wtorek, 27 stycznia 2015

Ulice.


Najdłuższą ulicą jest ulica Starogardzka,ciągneła się od Rogańskiego az do wiaduktu kolejowego.
Gęsta zabudowa przy samej ulicy ,wysadzana wielkimi lipami ktore dawały cień w czasie miesięcy letnich i majestatyczność w zimie,urzekało piękno tych lip..wielka przyjemność przechadzania sie pod nimi...bardzo malowniczość i ciepło ...taka swojskość jakby spacerowania po ogrodzie..
Jak dziś widzę pana Mroczyńskiego w sklepie metalowym na rogu Starogardziej i Królowej Jadwigi ..nastepnie sklep P.Rogańskiego który po poludniu lubił wystawać w drzwiach sklepu...za tym sklepem był szklarz z spółdzielni inwalidow...dalej gablota z reklamami filmów granych w danym tygodniu po drugiej stronie sklep z nabialem i pieczywem(świetne murzynki tam robili..eech) i sklep Pliszki, za nim zegarmistrz i sklep mięsny wraz z rzeznią na zapleczu.
Na początku Starogardzkiej rosły drzewka głogu..gdy dojrzewał my to trochę jedliśmy....mówilismy na to że to "rajskie jabłuszka"..taka fanaberia dziecięca..drzewka te zawsze na wiosnę były przycinane..w ładny okrągły kształt....zycie jak na innych ulicach toczylo sie w podwórkach jak i przed domami..starsze panie wiecznie w oknie ktore wszystko widziały i wiedziały...to dla nich pewien spektakl zwany życiem ,ktorego były ciekawe...przez okna też kłótnie sie odbywały..jak i pogawędki.
W kuzni Gwizdały trwała cięzka praca i stukot w kowadło...były dni że było spokojniej z klientami.wtedy mistrz Gwizdała robił sobie "szewski poniedziałek"...P.Gwizdałowa nie raz taszczyła go "osłabnietego"do domu....zaraz po drugiej stronie za sklepem spożywczym była kuznia P.Glazy..potrafił bardzo wiele,bo i cos przyspawac jak też coś pokombinować z silnikiem...
Dalej ,lecz po drugiej stronie byl bank a dalej lokal ZSL i stacja benzynowa...a na przeciwko nasza duma i chluba Straż Pożarna.Za moich młodych czasów niewielka to była placowka pod względem architektonicznym...pamietam zrujnowaną drewnianą wieżę i staw i pozniej wybudowany niewielki budynek.Kiedyś Starogardzka za czasów pruskich nazywała się Koenigstrasse ,za okupacji chyba tak samo ale głowy nie dam...wiem że Kościuszki to była Adolf Hitlerstrasse...przy końcu Starogardzkiej była kiedys cegielnia...dziś śladu po tym nie ma


Z początkiem Starogardzkiej jej lewa odnoga to ul.Królowej Jadwigi...(za czasów pruskich Wilhemstrasse).ulica szczególna bo to była ostatnia ulica jaką pokonywali czerszczanie po raz ostatni,smutne to ale nieuniknione ...tryby życia tak maja w swym zegarze i dają nam sentencję że człowiek rodzi się po to by umrzeć.


Na tej ulicy jest cmentarz katolicki...choć pochowani są tam i ateiści i innej wiary...śmierć dla wszystkich jedna ..czy człowiek w coś wierzy czy nie...czy kochał tego Boga czy innego..ważne jaki człowiek był za życia....czy będą potomni o nim pamietać i zapalą świeczkę za spokój jego duszy..
Sam cmentarz jest bardzo dostojny...pełen zieleni i spokoju,Majestatyczne grobowce chcą podkreslać ludzi wielkimi jakimi byli za życia...ale są też malutkie groby dzieci z przełomu 19 i 20 wieku z zdjęciami dzieci,nadtłuczonymi aniołkami..piękne i zapomniane ..żyją ich zdjęcia i nagrobki..nie uciekli niepamięci..niejeden przechodzień zmówi "wieczne odpoczywanie"..
Zaraz za cmentarzem był kiedyś ogródek Jordanowski gdzie jako dzieci chętnie bywaliśmy..


Wzdłuż domów ..przy końcu ulicy usadowił się jeden z najstarszych zakładow w Czersku...czerski tartak...

Przed wojną zaklady nazywały się Holzindustrie Hermann Shutt produkowały listwy ..tarcice ..

Ulica Dworcowa imponowała zawsze zielenią i masą dzieciaków z pobliskiej szkoły podstawowej,ulica była strzelista bez żadnych zakrętasów.Jak sama nazwa ulicy wskazuje była to ulica w kierunku dworca Polskich Kolei Państwowych ...w czasie okupacji niemieckiej nazwana została buńczucznie Hermann Göringstrasse..dworzec w stylu lekkiego klasycyzmu jak na wielkość i ważność miasta był imponujący.Była restauracja dworcowa ,kasy bagazowe i biletowe.
Nie jeden raz w niedzielne poranki dzieciaki biegały z kankami po piwo na dworzec...(bo kiedyś piwo było i mozna było zjeśc coś ciepłego)..

Piwo oczywiście dla "zmęczonego"rodzica który rano "walczył" z objawami nadmiernej suchości w ustach .
Dworcowa miała jeszcze inny wymiar ...znajdowało się na tej ulicy sporo sklepów i instytucji ważnych dla zycia miasta
Na samym początku od ul.Kościuszki była pracownia fotograficzna P.Lipskiego(dostałem sprostowanie..że nie Skrzypczak a Lipski)..zaraz za nią sklepy.. pracownia kapeluszy Rzepczyńskich i zegarmistrz z duzym charakterystycznym zegarem na zewnątrz (zegar odmierzał czas idealnie)  po drugiej stronie sklep vis,vis sklep z telewizorami i wszelkimi dobrami artykułów gospodarczych,,plus rowery i czasem motory.
Baza GS-u mieściła sie w dawnych budynkach wytwórni win i likierów a na przeciwko po drugiej stronie słynna cukiernia P.Landowskiego z słynnymi "napoleonkami"...eeech jeszcze czuję smak tych ciast.
.
Budynek poczty wybudowanej jeszcze za czasów pruskich..czerwieniał dostojnością i tym że czas go nie rusza ,że nic w nim na zewnątrz sie nie zmienia


