..". Sentymentalnie
Mówi się iż mężczyzna sentymentalny to słaby mężczyzna....kto tak powiedział..nie mam pojęcia!...W każdym z nas tkwi nuta sentymentalizmu różnej miary,jedni to podkreślają wprost,po innych to widać a jeszcze inni kryją to pod maską obojętności...cóż ..ilu ludzi tyle zachowań...nie ma na to rady.Ja zawsze podejście raczej miałem sentymentalne...a co! ..nie wstydzę się tego...kocham tą moją małą ojczyznę jakim jest Czersk...najgorsze w tym że z latami to się potęguje..lecz na to nie nie mam wpływu.
Jak tak idę ulicami Czerska tego nowego ,pięknego całkowicie innego..to tęsknota się gdzieś tam mota we mnie za tym brukiem na ulicach ..za kupami końskiego łajna...gdzie Lenka pieczołowicie zaraz usuwała ..i trzonkiem od swej miotły wyskrobywała resztki z bruku tego co konie narobiły....za tym spokojem poobiednim w niedziele gdzie w samym sercu miasta słychać było bzyczenie muchy...ta cisza..taka dostojna zastygłość po obiedzie niedzielnym po którym była sjesta latem .
Czasem przejechał samochód...czasem motor...dzieciaki w kolejce po lody koło Jagali...kombinowały jakby tu drugiego loda zjeść...jakaś para na spacerze dostojnie maszeruje i ogląda dookoła wszystko(jakby ie znali tego na pamięć..hihi) przodem oczywista dzieci...to duma..gdzieś tam bokiem zawiany gość zmyka do domu ,po sumie...po której nie ominął kilku głębszych w "Muchomorku"
Leniwe popołudnia zazwyczaj latem...gdzie ciepło i słońce wygoniło mieszkańców nad jeziora okoliczne...odrobinę ruchu zrobi sie wieczorem,młodzież zacznie okupować "Muszelkę"..ławki na rynku..i spacerować po 10 razy naokoło miasta ...a nuż jakaś przyjażń się zdarzy..może miłość...?...W ogródkach przy ulicach siedziały starsze matrony w oczekiwaniu i w odpoczynku..leniwie..bez obowiązków obserwowały z pod drzew ulice...dla niewprawionego oka niby cisza spokój ,dla nich wtedy zawsze się cos działo...a to .."erski"nie poszedł dziś do kościoła(pokłócił się z żona)a ta z na przeciwka znów miała adoratora co jeżdzi do niej od lat..i tak im spływa ta niedziela...ciepła i lepka od nabrzmiałego słońca
A gdy wieczorne słońce zachodzi powracających wita chłód miasta i kobiety siedzące na ławkach przed domami..spowiadają się miedzy soba jak minął dzień ..młodzi po klatkach ściskający się nie śmiało za rękę,pierwsze ukradkiem pocałunki...mrok wszystko pozakrywa....jakiś pijany za rogiem ryczy w ostatnich podrygach "Pierwszą brygadę".....mija niedzielny letni dzień.
Poniedziałki różne bywały....zawsze codzienny nowy ton..wyznaczały gwizd syren ..o 6.50..o 6.55..i o 7.00,można było wg tego zegarki regulować....chyłkiem do "mleczarni" z kanką biegały gospodynie w płaszczach zarzuconym na szlafrok....po mleko ..chleb i ćwiartke masła(kostka masła czasem dzielona była na 4 części)w laczkach aby dzieciakom do szkoły przygotować śniadanie.
Z otwartych okien zaczął się wydobywać gwar i zapach mlecznej zupy...jeszcze gdzies tam po cichu ..młody amant zmyka chyłkiem od swej"niedzielnej"lubej..wstaje dzień....Staruszka wraacająca z kościoła po porannej mszy z ćwiartka chleba,drobniutko drobi ..krok po kroczku,w oczach jej widać przemijający czas...drobi ..puk ..puk ..obcasikami po chodniku...znika za rogiem ..moze na zawsze.
Ruszyły drobne postacie sprzatające miasto...z koszów na smieci wyciagaja wspomnienia niedzieli...szuu...szuu....miotłą zamiataja piasek z nad krawężników....ciągną przed soba wielkie wózki na śmieci... puste jeszcze by pod koniec dnia wypchane wczorajszymi wspomnieniami pchać to wszystko co sił...
