczyńskiego tryfta - czarna droga /żużel/ i graliśmy tam w palanta, albo w piłkę w "skutego".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tryfta to takie przejście między domami..prawda?

      Usuń
    2. Witam i na wstępie pozdrawiam. Czytając Pana blog stwierdziłem ze musze przeczesac strych mego ponad 100 letniego domu. Ostatnio to znalazłem niemiecki motlitewnik dobrze zachowany. Rodzice mi opowiadają ze jedna tryfta to biegła od obecnej Starogardzkiej do ulicy Blacharskiej przez obecne ogrody następnie dalej do ulicy Targowej.

      Usuń
  9. Ciekawe...ciekawe...nawet bardzo...coś nowego z historii naszego miasta, o czym zapewne mało kto wie...Proszę kontynuować...Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Brawo pięknie dorota

    OdpowiedzUsuń