Z prawej strony siedzi naczelnik poczty po II wojnie światowej   Zabrocki
Szkołę podstawową wybudowano w 1966 roku....przedtem rozciągały się pola ,az po sam tartak i spedycję kolejową,jak na lata 60-te była to wielka inwestycja i nowoczesna inwestycja.Część dzieciaków po raz pierwszy widziało ubikację czyste i przestronne...to był wielki skok z starych pruskich murów do jasnych pięknych sal.
Biblioteka miejska też zajmowała po czesne miejsce w kulturalnej mapie Czerska..bardzo lubiłem p.Jereczek,cichą spokojna i zawsze z uśmiechem podchodzącą do dzieciaków...a ja należałem do tego grona które uwielbiało "grzebać"w książkach,potrafiłem nieraz godzinami siedzieć i przeglądać...pewnie to panie z biblioteki irytowało nie raz ...ale co było zrobić ..uwielbiałem to.
Zaraz za pocztą i biblioteką wgłębiała się uliczka niewielka Pocztowa,pełna dzieciaków,tętniąca życiem ..
wabiła swymi ogrodami i zapachem chleba z pobliskiej piekarni...zabudowana kilkoma kamienicami i jak to bywa wszelkimi różnego rodzaju "tryftami"(taka mini droga między budynkami).i.skleconymi z tego co było pod ręką "szałerkami" aby móc przechować opał na zimę,powstawały z tego rózne dziwolagi drewniane gołębniki dla pasji ...A co do swoistej gwary czerskiej ...takiej kaszubsko-borawiacko - niemieckiej z domieszkami kociewskiej.
Pełno w niej ..--- byszongów(nasyp kolejowy),durch(ciągle)...drabka(drabina...dycht (do końca)fanga(cios)fajn (ładne)...firsztyg(śniadanie)futer..(jedzenie ..czasem pasza dla zwierząt)gancpomada..(mi obojetne)..glanc(lukier..np na pączkach)kachle..(kafle np do pieca)knybel..(kij)krejżaga(piła tarczowa)leberka(kiełbasa pasztetowa)mycka..(czapka)sklep(piwnica w domach na ziemniaki na zime)rojber(taki mały rozrabiaka)sztachnąć sie (zaciagnąc paierosem)..oj ..duzo ..duzo..tego jest... ale mamy opowiadać o ulicach...a nie o tym jak się mówiło i mówi.
Koło szkoły jak stał zawsze kiosk "Ruchu"oczywiście z gazetami i całym misz-maszem..z nosami przylepionymi do szyb zawsze stała tam garstka dzieciaków dla których to był inny świat,zaczarowany...pełen różnych rzeczy nigdy nie widzianych..kolorowych...o ile mnie pamięć nie myli to prowadziła to p.Chabowska(proszę poprawić jesli się mylę)....


Za szkołą,majestatycznie tonący w zieleni cmentarz pomordowanych przez niemców mieszkańców Czerska i okolic,miejsce szczególne..miejsce pełne zadumy nad poświęceniem się dla ojczyzny, dla innych Znajduje się na nim 180 grobów. Wśród nich są liczne groby symboliczne, m.in. ofiar obozów koncentracyjnych i więzień. Dziewięć grobów nie posiada tablic. Przed cmentarzem znajduje się obelisk z napisem: "Ofiarom faszyzmu z lat okupacji 1939- 1945". Na środku cmentarza pod krzyżem 18 kwietnia 1997 r. ustawiono tablicę "Pamięci pomordowanych na Uralu w latach 1945 - 1956". W dniu 3 maja została ona poświęcona. Tablica ta upamiętnia śmierć ok. 150 mieszkańców Czerska i okolic wywiezionych w 1945 r. przez władze radzieckie do obozów pracy na Uralu i na terenie Łotwy..
Następnie bylo kino "Palladium"..miejsce szczególne dla wszystkich mieszkancow ...to okno na świat inny kolorowy ...lepszy ...czasem kolejki były w nim az do "Oazy"..taaak//naprawde
Bona i Krajewski
a gdzie te czasy??
Na miejscu dawnego kościoła ewangielickiego ,oazy wiary i modlitwy ,"nasi" komuniści pobudowali "oazę"rozpusty,alkoholizmu i deprawacji tak dla zochydzenia może tego miejsca...a może dlatego że wszystko co niemieckie ( ewangielizm kojarzył sie tylko z niemcami)warte było bezczeszczenia..przyklad centarza ewangielickiego...Postawiono świątynie picia....lokal jak lokal..jedna sala ..kamienna podłoga...i alkonol ...biznes kwitł
.Zaraz za lokalem był dom i przychodnia rejonowa PKP którą prowadził dr Karolczak....słynne były jego wysyłanie młodych"chorych" po "Giewonty" na dworzec ..i mówił masz tu zapisany "Asprocol"..i 3 dni zwolnienia ..niesamowity doktor..i baardzo już wtedy stary ..ale wspominam go miłe bardzo.
A trzeba wiedzieć że PKP miało swoją służbę zdrowia,własne przychodnie,szpitale.Leki były darmowe..i nie czekało się na żadnego specjalistę jak dziś.
Jeszcze jednym ciekawym miejscem było więzienie dla kobiet w budynku przedwojennego sądu.Sam budynek bardzo okazały jak na czerskie warunki wybudowany zostal jeszcze za czasów pruskich.W okresie międzywojennym mieścił się sąd grodzki a od ulicy Batorego miała swą siedzibę Policja Państwowa.
Końcowym budynkiem był hotel miejski gdzie na parterze w latach 80 był sklep Pewexu.
W okresie międzywojennym też był tam hotel tzw centralny i ponoć(tak z podsłuchu,gdy ojciec z znajomymi sobie opowiadali)z "dziewczynkami"czyli burdel jakich wiele było wszędzie wtedy w Polsce.
Budynek inczej wygladał ale to nadal ten sam ,wydaję mi się iz kamienica była być może zrujnowana po II wojnie światowej i odbudowano go w formie strasznego "klocka"
Jeszcze jeden dom który odgrywał rolę niebagatelną w życiu Czerska to gmach zaraz za kinem,mieściła się tam PZPR czyli komunistyczni włodarze tego miasta...nic chlubnego..ale fakt pozostanie faktem i czym i kim byli wszyscy wiemy,...choć smiesznością dzisiaj wielką jest iż niegdysiejsi działacze komunistyczni dziś to wielcy obrońcy kościoła ale jak powiadaja ...lepiej pózno niż wcale