Z poranny ch letnich oparów wyłaniają się dzieciaki z okolicznych przedmieść aby zdążyć na rano do szkoły,pełne gwaru i jazgotania i rewelacji niedzielnych ,kartonowe tornistry głucho tłuczą kredkami ...jak werble dobosza....idą grupami ,co rusz ktoś dołącza po drodze....furmanka mijana po drodze z doczepionymi z tyłu dwoma urwisami...jak winogrono w winorosli ..przyklejone do drzewa wozu.
W centrum niedaleko samu..kolejka do rzeznika czeka na otwarcie...może zdarzy się cud i serdelki będą?...loteria jak codzień..skończy się na kościach pełnych mięsa..i wątrobiance...bedzie dziś zupa jak marzenie ..czuje po dziś dzień smak zupy marchwiowej gotowanej na kościach ..gęstej takiej zaciagniętej śmietaną...tęsknie za tym smakiem i zapachem....Ulice powoli porannie zapełniaja się...wozy konne z wsi ciagną udręki chłopskie jakie trzeba załatwić w urzędach...świnie odstawił więc i wegla na zime odrobine więcej bedzie...a może jakiś cement na GS-sie sie kupi?...jakoś trzeba było budować tą ludową rzeczywistość...Bocznymi uliczkami toczy się wóz.....Szmaty...szmaty kupuje...słychac jego glos...w zamian oferuje troche srebnego sczęscia jakimi sa patelnie...czasem wiadra emaliowane...toczą się na wozie ludzkie wspomnienia dawnej świetności...dziś podartej ,brudnej a jednak coś wartej.
Za drzewami przy rynku śmigneły dwie małe postacie...biegną ku Piaskowej na kirkut zydowski..dziś wagary...pogoda skłania do przedłuzenia niedzieli.....wcześniej kupili 10 bułek i paczkę "Sportów" starczy im,..za kirkutem płynie Struga...ości też maja napewno, to na szczupaki...a potem ognisko i świeża rybka...i zapach ..pieczonej ryby ..skoszonej trawy...to nauki lepsze od szkoły ...to szkoła życia.
Przy rynku grupa "zachwiana"pędzi w drągi..niepewny krok wyznacza marszrutę....to "arystokracja"marginesowego życia...zagubieni w rzeczywistości ..skopani przez los...szukają ułudy w niebieskiej truciznie..dla nich to jeszcze jeden dzień do przeżycia....zgięci w pół przez ogrom tragedii jaki zgotował im los...
Przy PKS-ie gruba kobieta postawiła wiadro z żonkilami..rano były ścięte....Ci co wyjeżdzaja i przyjezdzaja ..kupia tu kwiaty..inni dla siebie inni na cmentarz dla byłych innych...
Pierwsza syrena o 14 "Remontowe"kończą pracę....a o 15 inne syreny z tartaku... Fabryki mebli,...Meblostylu....wylewa się tłum zapracowanych...szarych twarzy..czasem usmiechnietych...życie niesie i usmiech choćby i najgorzej było...po kilku kielichach w okolicznych knajpach...prym wiedzie "Muchomorek"podły lokal z 10 stolikami i zamrażarka z nieodłączną sałatką jarzynowa,śledziami i galaretą z nóżek "zylcem"zwaną..siny od dymu najgorszych papierosów ,śmierdzacy wyziewami piwa i wódki...pełen spragnionych ucieszenia się ....chodż przez chwile..marzeniami o innym świecie,o zapomnieniu o codzienności....
Zapada wieczór ..ciepły czerwcowy...cisza na ulicach ....lampy przewieszone przez jezdnie smętnie świecą żółtawym światłem...mija dzień
Wtorkowy dzień zaczyna sie jeszcze przed syrenami fabrycznymi....z wiosek okolicznych chłopi jak do Mekki udają się na "rynek"czyli targ...ciągną na wozach swą pracę...by inni też cieszyli się z tego..z tych z takim trudem wypracowanych plonów.Wiozą ziemniaki ,owoce drób,mleko i masło....wszystko co można zamienić na to co miasto daje....
Ciągną kobiety objuczone kankami z śmietaną..z koszami pełnymi jaj,drobni sprzedawcy mioteł z brzeziny i cwaniacy co to kupić chcą tanio i drożej sprzedać.Pod arkadami na rynku rozłozyły się kramy z fartuchami i sukienkami z kretonu,barwne kolorowe przyciagające oko..obok nich cudowny uzdrowiciel co to ma "cudowny lek na odciski"...zachwala i przechwala ..że bez tego człowiek dnia nie przezyje..mus kupić ...
