poniedziałek, 3 lutego 2014


Jak wszyscy chłopacy z Czerska uważaliśmy się za bardzo "miastowych"a reszta czyli chłopacy z okolicznych wsi to "wiesniactwo"i"dezerterzy od pługa"...miasto dawało nam poczucie że jestesmy kimś lepszym jako gatunek ludzki,czymś duzo bardziej scywilizowani...rannny! jaki człowiek byl wtedy głupi i to bardzo.Mieliśmy znajomych i kolegów w okolicznych wsiach ale poczucie wyższości dominowało.Suma sumarum niczym sie od nich nie rózniliśmy..hmm może oni bardziej zapracowani byli a my zbijaliśmy bąki(co oczywista nie zawsze)a może to że innej muzyki słuchalismy,może ciuchami...zresztą to dziś mało istotne ale wtedy bardzo się chcielismy od nich odróżnić.Waznym atutem na wsiach były dziewczyny...były chyba ładniejsze(może nie tak do końca)hmm i lubiły bardziej chłopakow z miasta niż ze wsi,była to ta epoka gdzie miasto nawet najmniejsze w oczach niejednej dziewczyny ze wsi było synonimem dobrobytu i wszelakiej latwości...no i chłopacy(czyli my)zawsze tak jakoś lepiej ubrani ,bardziej rozrywkowi,umiejący rozmawiać z dziewczyną..czyli inni w odróżnieniu od kolegów ze wsi.Więc aby zdobyć ten "łatwowierny" i piękny "towar"jeżdziliśmy na wszelkiego rodzaju zabawy i "dyskoteki"..stawiam to w cudzysłowie..bo cięzko było nazwać dyskotekę w stodole na klepisku..i tak też czasem było!Więc na zabawy jezdziliśmy do Legbąda,Mokrego czasem jak fantazja pusciła i alkoholu ciut więcej to nawet do Zapędowa i Brus.Dyskoteki to głownie Sliwice,Rytel,Krzyż..i wszędzie gdzie cokolwiek się działo dookoła Czerska w sobotni wieczór.Zaczynało się od spotkań na"mieście" jak się wtedy mawiało a dokładnie na przystanku PKS-u z braku innych miejsc,co tu dużo mówić młodzi nie bardzo mieli się gdzie spotykać poza kawiarnią i knajpami,,,sprawdzało się ile jest kasy i przelicznik na "buzony",plus dojazd w jedną strone..z powrotem oczywista z "buta",nie tak jak dziś samochodami i innymi środkami...łatwo nie było ..ale warto!i to absolutnie.A jak była kasa...eee to wtedy inna sprawa była!.."taryfa"i jak mandaryni podjeżdżaliśmy z szykiem i gestem i umawiało się z taryfiarzem na pewną godzinę ale w miejscu ciut oddalonym od imprezy ze względu na wszelkie mordobicia(które zdarzały się baaardzoo często)i czasem trzeba było wiać gdy szanowni rolnicy uruchamiali się i nie przebierali w sprzęcie rolniczym typu "złote brony"czy dyszle dwuzakończeniowe lub sztachety bukowe dwustronnie malowane olejną....sprzęt morderczy...hihi..Na samych zabawach tak 50 na 50 bywało spokojnie (w każdym badż razie z początku)..w pózniejszych godzinach zaczynały się słynne "solo"czyli jeden na jednego i to było jak najbardziej honorowe trzaskanie się,nikt jak np.dziś nie pomyslał aby wyjąć "kosę"czyli nóż...to było nie fair..w samym sobie..mógł dostać dany delikwent baty tak z jednej jak i z drugiej strony...masz ręce to się broń..taka była zasada.Inną sprawą było gdy nawalanka przybrała tzw,charakter grupowy ..no wtedy to róznie bywało..najbardziej stratni byli mieszkańcy co mieli ploty przy miejscu gdzie odbywała się zabawa....nic z takiego nie zostawało..cóż...straty zawsze jakieś muszą być.I róznie też to było z wygranymi czy też przegranymi...jak dostaliśmy baty ..to honorowo bylo się na nich odegrać na własnym terenie...wcześniej czy pózniej zjawiali się w Czersku...i nie ważne było czy był winny czy nie...ważne że był z danej miejscowości..
Ale bywaly tez spokojne powroty..takie 12 km nad ranem(okropność)..z podbitym okiem ..bez papierosów..z kacem jak na Saharze...ale cóż to skutki uboczne czaru tańców i chęci poznanania zamiejscowych piękności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz