Czerski poranek pół wieku temu
( bloga dedykuję Grażynie)
Gdy na wiosnę słońce szybciej zaczynało taniec na niebie, i gdy sam się budziłem z pierwszymi
jej promieniami, to pierwsze co co robiłem to książka...co ją wieczorem pod pierzyną przy latarce czytałem do czasu aż wpadła mama i zabrała latarkę....co zrobić?...zasypiać i byle szybciej do rana.
I znów powracało się się do wesołych przygód Robin Hooda, czy też kolejnej wyprawy Tomka Wilmowskiego z serii Szklarskiego, a tak nawiasem mówiąc kto to dziś czyta?w dobie sieci i internetu.Przed 7 nim syreny zawyły do pracy już leciałem do piekarni do Nitki ( tata mówił że do Aszika) na Młyńską, mimo że miała oficjalną nazwę 21 Lutego to i tak inaczej nikt nie mówił jak Młyńska.Nie była to jakaś wytworna piekarnia jak dziś..a po prostu drewniane półki na nich 2 kg bochenki chleba z formy, ciepłego..pachnącego i ciemnego, wielkie żytnie bułki pachnące wypiekiem zbożem...i tą innością biedną a smakowitą.....oczywiście drożdżowe szneki z glansem, wielkie jak ręka dorosłego człowieka..cieplutkie, kuszące słodkością lukru i smakiem drożdży...rano zjeść takie dwie z glansem,,,plus kubek mleka się miało po dziurki w nosie...po dziś dzień czuję ten smak świeżości...szukałem obecnie nie raz i nie dwa po piekarniach tego smaku...niestety...przeszło ...minęło, czas już ten nie wróci...przeszłość ma swoje prawa.Piekarnia ta miała jeszcze jedną cechę
której wtedy nie zauważałem a dziś w pewnym sensie rozumiem, to to iż panował po za zapachami taki dziwny, zaczarowany klimat, wielki zegar na ścianie tykając odmierzał czas...wielki szklany bufet na ciasta drożdżowe...i pani , uśmiechnięta i rumiana zapraszająca aby jeszcze coś dokupić...no i ten dzwonek mosiężny przy drzwiach, dzwoniący gdy się wchodziło.
Po śniadaniu w domu zapakowanym do tekturowych tornistrów chciało się jak najszybciej do szkoły aby jeszcze przed lekcjami pogonić się z kolegami lub pograć w " balę" czyli w piłkę nożną...bramki zastępowały wtedy tornistry rozlokowane po obu stronach boiska...na lekcje wpadaliśmy zawsze ostatni i wtedy już czar boiska pryskał, czas było na naukę.W drugiej i trzeciej klasie jeszcze pisaliśmy piórami z stalówkami a dyżurny klasowy na dużej przerwie dolewał tam gdzie brakowało atramentu, nieodzownym wyposażeniem zeszytów była bibuła co wchłaniała atrament..sztuka po
5 groszy w księgarni na Kościuszki, a i tak zeszyt czasem wyglądał jak jedno z arcydzieł Picassa....i to tak dosłownie że tekstu nie raz i dwa nie było widać a to z winy stalówek niejednokrotnie nie dające się do pisania ale i też z naszej winy bo na przerwach rzucaliśmy do celu nimi a nadawały się idealnie, malowało się na kartce tarcze i już można było robić zakłady środek był za 50 groszy niższe po 20 i 10 groszy ...Bożeee!! ile my za to po łapach dostawaliśmy linijką drewnianą to jedynie Pani Smyk wie, nie bawiła się za wiele z nami wszyscy co byli dostawali po łapach.
