Szkoła i nauka zawodu.
Kiedyś jak już pisałem, większość uczni szkoły podstawowej szła uczyć się dalej do szkoły zawodowej,trwało to krócej niż szkoła średnia(2-3 lata)i miało się ten "fach" w ręku.Tym bardziej że pracy było sporo,każdy jakoś na ten chleb mogł zarobić...a młodzi chcieli się szybko usamodzielniać finansowo bo wiadomo w domu z pieniędzmi się nie przelewało.A szkoła średnia praktycznie nic nie dawała,trzeba było dalej kontynuować naukę..no chyba że miało się poparcie w aparacie władzy to do biura plus jakiś kurs wtedy jakaś praca "umysłowa"się znalazła .....faktem jest też to że jak ktoś już ukończył srednią szkołę to wtedy w takim malym mieście jak nasze to był ktoś....a jak studia ktoś skończył eee..to już była naprawde szycha...tytułowalo się nawet..pani../panie..magistrze....tak ..tak...dziś już to norma ..ale i poziom nauczania spadł..więc tych magistrów obecnie ..jak"mrówek".Rodzice mieli kłopot ze mną gdzie mnie dać... do jakiej szkoły...najpierw chcieli mnie do Lubiany(koło Kościerzyny) do fabryki fajansu i porcelany,miałem uczyć się malować na talerzach (i nie tylko)..no i to było prawie przyklepane...aż sąsiad z góry pan Dulek powiedział żebędą uczyć snycerki trzech uczni w Spółdzielni Rękodzieła Artystycznego "Meblostyl" i jak bym chciał to zaraz jest egzamin z rysunku i manualnych spraw....mi to było bardzo na rękę ,miałem bardzo blisko jakieś 300 metrów.Egzamin zdałem....i zaczeła się moja przygoda z snycerką czyli rzezbiarstwem w meblach...Nauka odbywała się 3 x szkoła i 3x praktyki w zakładzie.Szkoła jak szkoła ..tylko tyle że trzeba było jeżdzić autobusem do Malachinia ..bo tam przeniesiono szkołę zawodową z Czerska,zdecydowanie bardziej lubiłem praktyki w zakładzie niż chodzenie do szkoły i wkuwanie absolutnie niepotrzebnych spraw jak np..język rosyjski..albo fizyka...albo matma na jakimś niebotycznym poziomie..rozumiałem że technologiczne lekcje i maszynoznawstwo..nooo może jeszcze rysunek techniczny..ale reszta..po co?..zresztą rysunek techniczny akurat w moim przypadku był utrapieniem ...nie znosiłem liniałów..ekierek i cyrkli...dla mnie sztuką samą w sobie było odręczne malowanie szkic czegoś co chcę wyrzeżbić ale trudno..było i basta.Majstrami którzy mieli opiekę nad nami byli Minikowski i Warsinski szczególnie ten ostatni to byl z starej dobrej przedwojennej szkoły snycerki...Panowała ścisła hierarchia na początku byli majstrowie ,czeladnicy ,zwykli robotnicy i dalej ,dalej nic i dopiero my ..czyli uczniowie jak się wtedy mówiło potocznie "sztyfty"...taka hierarchia panowała wszędzie gdzie zatrudniano uczni,gdziekolwiek.Choć jesli chodzi o nas byliśmy na lepszych warunkach niż reszta uczni w Czersku...byliśmy takim oczkiem w głowie "Meblostylu"Pierwszą pracę jaką wykonałem...(wydawało mi się to bez końca wtedy)to szlifowanie ręczne listew profilowych...ranny!! nudna i mozolna bardzo praca!..nam paliło się do dłut ..a tu szlifowanie...cóż ale taka była kolej rzeczy.Po ok 4 miesiącach dostaliśmy swoje stoły stolarskie ,własne szafki narzędziowe i DŁUTA!..i to te najlepsze jakie można było dostać ..austryjackie firmy STUBAI...takim dłutem można było się golić..naprawde!Komplet takich dłut wtedy to jakieś kilkanaście pensji stolarza...tym bardziej że sprowadzano je za dewizy z tzw.2 obszaru płatniczego jakim była reszta świata
niekomunistyczna...Początkowo zabrał się za nas Minikowski..,..z nami chodził i wybierał drzewo..potem wstawialiśmy je do suszarni by odpowiednio wysuszyć,pokazywał jak wybierać z drzewa to co najlepsze które szło na najbardziej eksponowane rzeczy w meblu..reszta różnego rodzaju "odpady" były sklejane i łączone w całość i znów przycinane i wyrownywane....z tego robiło się różnego rodzaju elementy dekoracyjne,łączeniowe jak np.ślimakowe łączenia pod krzesłami i fotelami .Te pierwsze ślimaki.robiliśmy właśnie my..tokarz nam wytaczał poszczególne elementy a my ręcznie już robilismy z niego ślimaka,zaznaczam iż to wszystko było robione w dębie,Dąb jak wiadomo drzewo twarde..podatne czasami jak za bardzo wysuszone na skruszenia..potrafił ranić dłonie gdy się przesuwało po ostrych krawędziach ręką gdy trzeba było zrobić następny ślimak...ale z czasem ręce twardniały...a i nauczyłem się szybko że nie koniecznie trzeba się kaleczyć...tylko wystarczy umiejetnie prowadzić dłuto..no ale to dopiero po czasie gdy swoje już wycierpiałem..hihi...co zrobić sztyft to sztyft...cierpieć musi .Rozpisałem się o nauce początkowej mojej przygody z snycerką..ale sądze iż to odrobinę też ciekawe jest...ten sposób nauki pewnie już nie istnieje..jak nie istnieja hierarchie gdzie każdy znał swoje miejsce,napewno powrócę jeszcze do tego tematu,jest napewno ciekawy szczególnie w póżniejszym okresie.
witam, mam szafkę właśnie z meblostylu w czersku, kredens bo tak pisze na nalepce z tyłu został zrobiony w 1960roku, jak na tyle lat stan mebelka jest świetny. jest to moja pamiątka odziedziczona po babci.
OdpowiedzUsuńUczyłem się w Meblostylu
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Krzysztof