W każdy wtorek i piątek odbywał się "rynek".do miasta zjeżdżali rolnicy z okolicznych wiosek aby sprzedać własne plony.Można kupić bylo świeże masełko..jaja..ziemniaki,jabłka czyli wszystko co można było wyhodować na rolniczej ziemi.Poza tym stragany rozstawiali handlarze fartuchami i bluzeczkami szytymi z kretonu...można było kupić buty i ubrania robocze.Z reguły te ubrania to dostawano w okolicznych zakladach pracy,nosilo się stare polatane w pracy a nowe się sprzedawało...cóż zyć jakoś było trzeba.Sam pamietam jak z plaszcza kolejowego miałem przerobioną extra kurtke na zime.Material był bardzo dobry ..ciepły..wystarczyła przerobka i chodzić mozna było nawet w najgorsze mrozy.

Na rynku ubijano też interesy,a to ktoś miał papę(niewiadomego pochodzenia)a to pół tony cementu który byl poszukiwany bardzo.Jednym słowem wszystko można było załatwić w te dni..A po interesach i po rynku oczywiście trzeba to było opić...piło się wtedy dużo...ponoć tak powiadali że tam gdzie bieda tam też alkoholizm coś w tym było.Rynkowe dni to też okazja dla rolników by pozałatwiać sprawy w urzędach ..zrobić zakupy w okolicznych sklepach..ruch był w te dni o wiele większy i spotkań do pogadania z dawno niewidzianymi znajomymi tez było okazją...
Na rynku zjawiali sie też cyganie z patelniami,misami i garnkami ...kolorowy jazgot przy tym był niemozliwy...Stare cyganki wrózyły a faceci sprzedawali..bardzo to wszystko atrakcyjne było.
Jak "rynku"nie było to czasami przyjeżdzała karuzela z strzelnicą.Kolorowe baraki na kolach zwiastowały moc zabaw i uciech dla najmłodszych i starszych.My z wypiekami oglądaliśmy szczególnie strzelnice bo były tam zdjęcia "Czterech pancenych"Winetou jak tez niekompletnie ubraną Bardotkę czy też Marilyn Monroe.
A jak przychodził chłopak z dziewczyną to koniecznie kwiatka musiał zestrzelić..a jak sie nie udawało to chłopak zaczerwieniony opowiadał pózniej że lufa była krzywa...tak..tak..co w końcu miał powiedzieć.
Karuzela byla duża i mała ...mała dla dzieciaków a duża dla młodzieży i tej starszej i tej młodszej.Duża była na łancuchach i w czasie wirowania dookoła męskim obowiązkiem było złapać panne i wywinąć nią ,a czasem jeszcze lepiej bo obkręcic wokół łańcucha i potem puścić...biedne dziewcze wirowało potem jak szalone ...ale szczęśliwe że chłopak tak ją adoruje..konczyło sie to nieraz fatalnie dla gości oglądających to wiwijanie gdy dziewcze zwłaszcza zjadło obfity obiad.
Raz do roku lub czasem dwa przyjeżdżał cyrk...rany! ile to było radości.Za punkt honoru każdego z nas było wejśc na spektakl "na lewo" czyli za darmo.Cyrk najpierw rozbijał sie na rynku a dopiero potem wraz z rozwojem dworca autobusowego został przeniesiony na koński targ na ul 21 lutego..którą my i tak nazywaliśmy Młyńska(bo tak kiedyś sie nazywała)To wchodzenie na lewo to była całkiem niezła kombinacja...przez płot tak bylo najprościej specjalnie sie nie dawało ..pilnowali bardzo...pozostał dach gdzie w dni targów sprzedawano masło i jaja..pod tzw.filarami.
Z tyłu rynku były magazyny GS-u ..więc najpierw przez płot tam a potem to już była pestka ...dach ,zeskok i już było się w cyrku...nie..niee..nie tak łatwo jeszcze trzeba bylo wejść do namiotu..i tu trzeba robić było na dwa sposoby ..pierwszy to na bezczelniaka ...czyli szybko z dachu wprost do namiotu ..albo drugie poczekać na antrakt i wmieszać sie w tłum ludzi na przerwie.Część rynku stanowil mini-park,.enklawa z starymi drzewami i z sciezką i ławeczkami.Zakochani tam wieczorami spędzali randki.Gośćmi ławeczek byli nie tylko zakochani lecz też,amatorzy "złotej renety"czy też "dużego W" czyli znawcy i smakosze win też przysiadali a jako że teren wczesniej tam był nie oświetlony stanowił świetne miejsce dla koneserów owych trunków.
Pamiętam,pamiętam.Nam rynek a raczej zaciemnione miejsca pod filarami służyły do przysłowiowego "puszczania dymka"
OdpowiedzUsuń