Rumiana tęgawa kobiecina jabłka prosto z wózka (co go to ciagneła sama kilka kilometrów)sprzedaje..i to jakie..pachnące ...słodkie ..kwaśne na kompot..wszystkie po złotówce za kilogram...a i tak doloży jeszcze z jedno ..dla tego co zaglada do niej częściej....Z boku wóz pełen ziemniaków i kapusty..wąsaty chłop pełen dostojeństwa pilnuje i obserwuje ...sprzedaje jego żona...chudzina taka ale obrotna ...dla wszystkich usmiechnieta ,pełna radości że kupuja własnie u niej...że dziś los łaskawiej potraktuje rodzine...że będzie na nowy rondel ..i na buty dla najmłodszego ...
Dostojna starsza pani każe sobie pokazywać masło czy aby nie z margaryną mieszane...to resztka w osobie tej pani dawnego wspomnienia z międzywojnia..mieszczaństwo dobite przez mit nowego człowieka jakim miał być człowiek komunizmu...zdołowane jeszcze w starych koronkach i przetartych starych bucikach..odchodzi ...idzie nowe ...w gumofilcach i s kufajce z przekrwionymi przepitymi oczyma,pazerne i niszczące wszystko co piekne ,pukladane z zasadami....
Stary człowiek trzymający stare oficerskie buty,wypastowane i lsniące...chce sprzedać by jeszcze móc żyć choć dzień inaczej...jak kiedys...zgarbiona postać nieudolnie targuje sie z cwanym chłopem któy węszy okazje....nie sprzeda dziś tych butów ..bo tak naprawde nie chce sprzedać ich..to jego przepustka w przeszłość, w inny świat.
Kwiaty i pomidory to tutejszy świat "badylarzy" harujących od rana do wieczora w swych poklejonych i połatanych szklarniach,gnębionych za swą prace przez"domiar" i inne instytucje skarbowe...i wszystko po to by nie mieli wiecej od "robotnika"...a jednak mimo wszystko spracowanymi dłońmi i zgiętym grzbietem ciułali grosz do grosza by świat ich dzieci choć odrobine był łatwiejszy i lepszy...bardzo pracowici i wiecznie rozbieganymi oczyma patrzący za węglem i koksem...by tą zimę jakoś przeżyc...mysleli o tym własnie teraz w czerwcu..bo pózniej mogło być za póżno...ciężki los mieli w tej walce o przetrwanie.
Kłębi się tłum ,rżenie koni.zapach końskiego łajna z zapachem jabłek miesza się jak w tyglu ,tworząc niezapomnianą barwę zapachów które na zawsze wraz z obrazem zostaną w pamięci do końca.
I nic już nie bedzie nigdy takie same,zginie świat koni i rynkowych sprzedawców...zginą ostatnie koronki i oficerskie buty..pozostaną pozółkłe stare fotografie,wspomnienie pewnej epoki.
Środy wypłatowe..to dzień w którym jedniodniowi milionerzy ruszaja w tan.....wypłaty były 10 i 25...a na kolei 1 i 15 zawsze 2 x razy w miesiącu ...1 i 10 to była główna wypłata a 15 i 25 wszelakie dodatki ,nadgodziny itp...
I ruszał ludek szaleć po sklepach ,knajpach....stać było na to i tam to..byle zapomniec o tym co jutro..."i tak marmelada i tak"powiadali...co bardziej stroskane matki przechwytywały swych adonisów zaraz pod bramą..jeszcze inne poszukiwały po mieście..by ocalić coś ..by było życie opłacić...dantejskie sceny pod lokalami ...matki z dziećmi...oczekiwały na to co zostanie z pensji.....nie wszyscy tak robili są też tacy co to po cichu ..do domu ,ciułać ten trud aby mieszkanie lepsze mieć,by dzieci ubrane i głodne nie chodziły..by życie znośniejsze było...by odrobinę bajki sobie stworzyć..że życie to nie sen wariata...że ma sens nawet w skrajnościach.