Z tymi karami cielesnymi nikt nie robił problemu, raz że nie warto było w domu o czymś takim mówić( wtedy była druga kara...bardziej boleśniejsza) a po drugie czuło się respekt w tym co wolno a co nie, było po prostu czymś normalnym że skoro jest wina to jest i kara i wiedziało się o tym od najmłodszych lat....przeciwieństwem choćby obecne wychowanie...chuchanie, dmuchanie ...dogadzanie a i tak cholera z takiego człowieka póżniej wychodzi...cyniczna zapatrzona w telefony i sieć, wiecznie obrażona na cały świat, podsycana przez "lalkowane"matki o swoim geniuszu.Te wszystkie Adrianki,Dżesiki itp zapatrzone w czubek własnego nosa ..eeech ...gdzie im tam do nas,
"gdzie trawa zielona, a wody w Strudze głębokie".......kto w ogóle myślał by odprowadzać dzieciaki do szkoły?...albo czekać na nie po szkole...no kto?ulice były jakie były...pełne dzieciaków , najgorszą karą było zostać w domu....czyż nie?. Ale powracając jeszcze do poranka to on miał jeszcze inny klimat...stukot baniek mlecznych wyładowywanych z "Nysy" lub w wczesnym okresie z "Lublina"..Panie Topczyńskie w zarzuconych na szlafrok płaszczyku, w kapciach które przebiegały na drugą stronę ulicy kierując się w stronę "mleczarni"czyli dzisiejszego sklepu spożywczego..po pół kostki masła ćwiartkę chleba i 4 bułeczki wrocławskie...gwar porannych rozmów, opisy "Kobry"czwartkowej, i ploty wieczne że pan X znów nad ranem wrócił .....z skąd ??no tu był temat jak guma do majtek...a ma żonę i troje dzieci......" i wie Pani ta żona zadowolona?!!..co za czasy moja Pani co za czasy.." a tak na marginesie człowiek sobie nocami dorabiał przy szyciu fartuchów co były na sprzedaż w okolicznych miejscowościach....Ruch też u kowali w dzień targowy, stukot kopyt..gwar rozmów..i naginanie żelaza by człowiekowi i zwierzęciu służyło...pierwsze małe piwka w oczekiwaniu na podkucie..Stary Gwizdała od rana z zatabaczonym nosem robił porządek w kowalskim obejściu by klienci mogli przejechać końmi...stawiał ich w równej kolejce...i nikt nie śmiał się stawiać bo mistrzem był w swym fachu wyśmienitym...ale i nie tylko od kowalstwa.
Na "sznapsa" w dzień targowy potrafił urywać się na drugą stronę ulicy do nowo otwartego przybytku Bachusa o wdzięcznej nazwie "Muchomorek" zwany też czasami "Muchorajem"pewnie od tego co dla niektórych klientów tego przybytku raj to nad rajem był...tak że Pan Gwizdała pod fajrant już jak okopcony( tabaka) parowiec odpływał odpływał w ramionach swej małżonki, która za wiele nie certoliła się z delikwentem odprowadzając go do domu a że konkretna była, wagi i postury...więc do gadania szanowany mistrz za dużo nie miał.Nie inaczej było dwa domy dalej u kowala Glazy...ruch i naprawa lemieszy, podkuwanie koni...każdy z tych mistrzów miał swoją klientelę i nie było raczej wyścigu szczurów po to by jak najwięcej mieć u siebie z zarobkiem..nie było też jakiś kolorowych reklam...że dziś taniej ...zrozumienie chyba raczej było , każdy jakoś chciał żyć.
Ok godziny 8 kadra biurowa ruszała o pracy, jakże różna od zwykłych majstrów, czeladników i robotników nie do spamiętania dla dzisiejszej młodzieży hierarchia , kadra uważająca się za inteligencję pracującą...( zastanawiało mnie wtedy już czy jest inteligencja niepracująca niby jak ...złodzieje??bo na byt własny trzeba było pracować..hmmm) Rozgadana , lub co ważniejsi pustym wzrokiem ogarniającym dookoła jak Pan dziedzic własne włościa...cóż ważni byli, nominowani do roli tutejszych kacyków przez innych powiatowych kacyków....takie były to czasy, ktoś rządzić musiał, ale niezależnie kim byli to jednak to była ich mała ojczyzna...i specjalnie nikt nikomu w drogę nie wchodził np.partia , kościołowi,ani też kościół partii.Np.w Boże Ciało można było spotkać wielu zwolenników tego systemu, i nie było to specjalnie niczym dziwnym.
