poniedziałek, 18 listopada 2013

Wakacje 2


Wakacje to też przyjezdni wczasowicze,rodzina dalsza i bliższa i oczywista kolonistki.Kolonistki przyjeżdzały do naszej szkoły (szkoła zamieniała się w wakacje w dom kolonijny)z Bydgoszczy,a konkretnie z ZNTK.Dzieci i mlodzież rodzin kolejarskich przyjeżdżała na 2 tygodniowe turnusy.Dla nas ,młodzieży już 13-14 letniej co to już zaczeła poważnieć(taa..poważnieć! hihi) i ciekawiej patrzeć na płeć przeciwną była to gratka w końcu w Czersku za dużo się nie działo w wakacje,a dziewczyny i dyskoteki tam to już naprawdę dla nas bylo novum.Niby dziewczyn w Czersku było wiele ale już takie opatrzone i znane,a tu przyjechały dziewczyny z dużego miasta,miały inny styl bycia,inaczej sie ubierały i były bardziej otwarte(tak się nam wtedy wydawało)Raz nawet jednego roku ZNTKzrobił wymianę,młodzież z Bygoszczy jechała do Niemiec czyli do NRD..a Niemcy przyjeżdzali w ich miejsce do Czerska...to dopiero była nowina!..jakby nie było dziewczyny z exportu.To było takie pierwsze spotkanie sie rówiesników za Odry,czym się różnilismy?..chyba niczym...językiem napewno..w pewnym stopniu mentalnością ,ubiorami..tak..tak.. bluzki mieli jakoś bardziej kolorowe,więcej jeansu niż u nas i wieksze wyluzowanie..bardzo krzykliwi,wszędzie było ich słychać(po latach zrozumiałem że Niemcy czasem tak mają) zauważyć tez można było większą indoktrynacje ideami komunistycznymi niz u nas...pamietam że śmielismy się bardzo z tych ich czerwonych chust FDJ..wyglądali jak ruscy pionierzy z dlugimi włosami..(z tym że ruski nie nosili dlugich włosow)Poznałem tam Sylwie ,dziewcze blond ,wysoka..(czysta niemka!!),pisaliśmy potem z sobą długi czas po wyjeżdzie..listy pisał nam Pan Ebertowski, ojciec mojego kolegi Tadka Ebertowskiego.myśmy pisali po polsku a on nam to wszystko pisał po niemiecku.Pan Ebertowski wraz z rodziną niedługo potym wyemigrował do DDR-u, bo na zachód nie puściliby go,zawsze mile wspominam tą rodzinę...byli baaardzo wspaniali.
W wakacje to też noce pod namiotem,najczęściej  w Ostrowitym ale też nad jeziorem Wielewskim.W wieku 14 lat nie bardzo realnie patrzy się na skutki różniastych głupot,jak np.kąpiele w kompletnych ciemnościach o godz 1 w nocy,pierwsze wina którysmy się raczyli dodawały animuszu..aż dziw że ktoś sie nie potopił,zresztą ile my potrzebowaliśmy aby być pijanymi?..po jednym i "numer buta"a co niektórzy nawet nie tego...cóż takie były czasy i może się dziś wydawać że"lumpami"byliśmy ale to nie tak..poprostu byliśmy ciekawi jak to jest..i cieszyliśmy się wolnością z dala od "srogiej ręki sprawiedliwośc"rodziców.Zresztą co tu duzo mówić,niejedna panienka i chłopak z tzw.dobrych domów...też niezle "szumieli"np w Borsku i tamtejszych okolicach,niejedna dziś szlachetna babcia kiedyś w Borsku czy nad innymi jeziorami dookoła Czerska straciła tam swą niewinność i dziś za "chiny"się do tego by nie przyznała..hihi...

czwartek, 7 listopada 2013

"Ruskie"