Polak nawet w największych trudnościach widzi światełko w tunelu...ten nasz optymizm w sytuacjach trudnych..potrafiliśmy jakoś się jednoczyć..pomóc jeden drugiemu..w tam tym czasie ludzie jakby inni bardziej skonsolidowani przez biedę....
Były wyjątki np..lekarze,inicjatywa prywatna(bo i taka była)..stare mieszczaństwo przedwojenne..i bogaci rolnicy..co to kiedyś mieli sporo ziemi i po reformie rolnej uszczuplone... lecz nadal działajace i może cięzej pracujące niz kiedyś...
Byli też tacy co stać ich było na więcej np marynarze..było ich kilku w Czersku,pływali na przetwórniach i nie tylko ...może w złotówkach to nie był jakiś szczyt zarobków ,ale niesamowita role odgrywały "dewizy"tak państwo komunistyczno-socjalistyczne nazywało dolary jakie dostawali ..oczywista że tego tez wiele nie było patrząc z dzisiejszej perspektywy...ale przy zarobkach przecietnych 20 dolarów...to te sumy były nie bagatelne.Jasne ze nie dostawali tych dolarów do ręki...z początku wpisywano im te sumy do tzw książeczek marynarskich..(albo żeglarskich)i mogli sobie potem zakupy zrobic w "Baltonie"....o wiele pózniej powstały "Pewexy"to wtedy zamiast dolarów i wpisywania do ksiażeczek ..dostawali bony dolarowe..taka namiastka dolara w Polsce,można było je sprzedać na wolnym rynku ..ale już samymi dolarami handlować nie było wolno....
Takich co to nie musiało się martwić czy starczy do nowej wypłaty była absolutna mniejszość...rodziny o wiele wieksze były 4-5 w rodzinie to prawie podstawa była,oczywiście były i mniejsze i większe..ale to był taki standard..żyło się i moze biednie ale szczęśliwie,zawsze można było liczyć na brata i siostrę w każdej sprawie...dzieciaki tak naprawdę chowały sie same ,umorusane wiecznie..i zawsze gdzieś na podwórkach ,uliczkach..pełni pomysłów,na bosaka albo w przetartych trampkach..naukę z szkoły pobierali w locie..bo kto by miał czas nad lekcjami siedzieć jak słonecznie na dworze..słońce pobudzało do zabaw i radości.
Do dzis dnia czuje ten zapach trawy bujnej,zielonej gdy się w niej turlało...zapach wszelkiej maści ziół,powalał i choć wtedy nie zwracało się na to uwagi to dzis po latach to coś niesamowitego i pieknego..zapach...taa czasem gdy jestem gdzies na spacerze gdzies przez chwilę łapię ten zapach ale to tylko chwila ..ulotna nasuwająca wspomnienia młodości i beztroski...życia bez problemów ..inności i młodości.
Czwartkowe dni wracały prozą życia,deszczowe ,ciepłym wiatrem otulone...jeszcze wczoraj były nadzieje ..dziś już dalszy smutek człowieczego losu..wróciła nienormalność egzystencji....choc kolorowa czerwcową powłoką....te kolory bliskiego lata dawały iskierkę nadzieji ..i życia ........
Końcówka roku szkolnego nigdy nie napawała miłością do szkoły..tyle słońca i czasem deszczu..lecz juz zielono i kolorowo...w powietrzu zapach wilgoci ...i innego świata...innego niz w szkolnych ławach gdzie nie sposób było wysiedziec...gdzie nie było miejsca za podgladanie tego co za oknem...a ten świat gdzieś tam ..kusił..przyciagał jak magnes..serce łopotało na sam dzwiek dzwonka...by po nim wyrwać sie i biegać tam gdzie jest inaczej..gdzie ciekawiej ..gdzie wszystko pachnie......
W piatek wracał rynek...o wiele wiekszy niz w wtorek...bo mozna było kupić gęś ,kaczkę czy kurę...gospodynie wolały raczej żywą,bo po swojemu ptactwo patrszoszyło...więcej śmietany i masła sprzedawano bo to na niedziele juz...na wypieki i do domu.
Zreszą chyba nie było rodziny co by jakiegoś ciasta na niedzielę sie nie piekło,a "kucha" to już najmarniej.
Sobota to zapach pastowanej podłogi,kiszonej kapusty gotowanej na bigos no i zapach "kucha,"pieczonej drozdżówki z kruszonkąi np z rabarbarem albo z truskawkami...podwórka tryskały symfonią zapachów.
co podwórko inne zapachy......praca w soboty konczyła się o 13 a i lekcje też sie mniej więcej tak konczyły.....