Zapomniałbym o ważnych sklepach i zakladzie tuż przed pocztą
Zakład Pana Marcinczyka ,pan był niewidomy i produkował niesamowite szczotki,ręcznie robione i różniste od szczotek do butów ,do ubrań..po szczotki ryżowe,nie raz podglądalismy jak pracuje ...niesamowita precyzja i dokładność...piekna sprawa.
Przed zakładem szczotkarskim był fryzjer pana Pupla,osobiście nie lubiłem tam chodzić(a miał swoją klientelę)bo obcinał włosy jakby sie michę załozyło na głowę i co po za michą było jego...nieciekawie...hihi.
Obok zaraz był sklep masarniczy Pana Grzecy..rzeżnik jak rzeżnik zawsze kolejki i zawsze kobiety pod nim,
cóż "urok" tych czasów ..zawsze można było poplotkować i dowiedzieć się rzeczy "ważnych"z życia Czerska...zgodnie z sugestią jednej Pani z Czerska nie omieszkam dopowiedzieć iż zaraz za gmachem partii(patrz zdjęcie)był minimalny ogródek jordanowski...a kiedyś ..kiedyś był na tym miejscu sad...i jeszcze na Dworcowej tam gdzie obecnie jest przychodnia stomatologiczna był zakład produkujący trumny i na wystawie dwie zawsze co najmniej były..brrr...i to by było na tyle jesli chodzi o ulicę Dworcową u ktorej końca biegła cicha uliczka Kolejowa..która wpadała do Lipowej a ta zaś ulica miała też w sobie dużą dozę klimatu przez wzgląd na stare bardzo lipy,była odrobinę bardzo wiejska...też stosunkowo cicha ..(nie było wtedy takiego zmotoryzowanego społeczeństwa)....i były tam gospodarstwa rolnicze np.p.Kosidowskich gdzie np.chodziło sie po mleko swojskie..było raz że tańsze,drugi raz że można było z tego śmietanę zebrać albo zostawić na wysmienite zsiadłe mleko...można było nożem ciąć, takie było....kto dzis pamięta chleb ze śmietaną i cukrem?!!..pycha..
Przy końcu Lipowej po prawej stronie(co nie każdy o tym wie) był kiedyś cmentarz ofiar zarazy cholery która panowała w Czersku w II polowie XIX wieku...najpierw była tam "Boża męka"na styku Chojnickiej ,Kosciuszki i Lipowej ale ją zniszczyli niemcy w czasie II wojny światowej...dzis śladu nie ma że tam leżą ludzie,przydała by się jak już wcześniej pisałem tablica upamietniająca to miejsce,bo skoro stać miasto na tablicę dla ewangielików(co im się słusznie należało)to na taką też wydaje mi się że nasze miasto stać by było....chocby dla potomności i pamięci ludzi tam leżących.
Ulica Chojnicka z kierunkiem do Chojnic(stąd nazwa)ulica małych domków(kiedys )czasem drewnianych,wiejskich bardzo z cmentarzem ewangielickim i cmentarzem zołnierzy sowieckich przy samej jej końcu..Miejsce gdzie często widywano pary kierujące się do "lasku Chojnickiego"z dala od oczu ludzkich gdzie można było pocałunek ukraść i za ręce się trzymać...czasem spotykało się rozkrzyczanych kolonistów przyjezdzających na wakację do Szkoły nr 1 ..pluskali sie tam w czerskiej strudze..miejsce piękne ,pełne uroku...dziwne ale wtedy bardzo starano sie o regulację tej rzeczki i woda byla wtedy czysta(dziś raczej podejrzana)Co najważniejsze było ..były ryby!..i to jakie ..szczupaki ..tak ..ciekawe czy dziś sa?
W latach 40 ubieglego wieku Chojnicka szła tzw,"berlinka"szosa z Berlina do Królewca,trwały bardzo trakt wyłożony płytami betonowymi któremu nie oparły się ani czołgi ani cała wojna...niezwykle wytrzymała konstrukcja.Drogę tę budowali m.in.jeńcy wojenni, francuzi i anglicy z obozu w prochowni w Gutowcu
Bardzo szybkie tempo sowieckiej ofensywy zaskoczyło niemców, którzy nie zdołali wykorzystać zgromadzonej amunicji. Po przejściu frontu sowieci natychmiast przystąpili do likwidacji magazynów wysadzając wszystkie budynki i baraki w powietrze. Wybuchy i fajerwerki trwały wg miejscowych cały tydzień. Po tej akcji pozostały tylko solidnie wykonane drogi betonowe które dzisiaj prowadzą do nikąd.Niektórzy opowiadaja ze to Niemcy wysadzili to czego nie zdołali zabrać. Tam też były magazyny, bo trafiała się amunicja, np.: Lebel, Mosin, itp. nawet kilka sztuk do ił-a, pociski artyleryjskie produkcji francuskiej, włoskiej, węgierskiej. Ponoć jak Niemcy to wysadzali to Ruskie pod Legbąndem zaczęli się okopywać, bo myśleli, że Niemcy kontratakują. Skutkiem tego wysłali bombowce, żeby zbombardowały okolice. Rezultat widać do dzisiaj: drogę z berlinki do Krzyża w dwóch miejscach przecinają leje po bombach.
Drogi po wojnie zostały częściowo rozebrane przez miejscowych w celu pozyskania budulca na fundamenty. A i proch do dzisiaj można znaleść ,przypomina to grafit do ołówków..w młodości chodzilismy i zbieralismy go by potem zawijaćw "złotko"i podpalac a to pod wpływem ciepła wirowało w powietrzu i świstało.
Inną ciekawą ulicą była Szkolna i 21 Lutego(dawniej Młyńska) zaczynającasię przy kościele a kończyła przed mostem na strudze ulica Szkolna nie była za długą ulicą ale co miała to to że to już był charakter miejski tej ulicy,z jednej strony budynek szkolny (kiedys dla dziewcząt)szkoły podstawowej a póżniej Liceum Ogólnokształcącego,a po drugiej secesyjne kamienice willowe w otoczeniu drzew.
Wpołowie Szkolnej świetlica tartaku która zastepowała dom kultury.Chodziliśmy tam bo gdzie mieliśmy chodzić?..tam były szachy,"damka",biblioteka...no i stól do "pindla" i telewizor,a to było baaardzo ważne,była też scena i w poczatkowym okresie kino.
Jako dzieciaki chodzilismy tam na poranki filmowe w niedzielę o 10 ,tam pierwszy raz w życiu zobaczyłem kaczora Donalda na kolorowo...do dzis pamietam jakie to zrobiło na mnie wrażenie.


