poniedziałek, 30 września 2013

Rynek

W każdy wtorek i piątek odbywał się "rynek".do miasta zjeżdżali rolnicy z okolicznych wiosek aby sprzedać własne plony.Można kupić bylo świeże masełko..jaja..ziemniaki,jabłka czyli wszystko co można było wyhodować na rolniczej ziemi.Poza tym stragany rozstawiali handlarze fartuchami i bluzeczkami szytymi z kretonu...można było kupić buty i ubrania robocze.Z reguły te ubrania to dostawano w okolicznych zakladach pracy,nosilo się stare polatane w pracy a nowe się sprzedawało...cóż zyć jakoś było trzeba.Sam pamietam jak z plaszcza kolejowego miałem przerobioną extra kurtke na zime.Material był bardzo dobry ..ciepły..wystarczyła przerobka i chodzić mozna było nawet w najgorsze mrozy.



Na rynku ubijano też interesy,a to ktoś miał papę(niewiadomego pochodzenia)a to pół tony cementu który byl poszukiwany bardzo.Jednym słowem wszystko można było załatwić w te dni..A po interesach i po rynku oczywiście trzeba to było opić...piło się wtedy dużo...ponoć tak powiadali że tam gdzie bieda tam też alkoholizm coś w tym było.Rynkowe dni to też okazja dla rolników by pozałatwiać sprawy w urzędach ..zrobić zakupy w okolicznych sklepach..ruch był w te dni o wiele większy i spotkań do pogadania z dawno niewidzianymi znajomymi tez było okazją...
 Na rynku zjawiali sie też cyganie z patelniami,misami i garnkami ...kolorowy jazgot przy tym był niemozliwy...Stare cyganki wrózyły a faceci sprzedawali..bardzo to wszystko atrakcyjne było.
Jak "rynku"nie było to czasami przyjeżdzała karuzela z strzelnicą.Kolorowe baraki na kolach zwiastowały moc zabaw i uciech dla najmłodszych i starszych.My z wypiekami oglądaliśmy szczególnie strzelnice bo były tam zdjęcia "Czterech pancenych"Winetou jak tez niekompletnie ubraną Bardotkę czy też Marilyn Monroe.
A jak przychodził chłopak z dziewczyną to koniecznie kwiatka musiał zestrzelić..a jak sie nie udawało to chłopak zaczerwieniony opowiadał pózniej że lufa była krzywa...tak..tak..co w końcu miał powiedzieć.
Karuzela byla duża i mała ...mała dla dzieciaków a duża dla młodzieży i tej starszej i tej młodszej.Duża była na łancuchach i w czasie wirowania dookoła męskim obowiązkiem było złapać panne i wywinąć nią ,a czasem jeszcze lepiej bo obkręcic wokół łańcucha i potem puścić...biedne dziewcze wirowało potem jak szalone ...ale szczęśliwe że chłopak tak ją adoruje..konczyło sie to nieraz fatalnie dla gości oglądających to wiwijanie gdy dziewcze zwłaszcza zjadło obfity obiad.
Raz do roku lub czasem dwa przyjeżdżał cyrk...rany! ile to było radości.Za punkt honoru każdego z nas było wejśc na spektakl "na lewo" czyli za darmo.Cyrk najpierw rozbijał sie na rynku a dopiero potem wraz z rozwojem dworca autobusowego został przeniesiony na koński targ na ul 21 lutego..którą my i tak nazywaliśmy Młyńska(bo tak kiedyś sie nazywała)To wchodzenie na lewo to była całkiem niezła kombinacja...przez płot tak bylo najprościej specjalnie sie nie dawało ..pilnowali bardzo...pozostał dach gdzie w dni targów sprzedawano masło i jaja..pod tzw.filarami.
Z tyłu rynku były magazyny GS-u ..więc najpierw przez płot tam a potem to już była pestka ...dach ,zeskok i już było się w cyrku...nie..niee..nie tak łatwo jeszcze trzeba bylo wejść do namiotu..i tu trzeba robić było na dwa sposoby ..pierwszy to na bezczelniaka ...czyli szybko z dachu wprost do namiotu ..albo drugie poczekać na antrakt i wmieszać sie w tłum ludzi na przerwie.Część rynku stanowil mini-park,.enklawa z starymi drzewami i z sciezką i ławeczkami.Zakochani tam wieczorami spędzali randki.Gośćmi ławeczek byli nie tylko zakochani lecz też,amatorzy "złotej renety"czy też "dużego W" czyli znawcy i smakosze win też przysiadali a jako że teren wczesniej tam był nie oświetlony stanowił świetne miejsce dla koneserów owych trunków.