Ok 16 zbierały sie dalsze i bliższe rodziny,raz u jednych raz u drugich...a Ci co na "kupie"siedzieli tzn mało miejsca mieli u siebie(czasem po 8 -10 osob na pokoju z kuchnią)mieli przyjąć jak coś większego dostaną.
Rodziny łączyła niewidzialna nić pokrewieństwa,zaufania...na takich spotkaniach omawiane były wszelkie sprawy ,plotki.,wydarzenia,co kto powiedział ...itp ...taki przeglad tygodnia,uwielbiałem te spotkania raz że można było się dowiedzieć masę rzeczy z lat wojny i okupacji...a drugi nie musielismy wczesnie wracać do domu z podwórka...
Oj spiewali wtedy jak już lekko mieli w czubie(bez tego ani rusz)...i było Lili Marlen..i Maryjanna...duzo niemieckich piosenek frontowych ale tez i polskich "andersowych"..harmonia grała od ucha do ucha...w pijanym widzie ..wspominano tych co w tych czasach odeszli....niejednemu łza w oku się zakręciła...Ci co na froncie nie byli wspominali jak "rus" wszedł do Czerska..co nie jeden odbębnił wtedy kilka lat na Syberii..
W nie jednym domu takie spotkania były...nie jakieś tam grillowanie jak dziś,ale poprostu spotkania się,pocieszenia się sobą...nie istniały media takie jak dziś ...więcej czasu wtedy poświęcało się rodzinie szeroko pojętej..nie było jakieś specjalnej zawiści że jedni maja to czy tam to...(większość miała podobnie)
Więcej było "bajań"opowiadanych przez dziadków o diachłach..co to na czarno po niemiecku ubranych, co porywały dzieci i wpędzały pijanych na bagna...o cotach(po kaszubsku czarownica)co to młodych knapów zwodziły na złą drogę.......ale też o zbójnikach grasujących po lasach zaraz po pierwszej wielkiej wojnie,o duchach w Łukowskim lesie gdzie kiedyś był obóz jeniecki..że dusze zagłodzonych żołnierzy błąkały się w poszukiwaniu wybawienia....oj barwne to wszystko barwne,,słuchaliśmy tego z wypiekami na policzkach i ze strachem zarazem.....bo jak się nie bac gdy się ma 8 czy 10 lat??..a wyobraznia dziecka jest zawsze bogata.Wieczór sobotni dobiega końca https://www.youtube.com/watch?v=aYZidNf6tFY&index=9&list=PLegf9LG6DXzvNwLVAI8HOa7c2ENukA2qi...gdzieś w zaułkach słychać jeszcze spiewy "sznaps barytonów"...gdzieś tam para zataczając się wraca do domu...para zakochanych siedzaca na ławce w ciemnościach na rynku wyznawala sobie miłość..ciepły czerwcowy wieczór dobiega końca...na ulicach błogi nocny spokój..zapach siana i wody unosi sie z okolicznych łąk....piękny ten Czersk..inny ..dawny..jakby nie prawdziwy lecz on taki był..w swej prawdziwości ....najprawdziwszy.
A tu chcialbym dac odnosniki do piosenek z tamtego czasu
https://www.youtube.com/watch?v=RDQnfF6-j48
Jesli chodzi o Lili Marlen to spiewały go armie i po niemieckiej stronie i po alianckiej,tu akurat wersja orginalna z MarlenaDietrich po niemiecku.
https://www.youtube.com/watch?v=r6YsvnEbXvU
Maryjanna po polsku i najbardziej podobna do tego co spiewali kiedyś.
https://www.youtube.com/watch?v=uKUaqyYxdOk
Te piesni uwielbial moj dziadek i wujek Paweł znawca harmoni...pierwsza to "Jutro ruszamy" druga "Wyjazd" i trzecia "A my kłusem w dal"...niech nikomu nie przychodzi do glowy o jakieś sympatie takie czy owakie ..poprostu pisze o tym co bylo i daje słowo ze nie byli proniemieccy..poprostu zwykłe zołnierskie przyjaznie..gdzie smierc jedna ..nie ma w nich nic z faszyzmu i nic buty niemieckiej ..ot poprostu zołnierski los..który po latach nie sposób zapomniec bez względu na język...to ich byla młodość.