Zrobie minimalna przerwę w opisywaniu ulic z powodu święta jakim niewątpliwie był w czasach komunistycznych "Dzień Kobiet" i tu taka mała anegdota związana z tym dniem tak dla polepszenia humorów i przypomnienia jak było.
Więc mając jakieś 10 lat dostałem od ojca 10 zł i miałem mamie coś kupić na ten dzień,kwota wtedy dla mnie zawrotna,więc jako "znawca" sklepów wiedziałem że najtańsze gożdziki(wtedy tylko gożdzik sie liczyl)
miał Pliszka pamiętam dokładnie ..po 3 zl..pomyślałem jeden starczy ...zostało mi 7 zl i za resztę kupiłem czekoladowych cukierków luzem...dostałem w takiej nawet ładnej torebeczce...i byłem cały zadowolony..ze mam prezent i kwiata!...co z tego jak cukierki kusiły...a powiem wam ze to były w czekoladzie "makowe"się nazywały z tego względu makowe bo w srodku była taka czerwonawa masa...pychota!..myślę sobie jak jednego zjem nic sie nie stanie ..(logiczne..nie?!)..oczywista zeżarłem wszystkie!...i powiem wam że skrupuły
mam po dziś dzień ..naprawdę wstyd mi do dzisiaj.A więc drogie moje czytelniczki z okazji tego jutrzejszego święta wszystkiego dobrego ,szczęścia ,zdrowia i miłości...i czytajcie to co piszę , bo ten świat co był już nie wróci .
Powracając do tematu ulic ,zaraz za świetlicą rozciągała się Czerska Fabryka Mebli zakład duży jak na warunki miasta,dający pracę wielu ludziom,dziś niestety w obcych rękach ..szkoda naprawdę.
Po prawej stronie Szkolnej stała wielka eklektyczna kamienica jeszcze wtedy z oznakami swej wspaniałośći,do tej kamienicy "przyklejona"została łażnia miejska , miejsce szczególne które w jakimś stopniu zaspakajające potrzeby higieniczne czerszczan..czynna była dwa razy w tygodniu czyli w piatek od 15 do 22(czasem wiele dłużej)a w soboty od 10 do 22.
Było to miejsce spotkań,plotkowania bo kolejki zawsze wielkie były,mozna było wiele ,wiele rzeczy się wtedy dowiedzieć,Młodzież gdy czekała oczywista w karty rżneła..("Baska")no i w cieple zapalić papieroska ..hehe.Łażnia składala się z 4 kabin z wannami ,wielkimi jeszcze pamietające na 100% czasy przedwojenne ,uwielbialismy się tam taplać,a łażienna co chwile grzmiała "cholery jasne kończyć mi tam"...i były też kabiny z prysznicami lecz nas to absolutnie nie interesowało...jak nurkować pod prysznicem??też coś?..hihi...cdn
Kawałek za łażnią ulica kończyła się na moście na Czerskiej Strudze,jak widzicie była to niewielka ulica.,ale warta uwagi.
Jedna z czytelniczek zasugerowała że może to były a,la baseny...nie ..nie poprostu były to wielkie wanny,zresztą jak sie ma tam 11..12 lat wszystko jest wielkie...ale napewno odbiegało to od dzisiejszej formy wanny,a że wanny były to rzecz najpewniejsza,zreszta cena drozsza była do kabin z wannami ok 4zl a pod prysznic 3zl..to tak apropo zapytań czytelników.Na ten temat pisałem w wcześniejszych rozdziałach.

Ulica 21 lutego zaczynała się zaraz za mostem,dawniej Młyńska ,zresztą za moich czasów inaczej jej się nie nazywało.Początkiem ulicy były po lewej dom elektryka Bonina(świetny fachowiec) a po prawej stadion miejski i klub "Borowiak",piłkarski oczywista,teren pod budowę już za czasów okupacji niwelowali niemcy,była tam kiedyś cegielnia.

Po wojnie nie miał kto od razu za to się zabrać,ale z czasem pobudowano stadion i szatnie, plus mieszkanie dla opiekuna (był to mój wujek A.Szynwelski)dalej za stadionem po prawej była "tania jatka"czyli sklep z mięsem II I III kategorii,czasem nawet mięso końskie tzw."skopowina",(ojciec robił niezłe kiełbasy z tego)kobiet tam zawsze bardzo dużo było,wsród posuchy mięsa i to było dobre.
W nastepnej kamienicy był sklep papierniczy,dziś już mało kto pamieta...ulica w sumie miała taki wiejski charakter i domy na niej też były bardziej wiejskie,małe,przepełnione(rodziny wtedy duże były)
Uchwała się piekarnia prywatna p.Nitki,my mówilismy że to piekarnia Aszika...czemu?nie wiem..postaram sie dowiedzieć.Piekli super chleby z tzw."blachy"..czyli kwadratowy ...wielki ok 2 kg.zawsze rano cieplutki..i bułki razowe...super ...!...ale najwazniejsze były "szneki z glancem"..drozdżówki posmarowane na wierzchu lukrem...wielkie takie..naprawde ..coś smacznego...nie trafiłem jeszcze w dzisiejszych czasach na podobne smaki,dziwne ale w tej piekarni wszystko było tańsze niż w państwowych sklepach,2kg chleb za 7 zł to naprawdę nie było wiele(w panstwowym 8 zl za taka sama wage)a te wielkie szneki po 50 groszy...dzieciak jak zjadł rano jedną plus szklankę mleka ciepłego to miał dosyć.
Na tej ulicy duzo bardzo było domów drewnianych,widać od razu było ze nie należały do bogatych właścicieli tak jak w centrum miasta,były bardzo solidnie wykonane że nawet wtedy były naprawdę w dobrym stanie
Na końcu ulicy w dawnym parku Grossa powstał park Hanki Sawickiej,a wille jego zaczeli wynajmować czerszczanie,szkoda bo budynekładny klasycystyczny,forma dworkowa...dziś bardzo zniszczony a świetnie nadawał by się na muzeum miasta Czerska(ku rozwadze władz miasta)po drugiej stronie ulicy były budynki młyńskie...fundamenty po dziś dzień sa widoczne

Przed zabudowaniami młyna i parku było miejsce na targi zwierzęce.Handlowano końmi.rogacizną i swiniami.Słynne przyklepywania ręki słychać było co raz (znak ubijania interesu)Przyjeżdżali rolnicy z róznych stron ale też cyganie co handel końmi mieli w krwi,a krzyku ,targowania się było co niemiara,harmider niesamowity,miał swój urok,dziś takie sprawy już gdzies umkneły..nie ma ....pozostał internet..suche zdjęcia i ceny.
Niewiem czy wiecie ale kiedyś Struga Czerska tak ładnie nie wiła się aż do Klaskawy,kiedyś zaraz za parkiem były stawy H.Grossa,po wojnie zmeliorowano wszystko, powstały ładne łąki a rzeczkę uregulowano
choć osobiście byłbym za tym aby te stawy były...widząc po starych zdjęciach miało to swój urok.
H.Gross.