niedziela, 29 września 2013

Kino

"Mama da na kino.....a nie wiesz skąd mam Ci wziąść?....idż do taty...tata daj na kino..ile kosztuje ?..no 13.50 ..12 ..i 9 ale za 9 na legitymacje a tam jest podany wiek..więc za 12"...a film jest od 14 lat..Takie rozmowy to byly przynajmniej dwa razy w miesiącu..a jak się chcialo więcej to trzeba bylo kombinować.Filmy były od 7 ,14,16 i 18 lat.Kino zwało sie Palladium i jak na tamte czasy bylo kinem nowoczesnym a co najwazniejsze miało klimat....dziś po latach trudno stwierdzić co to takiego bylo ale wydaje mi się że skladalo się na to wszystko ..czyli zapach..klimat bajkowości..takie przejście do innego świata....kolorowego, pełnego przygód i inności od tej rzeczywistości jaka była na zewnatrz kina.Kolejki na filmy czasami były aż do "Oazy"..takie filmy jak "Flip i Flap..czy przygody Winetou..przyciagały masę ludzi.
Kino miało dwie na mieście winniety reklamowe jedną na Starogardzkiej a drugą na Kościuszki,były na nich zdjecia z filmów i zawsze reklamowany następny film.Pamiętam zawsze leciałem najpierw na Starogardzką a potem na Kościuszki zobaczyć zdjęcia....no i zacząć kombinować skąd zebrać pieniądze.Jeszcze w wakacje to mozna było coś zrobić na jagody sie poszło i zawsze tyle sie uzbierało..albo butelek poszukało.Z tymi butelkami to zawsze w domu piekiełko wybuchało bo olej do słoikow sie przelewało podobnie ocet..a że z zakretkami do nich był kłopot ..to wietrzał...no i nieciekawie sie wtedy robiło...ale co tam ..! warto było.Takie piekiełka wpuszczało się w koszta..no niestety,siła kina była większa.Kino zawsze co niedziele o godz 10.30 puszczało filmy dla najmlodszych tzw,"Poranki filmowe"..tam pierwszy raz ujrzałem kolorowego Kaczora Donalda i Myszkę Miki...wtedy to były dla mnie poprostu czary...świat kolorowych bajek..i pamietam że zawsze był kłopot z wychodzeniem z kina....aaa cena była 3 zł jak dziś pamiętam..

środa, 25 września 2013


Podwórko.