Gdzieś koło roku 1968 zobaczyłem pierwszy raz sowieckiego żołnierza.Był to czas gdy Rosjanie robili wielką interwencje w Czechosłowacji,przez Czersk przewalały się masy rosyjskiego wojska.Przy kościele był ich posterunek który regulował ruchem aby nie pojechali na Śliwice..Rusek jak rusek ,normalny młody chłopak bardzo przestraszony bo wokół niego masa dzieciaków i dorosłych co to chcieli zaraz jakiś interes ubić.Chłopina  stał tak cały dzień bez jedzenia i picia ..zlitowały się nad nim kucharki z "Pomorzanki'i chciały mu dac obiad ale biedny(chyba ze strachu) nie chciał...w końcu kobieciny tak go zamotały że zjadł i kawe wypił ale jadł to będąc cały czas na posterunku....jak zjadł to jeszcze mu kucharki czekolady dały i kanapki ktore zaraz schował.W domu zawsze się z ruskich smieliśmy że to "kacapy"ale ten żolnierz był inny,normalny w niczym nie przypominał opowiadań babci jak to ruskie gwałcili kobiety ..jak na ręce mieli po pięć zegarkow no i ze mieli karabiny na sznurkach (hihi)...ten był bardzo ludzki ,wzbudzał współczucie...Nie interesowało nas po co jadą do tej Czechosłowacji wcale ,liczył się ten rosyjski żołnierz z karabinem i z opaską "regulowszczyk"
Jeszcze jeden raz przygodę z sowieckimi żołnierzami mielismy gdzieś koło 1971 roku.Przez Czersk przejeżdżały tabory  kolejowe z żołnierzami które jechały stacjonować do NRD.Pamiętam że handlowaliśmy z nimi wszystkim,popularne były ich pasy szerokie z klamrą metalową,jako dzieciaki lubiliśmy ich odznaczenia, znaczki z Leninem(sic!)Przynosilismy tez do domu puszki rózniaste z kaszą..z mięsem..a my im dawaliśmy polskie gazety z dziewczynami jak ITD,Panoramę Północy(tam zawsze na ostatniej stronie były nagie panie)Kolega miał cały zeszyt z tymi dziewczynami powklejanymi.dostał za to dwie złote obrączki..hee..hee niezły biznes.

Wakacje.

Wakacje to jak wiadomo najlepsza wisienka na torcie w roku..no może jeszcze święta i wigilia ale wakacje to był luzik totalny.Część z nas wyjeżdżała na kolonie,obozy,do babć i wujków ale większość z nas pozostawała na miejscu...i wtedy byliśmy wszyscy razem w kupie,a czym więcej dzieciaków tym więcej pomysłów.Sport i owszem  był jednym z wielu zajęć ...wbrew pozorom latem piłka nożna nie była aż tak popularna jak np.gra w palanta...tak ..tak..! gralismy w niego nieraz całymi dniami.Może przyczyną popularności było to iż  nie był to drogi sport ,kij zawsze jakiś można było znaleść a piłki palantowe nie były takie drogie w odróznieniu od piłek do nogi.Oczywista latem to też pływanie nie wszyscy umieli ale szybko się uczyli, jak była pogoda to codziennie pieszo chodziliśmy do Ostrowitego..po drodze róznego rodzaju wygłupy ...wiadomo papieroski..i gęby umorusane od jagód któych było w brud.Dziwne ale wtedy jakby kleszczy nie było, tak naprawde nie słyszało sie o nich prawie wcale a latem większość z nas śmigała boso..no naprawde!..boso....no chyba że mama kazała po coś lecieć do "miasta"..to wtedy ewentualnie ale naprawdę z wielkimi oporami.Czasami tez chodzilo się do Gutowca po proch..Kiedyś ponoć był tam skład amunicji,..mieliśmy swoje miejsca gdzie sporo go jeszcze było..przypominał grafit do ołówków czarny.Zawijaliśmy się taki grafit w sreberko od czekolady i podpalało ..robił się taki "bączek" co z świstem przelatywał nad głowami.Robiliśmy  też świece dymne z plastiku z lalek albo z kliszy fotograficznej..wkładało się to do pudełka pustego po zapałkach i podpalało..oczywiście to nie paliło się ale topiło i wytwarzało masę duszącego dymu,jedną taką swiecę dymną wrzucilismy do baru Muchomorek..rannnny co się działo!!przyjechała nawet milicja ale na nasze szczęście nikogo z nas wtedy nie złapała..lokal był wietrzony z trzy godziny..hihi
.