Z willą Grossa wiążą się i legendy jedna z nich mowi o młodej posługaczce co służyła w willi w której zakochał się młody rybak co też pracował na stawach u Grossa.Zakochani spotykali się potajemnie gdyż Gross nie tolerował żadnych umizgów,tepił wręcz wychodząc z założenia że to co jego nie ma prawa być tknięte.Zakochani mimo wszystko spotykali się nad stawami,gdy odkrył to Gross nic im nie powiedział tylko gdy była wielka wichura i burza kazał młodemu rybakowi sieci wyciagać,biedny rybak zrobił co pan kazał i zatonął na stawach,biedna posługaczka biegała co noc szukając swego ukochanego..aż pewnego razu znikła.
Ludzie powiadaja że od tamtego czasu w letnie wieczory unosi się nad łąkami zjawa posługaczki która szuka swą miłość
O innych legendach pisałem juz poprzednio,postaram się moze te legendy kiedys opisać,ojciec mój duzo ich znał.
Główna ulicą Czerska jest ulica Kościuszki,z dużą ilością sklepów lokali i małych firm usługowych.
Kiedyś było podobnie,życie handlowe skupiało się właśnie na tej ulicy

na zdjęciu wygląd właśnie takiego sklepu,proszę zauważyć asortyment na półkach,"katarzynki"...herbata Madras ,Gruzinska i Ulung,...miód sztuczny..dżemy (i to jakie!)ciasteczka deserowe z cukrem..(pycha!)kompoty..i oczywista u góry "Duże W"...eeech gdzie te czasy gdy wszystko miało smak ,nie jak dzis na jedno kopyto.
Kiedyś nawet mieliśmy Super Sam taka namiastka marketu z dnia dzisiejszego,ważne było że można było zabrać koszyk i samemu zrobić zakupy..i nie było kamer i specjalnie tez nikt nie pilnował bo złodziejstwa które owszem było ale nie takie jak teraz.
Kto pamięta co znaczy słowo "repasacja"??pamiętacie?...napewno nie..mam tu zdjęcie takie związane z tym słowem w dziale usługi

tak ...to bylo "naprawianie"pończoch..oczko poleciało więc się zanosilo,oszczędniej się żyło a dzisiaj dziura w skarpecie ..to do kosza..i nowe.
Były też warsztaty szewskie,szklarze, i to wszystko było potrzebne ludziom,dziś natłok artykułów zmusza do kupowania wiecznie nowego,zresztą jakoś produktów też spadła ,bo co z tego że opakowanie kolorowe ,piekne jak w srodku chemia w czystej postaci..prawda?
Na tej ulicy znajduje sie ratusz czyli urząd miasta,gmach wybudowany po pierwszej wojnie światowej,skoro miastem Czersk został musiałbyć i ratusz.W 1927 roku Prezydent Wojciechowski odwiedził nasze miasto.cdn