Podwórko miało kształt kwadratu,po jednej stronie były szopy na opał i drzewo plus ubikacje...jak
wiadomo kiedyś nie było w domach ani łazienek ani też ubikacji.Na środku stał betonowy śmietnik,dziś rzecz nie do pomyslenia ale wtedy nie bardzo przeszkadzała nam dzieciakom.Po drugiej stronie okna zakratowane ciastkarni GS-ów z szefem Hoffmanem...Boże jakie tam zapachy dolatywały!!.z rana....szok!
nasze dziecięce nozdrza wiecznie pragnące łakoci ciężko wyrabiały..czasem przez krate któryś z cukierników kazał podać ręke i nakladal na nią kremu..a czasem dawał w kartonie skrawki ciast ..tortów...to była wyżerka !!..wszyscy dzieliliśmy sie równo każdą okruszyną..W głębi podwórka mieszkali Kitowscy i była taka mini pralnia tzn ..był tam duży piec kaflowy i w nim zamontowany kocioł na zewnątrz z kranem....ot takie udogodnienie dla pań ale na tym udogodnienia się kończyły bo prać trzeba było ręcznie czyli w wannie na tarce..a wode z pompy trzeba było nosić.Kitowscy mieli dwoje dzieci Michała i Jurka...pózniej jak sie przeprowadzili mieli jeszcze córkę.On pracował w fabryce mebli a dorabiał jako krawiec u swego brata...spokojni ludzie choć Kitowska miała sie za coś lepszego i nie pozwalała z nami się bawic swoim dzieciakom..bo jak mówiła w czasie kłótni(a wybuchały często)że ona jest von Kitowska hmm ..ile w tym było prawdy ?..nie wiadomo ale coś napewno na rzeczy było.W głównym budynku mieszkali Krocze i Wiśniewscy.Rodzina Kroczów mieszkała na jednopokojowym mieszkaniu w 6 -ciu ..tzn 4 dzieciaków i rodzice.Mieli dwóch chłopakow i dwie dziewczyny...Chłopaki to byli jedni z najlepszych kumpli..Kroczowa dbała o dzieciaków bardzo,mimo że lekko im nie było ..to był czas że kobiety mało co pracowały,raczej było tak że zajmowały sie domem...zresztą było czym sie zajmować..pranie ręczne..np.u Kroczów nie było gazu ,więc palili w kuchni a rano gdy dzieciaki do szkoły i aby wypić coś ciepłego to miała taką maszynkę na denaturat i na niej podgrzewała mleko..cóż Polak potrafi(póżniej pokaże rysunek tej "maszynki")
Obok Kroczów mieszkali Narlochowie z Wisniewskimi..a po smierci Narlochów sami Wiśniewscy.mieli chyba największe mieszkanie  w podworku.....i dwa wejścia do domu....tak..tak ..dwa ,bo to pozostałość po tym jak mieszkali razem z Narlochami.Też ich było czworo z tym że było trzech chlopaków i dziewczyna....no wiadomo kumple na "amen".Chłopaki pelni pomysłów..figli ..żartow co czasem się kończyło tragicznie bo Wiśniewski lubil przylać..oj lubił.Mieszkali też na dole pod Wiśniewskimi Franciszczakowie,spokojni starsi państwo.W budynku z którego okna wychodzily na ulice mieszkali oprócz nas jeszcze państwo Wojcieszczakowie ..na dole i my ..a na pietrze pani Sowa z bratem Bendzymanem(napewno koślawie pisownie bo pisał sie tak jakoś z niemiecka)który jak teraz wiem był fryzjerem w tym budynku przed wojną.Mial wlasny zakład fryzjerski ale mu "komuna"wszystko zabrała,słynął też z tego że słuchał namietnie "Wolnej Europy"...zawsze ok.godziny 20 na całą parę miał radio wlączone(był troche przygłuchy)
.Mimo że w tamtych czasach to było zakazane jakoś go nikt nie wydał...Obok nich mieszkali tez w pozniejszym czasie państwo Dulek..corka państwa Frańciszczaków Zyta która wyszła za mąż przerobiła wraz z mężem strych na mieszkanie(oj ciezko było w tamtych czasach o mieszkanie ..oj ciężko.i wyszło im całkiem fajne mieszkanie dwupokojowe z kuchnią.Pan Dulek był mistrzem stolarskim w Meblostylu..i mial smykałkę do drzewa.W sumie to wszyscy mieli nielekko na tych mieszkaniach ..nie było wody w mieszkaniach ..a gaz byl tylko w naszym od ulicy budynku..a o łazienkach czy ubikacjach w domu...eee to już nawet nie bylo w sferze marzeń.

poniedziałek, 23 września 2013

Okolica.

Okolica


Heń masz tu 5zł i leć do Sabiniarza się obciąć....taaa..obciąc,jeszcze jako młody chlopak to i owszem leciałem.....ale już odrobine starszy to nie bardzo ..moda taka aby dlugie włosy mieć..na Zeppelinów albo na Slajdów.Sabiniarz to fryzjer nad fryzjerami obcinał chłopakow na "kancik"tak jak chcieli ..a nie jak Pupel z Dworcowej całe włosy obchlastał jakby michę przyłożyć na głowe...szkoda gadać....wyglądało się jakby z hitlerjugend się wyszło... ale też miał klientów i z tego co widziałem stałych.....trzymał sie bardzo długo.Na przeciwko Sabiniarza była "mleczarnia.."..dlatego mleczarnia iż tam głownie chleb ,mleko bułki ciasto sie kupowało..taki sklep...obok niego funkcjonował Pliszka z owocami ,kwiatami ..Pliszka byl bez jednej ręki ale radzil sobie niezle jako sprzedawca ..ponoc mu tą łape w czasie wojny urwało...Kiedyś Pliszka miał warsztat stolarski ..chyba jakieś ramy robił ..ale dokladnie nie wiem ..czas zaciera pamięć..Za warzywnym sklepem Pliszki był zegarmistrz..zawsze jako młodzi mieliśmy z nim interesy bo zbierał stare zapalniczki i inne precjoza ...zawsze parę złotych dał zarobic.