Jednym z wielu rzeczy z jakimi  się borykaliśmy w czasie wakacji to brak pieniędzy..na wszystko..na lody cukierki ..papierosy..ale czasem zdarzały się CUDA w postaci że ktoś znalazł 500zł..tak!..to była suma jak na tamte czasy niewyobrażalna....znalazł mój kolega..jak pamietam mówił iż gdzieś koło skupu złomu(to mniej więcej dziś na wysokości Komisariatu Policji)Przyleciał do mnie rano i mówi że ma 500 stówek...rannny!co robić z taką kasą?Najlepiej zniknąć z oczu rodzicom...więc do Ostrowitego..wzielismy z soba jeszcze kilku kumpli..zrobilismy zakupy w postaci puszek..bułek czekolad oczywiście extra papierosów jak Pall Mall czy też Perry(te ze względu iż miały złotą paczkę)i pojechaliśmy autobusem(nie z buta, bo nie wypadało)..Tam zaraz na miejscu sklep był też nasz...czulismy się jak milionerzy...to uczucie że można mieć wszystko chyba wtedy tylko miałem.

































'''

poniedziałek, 4 listopada 2013



Szkoła.


Chcąc pisać o tych latach , nie sposób zacząć od szkoły...wiadomo szkolne"zielone lata "pozostaną najpiękniejsze.Jak już pisałem edukację rozpocząłem w dawnej szkole żeńskiej(przed pierwszą wojną światową ...oczywiście...)czyli dzisiejszym bydynku liceum, Budynek robil ogromne wrażenie...wydawało mi się to... baaaardzo wielkie wszystko...dookoła tyle ciekawych rzeczy..jakieś globusy ,mapy, czarne wielkie tablice.
Pierwszą moją wychowawczynie mało co pamiętam...ale wydaje mi się iz była to Pani Koprowska(głowy nie dam)w pózniejszym okresie była to Pani Pełka,niesamowita kobieta, z wyczuciem podchodząca do dzieciaków...budziła zaufanie.Tornister miałem jak wiekszość brązowy i zrobiony z tektury(tak...tak)byłem z niego taki dumny tak że dwie noce przed szkołą miałem wszystko spakowane i położone przy łóżku...a elementarz każda strona po stronie była dokładnie oglądana..i chcialem juzzzzżż czytać!ale niestety..musiałem troche poczekać i teraz wiem po latach że właśnie wtedy połknąłem bakcyla czytania.W końcu to książki dały mozliwośc przeżywać przygody,wędrować po nieznanych krajach ..pokochać historię swego kraju (ale nie tylko)uczyłem się jeszcze z elementarza Falskiego.Na podręczniki składało się: elementarz ,książka do matematyki i chyba coś związane z przyrodą...żadnych ćwiczeń ! plus zeszyt w kratkę i w linie(wąskie)no i pióro z stalówką (zawsze miało się więcej)i oczywistaa!! piórnik! drewniany z drewniana roletą a w nim właśnie te przybory ..oczywista jeszcze kredki ,olówki.plastelina(nie wiem czemu ale zapach plasteliny zawsze mi sie kojarzy z tą pierwszą klasą)aaaa..!! jeszcze blok taki duzy rysunkowy na 20 kartek ktore potem mozna było dokupić w ksiegarni(20gr sztuka)...no i wycinanki, klej w słoikach po ktorym fartuch szkolny był nie do poznania.Oczywiście rozpoczęcie szkoły to też pamiatkowe zdjecia..u mnie jakoś sie nie uchowały..ale dostałem zdjęcie bliskiej mi osoby jak rozpoczynała nauke w szkole...fakt z niedzwiedziem ..ale co tam! ważne że dziewcze szczęśliwe....mimo wszystko niedzwiedzia skarpetki biją wszystko..hihi