W bok Starogardzkiej była Targowa gdzie warsztat rymarski prowadził mistrz Puczyński, w dni targowe i targi końskie na Młyńskiej było zawsze sporo klienteli, no bo uprząż dla koni ponaprawiać
a to pozszywać derki dla koni, lub zamówić nowa uprząż a na to stać już każdego nie było, a jak już się obstalowało to na lata i to długie.
Ulica z dzieciństwa miała zawsze o każdej porze inne oblicze, inaczej wyglądała w czasie wiosenno -zimowym, a inaczej jesienno - zimowym. Zimą po ulicach sanie jeżdziły, drogi nie były aż tak dokładnie odśnieżane jak dziś...na bocznych drogach na łyżwach się bawiła dzieciarnia i nikt nie martwił się o to czy jakiś samochód nie jedzie, mało ich było, trochę państwowych ..a prywatnych
to już naprawdę minimalnie...gil po pas , spodnie przy butach mokre i zlodowaciałe,.. pełne zlodowaciałych grudek...aa buzia czerwona i szczęśliwa...eech ..piękne czasy.
O 6 rano babcia ( a może prababcia ) pani Rogowskiej na mszę, dostojnie kroczyła drobnymi kroczkami....zimą w czarnej czapeczce z karakuł z kołnierzem też w tym kolorze z rękoma schowanymi w "mufce", taki wynalazek jeszcze z przed wojny zawieszało się go na szyi z dodatkową
kieszenią na przodzie na wysokości pasa oczywiście też z karakuł, nie wiem dlaczego ta postać utkwiła szczególnie mi w głowie ale szacunek jakim żywili do niej sąsiedzi, nawet Ci co nic sobie z ludzi nie robili kłaniali się w pas na ulicy.W tym samym domu co mieszkała pani Rogowska, mieszkali też państwo Gierszewscy, senior rodu był kierownikiem sklepu tekstylnego, kawał mężczyzny jak się wtedy mówiło, jak stanął za ladą od razu widać było iż to szef.Nad państwem Gierszewskimi mieszkali państwo Kaszubowscy, którym pan Kaszubowski był dyrektorem Zakładu Płyt Pilśniowych cały ten dom to konglomerat inteligencji i przedwojennej kindersztuby , choć Rogowscy to nazwisko szlacheckie herbu Działosza to jednak odnogi swego rodu miało i na Śląsku i Niemczech i na Pomorzu..lecz czy to byli z tych Rogowskich nie mam pojęcia.
Na drugiej stronie ulicy był magiel, dla tych co nie wiedzą co to ...to rodzaj "maszynerii"do wyprostowywania wszelkiej pościeli, prześcieradeł, obrusów,makatek itp . To tzw prasowanie na zimno rzeczy wykrochmalonych, już od 9 na wózkach wszelkiej maści przywożona była była pościel starannie owinięta w gazety. Niejedna pościel pamiętała dobre czasy bo i wyszywana w wzory wszelkie a co niektóre dokładnie z cerowane , bielutkie że aż kuło w oczy , ciężka praca matek , babć co to styrane i zgięte w pół tarły na tarce szarym mydłem ( jeszcze z znakiem jelenia , starej przedwojennej firmy, firmy nie było już ale znak pozostał).To miejsce było też miejscem spotkań, jak mawiał mój ojciec "targ plotek" kobiety jak to kobiety nikomu nie przepuściły w obgadaniu i w dociekliwości, narzekaniu że mąż pije tyle, że dzieciakom buty czas kupić ...samo życie tam było, dziś w dobie telewizji i internetu takie rzeczy tylko na sieci się robi, lecz wtedy to miało swój urok i ludzie jacyś bliżsi byli, każdego się prawie znało, i nic nie co było godne uwagi nie uniknęło wzroku sąsiadów