To moje pisanie chyba zakończę już..................czasem tak jest że człowiekowi brakuje sensu i motywacji w tym co robi....życie za nas pisze scenariusze i choćbysmy się nie wiem jak starali ...to nie wychodzi..Dziś słowo pisane mało znaczy...liczy się bardziej kamera i inowacje techniczno-komputerowe...cóż jest jak jest.
Ach,wróciło się oczyma wyobraźni w ówczesne czasy. Zapowiada się ciekawie.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPo kilku słowach,kiedy zamknie sie oczki widzi się tamten świat,jakiż inny,ale jaki piękny.
OdpowiedzUsuńNAJBARDZIEJ WKURZAJĄCE BYŁY WŁAŚNIE TE"MATRONY",KTÓRE WIEDZIAŁY WIĘCEJ O NAS NIŻ MY SAMI.
OdpowiedzUsuńCZUJĘ W TYM ROZDZIALE JAKĄŚ ZMIANĘ JĘZYKA,WPROWADZENIE JESZCZE BARDZIEJ REALISTYCZNEGO STYLU PISANIA,KTÓRY CAŁKOWICIE PRZENOSI W PRZESZŁOŚĆ..
Zgadzam się,jakby inny styl,miękki,realistyczny,ale milszy,bardziej przyciagajacy uwage i chęć czytania.Pięknie
OdpowiedzUsuńPODOBA MI SIĘ!!!
OdpowiedzUsuńZupełnie zapomniałam o fabrycznych syrenach,ale już "słyszę "ich gwizd.Faktycznie taki właśnie był ranek w wielu rodzinach.:Pozdrawiam niedzielnie.
OdpowiedzUsuńCzytajac cały blog,ten jakis inny,jakby Pan nie pisał, tak bardzo zmienił sie Panu styl,ale miło,tak kobieco
OdpowiedzUsuńNietuzinkowo opisane wspomnienia.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWidze,ze kiedyś pisał Pan na żywioł,teraz każde słowo,zdanie,dobrane,wyważone.
OdpowiedzUsuńSwietna robota , lecz chcialoby sie czytac znacznie wiecej, a moze tak wydac ksiazke?
OdpowiedzUsuńPotrzebna by była konkretna korekta....plus kasa lub sponsor...inaczej się nie da.
UsuńWitam,myślałem,że pisze Pan to co z serca,a nie na pokaz dla kogos,aby komus zaimponowac.Motywacja jest w nas samych,w naszych sercach,wspomnieniach.Sa ludzie ,którzy uwielbiaja ksiazki czyli słowo pisane,swiat komputerowy to dla nich przystawka,ciekawostka gdzie mozna cos ciekawego poczytac,tak jak w Pana przypadku.Kamerki,skype i inne takie komunikatory cóż są dla ludzi,ale madrych.Pozdrawiam i proszę wierzyc w siebie.
OdpowiedzUsuńPopieram i całkowicie zgadzam się z opinią,jaką wypowiedział Pan w powyższym komentarzu.Chcę tylko dodać,że Pański blog i wspomnienia są odskocznią od ciężkich,zatracających pewne wartości czasów,w których teraz przyszło nam żyć,dlatego bardzo proszę o kontynuację pisania.Proszę nie pozbawiać nas tej odrobiny radości jaką mieliśmy dzięki Panu,"wędrując"może i Pańskimi,ale też po części swoimi ścieżkami młodości.Pozdrawiam i życzę dużo weny twórczej, nie każdy ma taki dar przekazywania,dlatego proszę nie przestawać pisać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie z Aberdeen , zycze panu jak najwiekszej weny tworczej z pozytkiem dla grona wielbicieli do ktorego mam zaszczyt sie zaliczac.
OdpowiedzUsuńRewelacja... przypadkowo trafiłem na blog szukając starych zdjęć Czerska.
OdpowiedzUsuńOdpłynąłem na parę godzin w świat dzieciństwa.
Niech Pan nie przerywa pisania... proszę o więcej ��
Pozdrowienia i zdrowia życzę.
Proszę o usunięcie z tekstu zdjęcia Hermana Grossa. Na zamieszczonym zdjęciu jest mój pradziadek, który nigdy nie miał nic wspólnego z Czerskiem.
OdpowiedzUsuń