piątek, 2 stycznia 2015

 ..". Sentymentalnie

Mówi się iż mężczyzna sentymentalny to słaby mężczyzna....kto tak powiedział..nie mam pojęcia!...W każdym z nas tkwi nuta sentymentalizmu różnej miary,jedni to podkreślają wprost,po innych to widać a jeszcze inni kryją to pod maską obojętności...cóż ..ilu ludzi tyle zachowań...nie ma na to rady.Ja zawsze podejście raczej miałem sentymentalne...a co! ..nie wstydzę się tego...kocham tą moją małą ojczyznę jakim jest Czersk...najgorsze w tym że z latami to się potęguje..lecz na to nie nie mam wpływu.
 Jak tak idę ulicami Czerska tego nowego ,pięknego całkowicie innego..to tęsknota się gdzieś tam mota we mnie za tym brukiem na ulicach ..za kupami końskiego łajna...gdzie Lenka pieczołowicie zaraz usuwała ..i trzonkiem od swej miotły wyskrobywała resztki z bruku tego co konie narobiły....za tym spokojem poobiednim w niedziele gdzie w samym sercu miasta słychać było bzyczenie muchy...ta cisza..taka dostojna zastygłość po obiedzie niedzielnym po którym była sjesta latem .
Czasem przejechał samochód...czasem motor...dzieciaki w kolejce po lody koło Jagali...kombinowały jakby tu drugiego loda zjeść...jakaś para na spacerze dostojnie maszeruje i ogląda dookoła wszystko(jakby ie znali tego na pamięć..hihi) przodem oczywista dzieci...to duma..gdzieś tam bokiem zawiany gość zmyka do domu ,po sumie...po której nie ominął kilku głębszych w "Muchomorku"
Leniwe popołudnia zazwyczaj latem...gdzie ciepło i słońce wygoniło mieszkańców nad jeziora okoliczne...odrobinę ruchu zrobi sie wieczorem,młodzież zacznie okupować "Muszelkę"..ławki na rynku..i spacerować po 10 razy naokoło miasta ...a nuż jakaś przyjażń się zdarzy..może miłość...?...W ogródkach przy ulicach siedziały starsze matrony w oczekiwaniu i w odpoczynku..leniwie..bez obowiązków obserwowały z pod drzew ulice...dla niewprawionego oka niby cisza spokój ,dla nich wtedy zawsze się cos działo...a to .."erski"nie poszedł dziś do kościoła(pokłócił się z żona)a ta z na przeciwka znów miała adoratora co jeżdzi do niej od lat..i tak im spływa ta niedziela...ciepła i lepka od nabrzmiałego słońca
A gdy wieczorne słońce zachodzi powracających wita chłód miasta i kobiety siedzące na ławkach przed domami..spowiadają się miedzy soba jak minął dzień ..młodzi po klatkach ściskający się nie śmiało za rękę,pierwsze ukradkiem pocałunki...mrok wszystko pozakrywa....jakiś pijany za rogiem ryczy w ostatnich podrygach "Pierwszą brygadę".....mija niedzielny letni dzień.
Poniedziałki różne bywały....zawsze codzienny nowy ton..wyznaczały gwizd  syren ..o 6.50..o 6.55..i o 7.00,można było wg tego zegarki regulować....chyłkiem do "mleczarni" z kanką biegały gospodynie w płaszczach zarzuconym na szlafrok....po mleko ..chleb i ćwiartke masła(kostka masła czasem dzielona była na 4 części)w laczkach aby dzieciakom do szkoły przygotować śniadanie.
Z otwartych okien zaczął się wydobywać gwar i zapach mlecznej zupy...jeszcze gdzies tam po cichu ..młody amant zmyka chyłkiem od swej"niedzielnej"lubej..wstaje dzień....Staruszka wraacająca z kościoła po porannej mszy z ćwiartka chleba,drobniutko drobi ..krok po kroczku,w oczach jej widać przemijający czas...drobi ..puk ..puk ..obcasikami po chodniku...znika za rogiem ..moze na zawsze.
Ruszyły drobne postacie sprzatające miasto...z koszów na smieci wyciagaja wspomnienia niedzieli...szuu...szuu....miotłą zamiataja piasek z nad krawężników....ciągną przed soba wielkie wózki na śmieci... puste jeszcze by pod koniec dnia wypchane wczorajszymi wspomnieniami pchać to wszystko co sił...
Z poranny ch letnich oparów wyłaniają się dzieciaki z okolicznych przedmieść aby zdążyć na rano do szkoły,pełne gwaru i jazgotania i rewelacji niedzielnych ,kartonowe tornistry głucho tłuczą kredkami ...jak werble dobosza....idą grupami ,co rusz ktoś dołącza po drodze....furmanka mijana po drodze z doczepionymi z tyłu dwoma urwisami...jak winogrono w winorosli ..przyklejone do drzewa wozu.
W centrum niedaleko samu..kolejka do rzeznika czeka na otwarcie...może zdarzy się cud i serdelki będą?...loteria jak codzień..skończy się na kościach pełnych mięsa..i wątrobiance...bedzie dziś zupa jak marzenie ..czuje po dziś dzień smak zupy marchwiowej gotowanej na kościach ..gęstej takiej zaciagniętej śmietaną...tęsknie za tym smakiem i zapachem....Ulice powoli porannie zapełniaja się...wozy konne z wsi ciagną udręki chłopskie jakie trzeba załatwić w urzędach...świnie odstawił więc i wegla na zime odrobine więcej bedzie...a może jakiś cement na GS-sie sie kupi?...jakoś trzeba było budować tą ludową rzeczywistość...Bocznymi uliczkami toczy się wóz.....Szmaty...szmaty kupuje...słychac jego glos...w zamian oferuje troche srebnego sczęscia jakimi sa patelnie...czasem wiadra emaliowane...toczą się na wozie ludzkie wspomnienia dawnej świetności...dziś podartej ,brudnej a jednak coś wartej.
Za drzewami przy rynku śmigneły dwie małe postacie...biegną ku Piaskowej na kirkut zydowski..dziś wagary...pogoda skłania do przedłuzenia niedzieli.....wcześniej kupili 10 bułek i paczkę "Sportów" starczy  im,..za kirkutem płynie Struga...ości też maja napewno, to na szczupaki...a potem ognisko i świeża rybka...i zapach ..pieczonej ryby ..skoszonej trawy...to nauki lepsze od szkoły ...to szkoła życia.
Przy rynku grupa "zachwiana"pędzi w drągi..niepewny krok wyznacza marszrutę....to "arystokracja"marginesowego życia...zagubieni w rzeczywistości ..skopani przez los...szukają ułudy w niebieskiej truciznie..dla nich to jeszcze jeden dzień do przeżycia....zgięci w pół przez ogrom tragedii jaki zgotował im los...
Przy PKS-ie gruba kobieta postawiła wiadro z żonkilami..rano były ścięte....Ci co wyjeżdzaja i przyjezdzaja ..kupia tu kwiaty..inni dla siebie inni na cmentarz dla byłych innych...