Gdy wyruszało się w dzień targowy do szkoły to ominąć rynek nie sposób było, raz że ciekawość drugi raz to że było po drodze, w poprzednich rozdziałach pisałem o rynku, o tym klimacie kupowania i małego interesu, zawsze to coś zaciekawiło, a to że rozstawił swój mały stragan ""fabrykant""galanterii landrynkowej o różnych smakach, a to że cyganie patelnie sprzedawali a cyganki wróżyły, zaklinając przyszłość i ładnych kawalerów, a innym razem pan co oferował cud nauki czyli maść na nad gniotki i odciski,Jego elokwencja w reklamowaniu swego towaru była tak przekonywująca iż niejedna osoba kupowała beż względu na to czy posiadała takowe odciski czy nie.O poranku na rowerze obładowanym miotłami brzozowymi jechał do swych odbiorców w mieście pan Gromowski z nad Świdna ...wielki przepowiadacz pogody i chodząca stacja meteorologiczna, szczególnie gdy uderzał w " gaz" ..i wielki ekscentryk, naprawdę osobliwa postać i warta przypomnienia.Ruch od rana też na ulicach gdzie panie sprzątające, sprzątały ulice z śmieci , końskiego łajna, z wielkimi wózkami co ponad siły kobiety przetaczały z ulicy na ulicę, ciężka to i mozolna praca była, wyśmiewana nie wiadomo dlaczego przez wszystkich, w kurzu, i błocie...zarabiały na ten kawałek życia dla siebie.
Pierwsi "" bezrobotni"" znawcy trunków niebieskich, szlachetnego wina " Dużego W" ale tylko wtedy gdy zasobniejsze były portfele, a tak na co dzień to zwykły niebieski denaturat niby trucizna zaznaczona trupią czachą na etykiecie lecz dla znawców owego trunku to tylko była ozdoba, żadna
straszna rzecz, lokowali się na "salonach" przy tartaku w tzw drągach, miejsc do balowania tam było masa..i spędzali tam czas na rzeczowych dysputach o życiu i jego zawiłych drogach,,można powiedzieć że towarzystwo czysto filozoficzne.
Barwne to były postacie z ciekawymi życiorysami, zagmatwanymi przez wojnę, komunizm i los.
Jeden z nim był postacią szczególną, jak młody chłopak powołany do wojska w 1939, walczył pod Kockiem,uniknął niewoli i przedostał się na Węgry, potem walczył w Francji. Po klęsce pod Dunkierką przedostał się do Anglii i szkolony był jako skoczek w brygadzie Sosabowskiego, póżniej jako już jako komandos walczył w Holandii 2 krotnie odznaczony Krzyżem Walecznych ( sam widziałem je jak wyciągając za pazuchy, owinięte w białe płótno pokazywał je, chował to jak najświętszą pamiątkę , jako jedyny skarb ) Gdy wrócił do kraju w 1948 został skazany na 10 lat, odsiedział 6, zabrali mu zdrowie , rodzinę..stoczył się... nie jeden bohaterski życiorys w tam tych czasach został złamany....dziś choćby w tym pisaniu o nich , warto o nich pamiętać , bez względu jacy póżniej byli.Byli i też tacy co wrócili z Syberii w 1956, bo jak ruscy weszli w 1945 roku do Czerska dużo mężczyzn z Czerska i okolicy pod pozorem prac przy ruinach zostało zabranych na Syberię, jedni wrócili po 2 latach inni na zawsze tam zostali w bezimiennych mogiłach a jeszcze inni dopiero 1956, tam stracili zdrowie,popadli w alkoholizm....tragiczne to było pokolenie, z jednej strony Niemcy,póżniej Ruscy...i potem komuna w tyłek im dała, dziś jest to nie do wyobrażenia lecz był to chleb powszedni tam tego okresu... wartość człowieka nic nie znaczyła.