Jeszcze w tym samym roku przeniesliśmy się do nowej szkoły na ul.Dworcową,nim poszliśmy były rady i zalecenia co nam wolno a co nie......więc nie wolno było ścian dotykać,nie mogliśmy się oddalać od swoich klas na przerwie aby się nie pogubić...taaa ..to naprawdę dla nas był imponujący gmach,poprzedni był też wielki ale ten to porażał jasnością..było wszędzie bardzo jasno..obrazy na ścianach na korytarzach(i daje słowo że nie były zdjęcia ale oryginalne obrazy,,,są jeszcze?)łazienki czyste z ciepłą i zimną wodą..to naprawde był dla nas szok cywilizacyjny..Pierwszym dyrektorem był Pan Perdenia..sprawiał wrażenie wiecznie zalatanego..wszędzie go było pełno ...a zresztą może mi sie tylko tak wydawało.
Wchodziło się do szkoly po schodach...a pozniej przez szatnie pod schodami i chyba to było najrozsądniejsze  po drodze były szatnie ....każda klasa miała swój box któy był zamykany na kłódkę na czas lekcji..kapci chyba wtedy sie nie nosiło...a może tak??nie wiem..zapomniałem...wiem tylko że na w-f  to trzeba bylo mieć..Tam gdzie były szatnie były też dwie pracownie techniczne ..jedna dla chłopcow druga dla dziewczyn...nie były razem te zajęcia prowadzone.Na samym dole była tez stołówka i kuchnia..koło ktorej wychodząc z szatni sie przechodzilo na parter.
Jak bylo zimno i deszcz na dworze to przerwy były na korytarzu..tzn.chodziliśmy w kółko dookoła korytarza...a w srodku kółka nauczyciele zazwyczaj dwoch pilnowało porzadku aby nikt nie biegal..albo gdzieś tam nie siadał...dla mnie to było mordęgą takie lażenie w kółko Macieju...kombinowaliśmy jak tu sie urwać do Landusa na "leonka"(Napoleonka)..ryzyko było diabelne!..w razie wpadki w najlepszym wypadku byl porządny ochrzan..w najgorszym jak np..zlapał nas Kukliński albo Włoch to wsmarowane i to ostro..z reguły każdy dostal w pysk ..podziękował i wiedział już gdzie ma zmykac...tak tak ..wtedy nikt sie nie patyczkowal z rozbuchana młodzieżą..Kary cielesne to była normalność..wiązało się to również z tym iż było takie przekonanie że nauczyciel to drugi rodzic,nigdy nie było warto skarżyć się w domu iż się oberwało...groziło to powtórką tym razem od rodzica...tak... tak..rodzice byli prawie zawsze przekonani że skoro dostał to zasłużył..zaufanie do nauczyciela i wiara w to że postapił słusznie było bardzo duże u rodziców.