Pierwsza syrena o 14 "Remontowe"kończą pracę....a o 15 inne syreny z tartaku... Fabryki mebli,...Meblostylu....wylewa się tłum zapracowanych...szarych twarzy..czasem usmiechnietych...życie niesie i usmiech choćby i najgorzej było...po kilku kielichach w okolicznych knajpach...prym wiedzie "Muchomorek"podły lokal z 10 stolikami i zamrażarka z nieodłączną sałatką jarzynowa,śledziami i galaretą z nóżek "zylcem"zwaną..siny od dymu najgorszych papierosów ,śmierdzacy wyziewami piwa i wódki...pełen spragnionych ucieszenia się ....chodż przez chwile..marzeniami o innym świecie,o zapomnieniu o codzienności....
Zapada wieczór ..ciepły czerwcowy...cisza na ulicach ....lampy przewieszone przez jezdnie smętnie świecą żółtawym światłem...mija dzień
Wtorkowy dzień zaczyna sie jeszcze przed syrenami fabrycznymi....z wiosek okolicznych chłopi jak do Mekki udają się na "rynek"czyli targ...ciągną na wozach swą pracę...by inni też cieszyli się z tego..z tych z takim trudem wypracowanych plonów.Wiozą ziemniaki ,owoce drób,mleko i masło....wszystko co można zamienić na to co miasto daje....
Ciągną kobiety objuczone kankami z śmietaną..z koszami pełnymi jaj,drobni sprzedawcy mioteł z brzeziny i cwaniacy co to kupić chcą tanio i drożej sprzedać.Pod arkadami na rynku rozłozyły się kramy z fartuchami i sukienkami z kretonu,barwne kolorowe przyciagające oko..obok nich cudowny uzdrowiciel co to ma "cudowny lek na odciski"...zachwala i przechwala ..że bez tego człowiek dnia nie przezyje..mus kupić ...
Rumiana tęgawa kobiecina jabłka prosto z wózka (co go to ciagneła sama kilka kilometrów)sprzedaje..i to jakie..pachnące ...słodkie ..kwaśne na kompot..wszystkie po złotówce za kilogram...a i tak doloży jeszcze z jedno ..dla tego co zaglada do niej częściej....Z boku wóz pełen ziemniaków i kapusty..wąsaty chłop pełen dostojeństwa pilnuje i obserwuje ...sprzedaje jego żona...chudzina taka ale obrotna ...dla wszystkich usmiechnieta ,pełna radości że kupuja własnie u niej...że dziś los łaskawiej potraktuje rodzine...że będzie na nowy rondel ..i na buty dla najmłodszego ...
Dostojna starsza pani każe sobie pokazywać masło czy aby nie z margaryną mieszane...to resztka w osobie tej pani dawnego wspomnienia z międzywojnia..mieszczaństwo dobite przez mit nowego człowieka jakim miał być człowiek komunizmu...zdołowane jeszcze w starych koronkach i przetartych starych bucikach..odchodzi ...idzie nowe ...w gumofilcach i s kufajce z przekrwionymi przepitymi oczyma,pazerne i niszczące wszystko co piekne ,pukladane z zasadami....
Stary człowiek trzymający stare oficerskie buty,wypastowane i lsniące...chce sprzedać by jeszcze móc żyć choć dzień inaczej...jak kiedys...zgarbiona postać nieudolnie targuje sie z cwanym chłopem któy węszy okazje....nie sprzeda dziś tych butów ..bo tak naprawde nie chce sprzedać ich..to jego przepustka w przeszłość, w inny świat.
Kwiaty i pomidory to tutejszy świat "badylarzy" harujących od rana do wieczora w swych poklejonych i połatanych szklarniach,gnębionych za swą prace przez"domiar" i inne instytucje skarbowe...i wszystko po to by nie mieli wiecej od "robotnika"...a jednak mimo wszystko spracowanymi dłońmi i zgiętym grzbietem ciułali grosz do grosza by świat ich dzieci choć odrobine był łatwiejszy i lepszy...bardzo pracowici i wiecznie rozbieganymi oczyma patrzący za węglem i koksem...by tą zimę jakoś przeżyc...mysleli o tym własnie teraz w czerwcu..bo pózniej mogło być za póżno...ciężki los mieli w tej walce o przetrwanie.
Kłębi się tłum ,rżenie koni.zapach końskiego łajna z zapachem jabłek miesza się jak w tyglu ,tworząc niezapomnianą barwę zapachów które na zawsze wraz z obrazem zostaną w pamięci do końca.
I nic już nie bedzie nigdy takie same,zginie świat koni i rynkowych sprzedawców...zginą ostatnie koronki i oficerskie buty..pozostaną pozółkłe stare fotografie,wspomnienie pewnej epoki.
Środy wypłatowe..to dzień w którym jedniodniowi milionerzy ruszaja w tan.....wypłaty były 10 i 25...a na kolei 1 i 15 zawsze 2 x razy w miesiącu ...1 i 10 to była główna wypłata a 15 i 25 wszelakie dodatki ,nadgodziny itp...
I ruszał ludek szaleć po sklepach ,knajpach....stać było na to i tam to..byle zapomniec o tym co jutro..."i tak marmelada i tak"powiadali...co bardziej stroskane matki przechwytywały swych adonisów zaraz pod bramą..jeszcze inne poszukiwały po mieście..by ocalić coś ..by było życie opłacić...dantejskie sceny pod lokalami ...matki z dziećmi...oczekiwały na to co zostanie z pensji.....nie wszyscy tak robili są też tacy co to po cichu ..do domu ,ciułać ten trud aby mieszkanie lepsze mieć,by dzieci ubrane i głodne nie chodziły..by życie znośniejsze było...by odrobinę bajki sobie stworzyć..że życie to nie sen wariata...że ma sens nawet w skrajnościach.
Polak nawet w największych trudnościach widzi światełko w tunelu...ten nasz optymizm w sytuacjach trudnych..potrafiliśmy jakoś się jednoczyć..pomóc jeden drugiemu..w tam tym czasie ludzie jakby inni bardziej skonsolidowani przez biedę....
Były wyjątki np..lekarze,inicjatywa prywatna(bo i taka była)..stare mieszczaństwo przedwojenne..i bogaci rolnicy..co to kiedyś mieli sporo ziemi i po reformie rolnej uszczuplone... lecz nadal działajace i może cięzej pracujące niz kiedyś...
Byli też tacy co stać ich było na więcej np marynarze..było ich kilku w Czersku,pływali na przetwórniach i nie tylko ...może w złotówkach to nie był jakiś szczyt zarobków ,ale niesamowita role odgrywały "dewizy"tak państwo komunistyczno-socjalistyczne nazywało dolary jakie dostawali ..oczywista że tego tez wiele nie było patrząc z dzisiejszej perspektywy...ale przy zarobkach przecietnych 20 dolarów...to te sumy były nie bagatelne.Jasne ze nie dostawali tych dolarów do ręki...z początku wpisywano im te sumy do tzw książeczek marynarskich..(albo żeglarskich)i mogli sobie potem zakupy zrobic w "Baltonie"....o wiele pózniej powstały "Pewexy"to wtedy zamiast dolarów i wpisywania do ksiażeczek ..dostawali bony dolarowe..taka namiastka dolara w Polsce,można było je sprzedać na wolnym rynku ..ale już samymi dolarami handlować nie było wolno....