Chciałbym czytelników tego bloga prosić o wyrozumiałość...może niektóre rzeczy i sprawy będe opisywał zbyt chaotycznie ale w miare pisania obiecuje poprawę.
Przed sklepem Pliszki byl skwerek z pompą ,ludzie tu nabierali wode i oczywiście miejsce plotkowań i "salonik" towarzyski.Zawsze można było się dowiedzieć kto z kim i kto i dlaczego..wiadomości z pierwszej ręki,tu też kłótnie wybuchały ..zawsze prawie o dzieci ,bo ten zrobił to mojemu a inny innemu..starzy sie kłócili a dzieciaki juz za godzine pogodzeni byli.
Czersk to nieduże miasto jeszcze za moich czasów zawsze kojarzące sie z zapachem koni...aut bylo nieduzo a konie zawsze były.Jak juz ktos mial auto nawet najmarniejszą syrenke to to, był juz ktoś,a kaszlało to smrodziło niemiłośiernie ale jechało i to byla podstawa...zawsze  w niedziele jechać do Ostrowitego z rodziną to już było coś.




Następnym okazałym "gmachem"był bar"Muchomorek"..spelunka jednopomieszczeniowa..do zalewania sie w trupa...państwo Mroczyńscy prawdopodobnie dzierżawili go GS-om ...Każdego 10 i 25 dnia miesiąca tam właśnie odbywały sie zajazdy "jednodniowych milionerów"..ktore nie raz kończyły sie bójkami ..a co najmniej spiewami na wiele głosów..plus arie z opery Tosca ale tą ostatnią to już tylko mamrocząc ze wzgledu na zmęczenie materiału ludzkiego..cóż człowiek nie maszyna swój alkoholowy kres zna.Na temat "Muchomorka"poświęce pózniej więcej miejsca bo tak legendarny lokal jakim był wymaga specjalnego potraktowania.Po drugiej stronie sławnego lokalu siedzibe swą miała kuznia Gwizdały.Sam Gwizdała to oryginał nad oryginałami..wiecznie zatabaczony ..bo trzeba wiedziec że wtedy tabakę "niuchało"więcej osób.Miał swoistą mode że kto z nim pil musiał przynajmniej raz porządnie zażyć tabaki ..a kopce stawiał i sobie i znajomym wieeellkiee...nie to co dzis takie tam ociupinki..kichali po tym wszyscy naokolo i czuc  bylo "Mazurską"tabaką wszędzie.

Kużnie były dwie w mojej okolicy,po drugiej  stronie była kużnia Glazy pod numerem 30.Kużnie prowadzil Glaza syn...wydawało mi się że był starym kawalerem ,mieszkał z matką.Ruch zarówno u jednego jak i drugiego w dzień "rynków"był zawsze duży..wiadomo ..bo i to konie trzeba było podkuć ..jakieś brony naprawic ..lemiesze do pługa ..słowem wszystko co ze stalą i mechaniką potrzebne w rolnictwie.

Obok kużni Glazów pod numerem 28 był sklep spozywczy zwany też "mleczarnią"..bo też można bylo kupić tam mleko luzem ...zresztą w tamtych  czasach wiele rzeczy luzem kupowało się jak np ..sól .cukier, kasze,cukierki,makaron itp towary.Zawsze uderzał jak sie wchodzilo zapach mleka i sera..a rano zapach pieczywa i szneków ..eech co to były za szneki!,A cukierki jak sie miało już złotówkę..to się mówiło że chce się za nią cukierków....więc sprzedawczyni wrzucała na wagę garść irysów..i już było trochę słodkości..bez żadnych torebek ..prosto do kieszeni sie wkladało.Masło kupowalo luzem i w kostkach,cena masła nie była wcale tania..jak pamietam to 16,50 za kostkę,chleb 2 kg 8 zł..a np bułki duże żytnie byly po 50 gr a wroclawskie mniejsze ale za to jasniejsze po 60 gr Z cen co pamiętam to papierosy Sporty kosztowaly najpierw 3 zl a potem 3,50..a paczka 10 sztuk (takie też były)1,75...a paczka Carmenów już 18 zl ale to już były gatunkowe papierosy.



Wszelkie prawa do tekstów i do rysunków i niektórych zdjęć należą do mnie