Z przedmiotow których od samego początku nie cierpiałem to była matematyka...cyfry i wszelakie z nimi kombinacje nie przemawiały do mnie..tabliczki mnożenia nauczyłem się absolutnie na pamięć..a tylko dlatego aby mieć świety spokój i czas na ksiązki i luzik na podwórku....czyste wyrachowanie.Najbardziej lubiłem język polski i lekcje plastyki...pózniej pokochałem historię..a to też za sprawą pana Kuklińskiego..bo on nie prowadził lekcji wg,jakis schematów...nie!...wchodził na lekcje i opowiadał..tak opowiadał!!...i nawet najwieksze rozrabiaki pogrążali się w jego opowieściach..fakt! jak się wściekł to klękajcie narody..ręke miał mocną aż wszystko luzowało sie pod kopułą..hihi..ale jak opowiadał to nie było lepszych.W damskim wydaniu to podobna była pani Smyk..złota kobieta..energiczna ..lubowała sie w tym że lubiła boksować po ramionach..tak!!..jak człowiek otrzymał taki cios ...dziwne, ale nauczanie jakoś lepiej wchodziło,Słynna była  też z tego że jak dwóch podpadło to jeden drugiego musiał bić po tyłku takim wielkim liniałem..mam nadzieje że pani Smyk się nie obrazi o te wspomnienia...ale tak było..Gdy dyrektorem został pan Sikorski ..(mówiliśmy na niego "Jaś")to on dostał miano najwiekszej ręki ..oczywiście do karania co niektórych uczni..Pamiętam jak po skończonych lekcjach zbiegało się z 2 piętra na dół do szatni z szybkością błyskawicy..wpadłem raz wprost w objęcia "Jasia"..jak mi śmignął..w twarz to od razu złapałem grzeczny kierunek..tylko raz tak się wpakowałem..unikałem go potem jak ognia..miał facet parę w łapie nie ma co..dziś to absolutnie nie do pomyslenia..zaraz byłby prokurator ,obrońcy praw dziecka itp..ale mysle że byłoby mniej dzieciaków z ADHD gdyby był respekt do nauczycieli a mamusie zamiast pitolić o bzdurkach przylałaby takiemu klapsa..to wiedziałby gdzie jego miejsce w szeregu.












sobota, 2 listopada 2013



Cmentarze.


Czersk miał kiedyś  jak i teraz sporo cmentarzy.Pierwszym cmentarzem był załozony ok połowy 19 wieku
cmentarz katolicki na Królowej Jadwigi(mówiło się na"Królowej Jadzi").z.pięknymi alejkami lipowymi..ma klimat starej nekropolii.
Drugi cmentarz był na ulicy Dworcowej ,miejsce spoczynku pomordowanych i zamęczonych w latach 1939-1945 obywateli miasta Czerska.Na styku ulicy Kościuszki i Lipowej był kiedyś cmentarz choleryczny,pochowani w nim są mieszkańcy i okoliczna ludność ktora zmarła na cholerę w drugiej połowie 19 wieku..a dokladnie w roku 1866..Przydała by sie tam jakaś płyta upamietniająca pochowanych tam ludzi,.kiedys była tam kapliczka Matki Boskiej ale Niemcy ją zniszczyli..pamięć wydaje mi się nalezy  każdemu..chocby symbolicznie..tak by móc zapalić znicz w Dzień Zaduszny.Na ulicy Chojnickiej był cmentarz ewangielicki,miejsce spoczynku nie tylko okolicznych Niemcow ale też Polaków tego wyznania.Założony pod koniec 19-stego stulecia.Pamięć o tym miejscu jest uwieczniona tablicą
.Na końcu Chojnickiej jest cmentarz żołnierzy sowieckich z lat wojny 1939-1945...a w kierunku na Łukowo cmentarz z lat 1914-1918.
Na ulicy Piaskowej był cmentarz żydowski założony też w 19 wieku,niewielki ale pieknie polożony.Dziś to teren firmy Klosse.Spoleczność żydowska w Czersku była niewielka ,choć w najlepszych latach czyli ok roku 1868 gdy wybudowano synagogę fundowaną przez kupca Judę Jordana z Tucholi.Wyznawców wyznania mojzeszowego było wtedy 8-10%Synagogę sprzedano w 1928 i wyburzono, na jej miejscu państwo Durajewscy wybudowali dom.Niekiedy po lasach wokół Czerska spotykało się niejedną zapomnianą przez czas mogiłę... w szczególności żołnierzy niemieckich...bo o ile o zołnierzy sowieckich  zwożono na cmentarze..to niemieccy byli chowani tam gdzie zgineli..W pózniejszych czasach robiono ekshumacje i szczątki zwożono na cmentarz w okolicach Szczecina,ale za moich czasów sporo było takich grobów i zawsze ktoś o nie dbał.