Takich co to nie musiało się martwić czy starczy do nowej wypłaty była absolutna mniejszość...rodziny o wiele wieksze były 4-5 w rodzinie to prawie podstawa była,oczywiście były i mniejsze i większe..ale to był taki standard..żyło się i moze biednie ale szczęśliwie,zawsze można było liczyć na brata i siostrę w każdej sprawie...dzieciaki tak naprawdę chowały sie same ,umorusane wiecznie..i zawsze gdzieś na podwórkach ,uliczkach..pełni pomysłów,na bosaka albo w przetartych trampkach..naukę z szkoły pobierali w locie..bo kto by miał czas nad lekcjami siedzieć jak słonecznie na dworze..słońce pobudzało do zabaw i radości.
Do dzis dnia czuje ten zapach trawy bujnej,zielonej gdy się w niej turlało...zapach wszelkiej maści ziół,powalał i choć wtedy nie zwracało się na to uwagi to dzis po latach to coś niesamowitego i pieknego..zapach...taa czasem gdy jestem gdzies na spacerze gdzies przez chwilę łapię ten zapach ale to tylko chwila ..ulotna nasuwająca wspomnienia młodości i beztroski...życia bez problemów ..inności i młodości.
Czwartkowe dni wracały prozą życia,deszczowe ,ciepłym wiatrem otulone...jeszcze wczoraj były nadzieje ..dziś już dalszy smutek człowieczego losu..wróciła nienormalność egzystencji....choc kolorowa czerwcową powłoką....te kolory bliskiego lata dawały iskierkę nadzieji ..i życia ........
Końcówka roku szkolnego nigdy nie napawała miłością do szkoły..tyle słońca i czasem deszczu..lecz juz zielono i kolorowo...w powietrzu zapach wilgoci ...i innego świata...innego niz w szkolnych ławach gdzie nie sposób było wysiedziec...gdzie nie było miejsca za podgladanie tego co za oknem...a ten świat gdzieś tam ..kusił..przyciagał jak magnes..serce łopotało na sam dzwiek dzwonka...by po nim wyrwać sie i biegać tam gdzie jest inaczej..gdzie ciekawiej ..gdzie wszystko pachnie......
W piatek wracał rynek...o wiele wiekszy niz w wtorek...bo mozna było kupić gęś ,kaczkę czy kurę...gospodynie wolały raczej żywą,bo po swojemu ptactwo patrszoszyło...więcej śmietany i masła sprzedawano bo to na niedziele juz...na wypieki i do domu.
Zreszą chyba nie było rodziny co by jakiegoś ciasta na niedzielę sie nie piekło,a "kucha" to już najmarniej.
Sobota to zapach pastowanej podłogi,kiszonej kapusty gotowanej na bigos no i zapach "kucha,"pieczonej drozdżówki z kruszonkąi np z rabarbarem albo z truskawkami...podwórka tryskały symfonią zapachów.
co podwórko inne zapachy......praca w soboty konczyła się o 13 a i lekcje też sie mniej więcej tak konczyły.....
Ok 16 zbierały sie dalsze i bliższe rodziny,raz u jednych raz u drugich...a Ci co na "kupie"siedzieli tzn mało miejsca mieli u siebie(czasem po 8 -10 osob na pokoju z kuchnią)mieli przyjąć jak coś większego dostaną.
Rodziny łączyła niewidzialna nić pokrewieństwa,zaufania...na takich spotkaniach omawiane były wszelkie sprawy ,plotki.,wydarzenia,co kto powiedział ...itp ...taki przeglad tygodnia,uwielbiałem te spotkania raz że można było się dowiedzieć masę rzeczy z lat wojny i okupacji...a drugi nie musielismy wczesnie wracać do domu z podwórka...
Oj spiewali wtedy jak już lekko mieli w czubie(bez tego ani rusz)...i było Lili Marlen..i Maryjanna...duzo niemieckich piosenek frontowych ale tez i polskich "andersowych"..harmonia grała od ucha do ucha...w pijanym widzie ..wspominano tych co w tych czasach odeszli....niejednemu łza w oku się zakręciła...Ci co na froncie nie byli wspominali jak "rus" wszedł do Czerska..co nie jeden odbębnił wtedy kilka lat na Syberii..
W nie jednym domu takie spotkania były...nie jakieś tam grillowanie jak dziś,ale poprostu spotkania się,pocieszenia się sobą...nie istniały media takie jak dziś ...więcej czasu wtedy poświęcało się rodzinie szeroko pojętej..nie było jakieś specjalnej zawiści że jedni maja to czy tam to...(większość miała podobnie)
Więcej było "bajań"opowiadanych przez dziadków o diachłach..co to na czarno po niemiecku ubranych, co porywały dzieci i wpędzały pijanych na bagna...o cotach(po kaszubsku czarownica)co to młodych knapów zwodziły na złą drogę.......ale też o zbójnikach grasujących po lasach zaraz po pierwszej wielkiej wojnie,o duchach w Łukowskim lesie gdzie kiedyś był obóz jeniecki..że dusze zagłodzonych żołnierzy błąkały się w poszukiwaniu wybawienia....oj barwne to wszystko barwne,,słuchaliśmy tego z wypiekami na policzkach i ze strachem zarazem.....bo jak się nie bac gdy się ma 8 czy 10 lat??..a wyobraznia dziecka jest zawsze bogata.Wieczór sobotni dobiega końca  https://www.youtube.com/watch?v=aYZidNf6tFY&index=9&list=PLegf9LG6DXzvNwLVAI8HOa7c2ENukA2qi...gdzieś w zaułkach słychać jeszcze spiewy "sznaps barytonów"...gdzieś tam para zataczając się wraca do domu...para zakochanych siedzaca na ławce w ciemnościach na rynku wyznawala sobie miłość..ciepły czerwcowy wieczór dobiega końca...na ulicach błogi nocny spokój..zapach siana i wody unosi sie z okolicznych łąk....piękny ten Czersk..inny ..dawny..jakby nie prawdziwy lecz on taki był..w swej prawdziwości ....najprawdziwszy.
A tu chcialbym dac odnosniki do piosenek z tamtego czasu
https://www.youtube.com/watch?v=RDQnfF6-j48
Jesli chodzi o Lili Marlen to spiewały go armie i po niemieckiej stronie i po alianckiej,tu akurat wersja orginalna z MarlenaDietrich po niemiecku.
https://www.youtube.com/watch?v=r6YsvnEbXvU
Maryjanna po polsku i najbardziej podobna do tego co spiewali kiedyś.
https://www.youtube.com/watch?v=uKUaqyYxdOk
Te piesni uwielbial moj dziadek i wujek Paweł znawca harmoni...pierwsza to "Jutro ruszamy" druga "Wyjazd" i trzecia "A my kłusem w dal"...niech nikomu nie przychodzi  do glowy o jakieś sympatie takie czy owakie ..poprostu pisze o tym co bylo i daje słowo ze nie byli proniemieccy..poprostu zwykłe zołnierskie przyjaznie..gdzie smierc jedna ..nie ma w nich nic z faszyzmu i nic buty niemieckiej ..ot poprostu zołnierski los..który po latach nie sposób zapomniec bez względu na język...to ich byla młodość.
To moje pisanie chyba zakończę już..................czasem tak jest że człowiekowi brakuje sensu i motywacji w tym co robi....życie za nas pisze scenariusze i choćbysmy się nie wiem jak starali ...to nie wychodzi..Dziś słowo pisane mało znaczy...liczy się bardziej kamera i inowacje techniczno-komputerowe...cóż jest jak jest.