Od rana działalność już zaczynał sklep warzywno-kwiatowy pana Pliszki...był inwalidą nie miał ręki, lecz w pracy w sklepie radził sobie doskonale...rumor noszonych skrzynek z ziemniakami, warzywami i owocami nakręcał wczesne godziny, mimo ze sklep póżniej otwierano to praca wokół sklepu trwała w pełni Kwiaty przygotowywane na pogrzeby , wieńce żałobne i nieśmiertelne gożdziki białe i czerwone ( nie jak dziś w różnych kolorach) bo innych kwiatów raczej nie było...no może tulipany ale też sezonowo...nikt nie słyszał o bananach, granatach czy też truskawkach na wiosnę, pierwszego banana jadłem jak miałem 10 czy 11 lat i jak dziś pamiętam nie smakował mi.Gdzie podziały się jabłka szare renety czy złote?..gdzie papierówki, gdzie kosztele?ani śladu dziś po nich.Nie ma dziś nikogo co by odtworzył te owoce?, już wtedy istniał bank nasion.Myślę że ręce w tym maczają kooperacje dla których owoc jadalny musi tylko wyglądać czyli wy "szminkowany"
woskiem, błyszczący...mające za zadanie jedno...się sprzedać.
Za sklepem Pliszki był rzeżnik gdzie już od rana kobiety stawały w kolejkach po mięso, wędliny.
Parówkowa z tego sklepu była najlepsza i nie jak dziś służąca do zagotowania z musztardą a do obłożenia na kanapki do szkoły, do pracy , osobiście wolałem ją na kanapkach bardziej od mortadeli
choć było to zupełnie coś innego .Dziś robione jest jakby na jedno kopyto ...słowo, czasem tak to odczuwam .Laczkarze z Młyńskiej i Tucholskiej ciągną na rowerach towar zapakowany szczelnie na rynek, ten towar to "laczki" do chodzenia po domu, po podwórku..do obórki...do wszystkiego były inne.Jedne podbite mocną gumą z opony rowerowej wyściełane materiałem, inne delikatne damskie do chodzenia po domu w jaskrawe wzory na lekkim koturnie, a jeszcze inne cieplutkie filcowe na zimowe dni, kiedyś to było stałe zajęcie ich, lecz wtedy dorabiali sobie do ubożuchnych pensji, bo rodziny duże wtedy były , bieda była ale i bieda uczuła, jak pracować jak dorobić sobie , jak szanować jeden drugiego w rodzinie.
Od 8 zaczynał swą pracę fryzjer Sabiniarz, krzątał się koło interesu już dużo wcześniej aby już na 8 być w gotowości na przyjęcie pierwszych klientów...jeden z takich właśnie dokładnie o 8.15 i to codziennie przychodził by się ogolić...tak, tak moi państwo byli kiedyś tacy klienci, bo muszę powiedzieć że fryzjer to nie tylko był fryzjerem ale tworzył coś na kształt klubu dyskusyjnego...gdzie przy goleniu lub strzyżeniu toczyły się różniste rozmowy na tematy typowo czerskie i baaaardzo męskie.Po 8 też od strony Piaskowej szedł kulawy Heń Szpręga po zakupy do sklepu mlecznego, miły spokojny człowiek, zawsze wiecznie odrobinę przestraszony, niby nic nie znaczący człowiek ale za to jaki bardzo charakterystyczny, wrył mi się w pamięć z względu nie tylko że kulał a miał maniery takie przedwojenne, inne.
Sklepy otwierano z reguły o godz 10 i były czynne do 18, obowiązywał 8 godzinny dzień pracy w takim trudzie zdobyty przez "klasę robotniczą."W dni targowe roiło się od ludzi, nie to co w zwykłe dni, rolnicy ze wsi co już gdy na rynku sprzedali wszystko,jak i okoliczni mieszkańcy wsi porozrzucanych wokół Czerska,czym kto miał rowerem, pieszo,konno.....i czasem autobusem.
Zatłoczone wtedy były ulice, nie takie senne i nijakie jak w co dzień, Przyjeżdżano do GS - ów po paszę, czasem nawozy..wapno ..czasem cegły się trafiały ale był towar deficytowy..a najbardziej cement, magazyny mieściły się gdzie dziś policja, biuro promocji Czerska i części dzisiejszego rynku
był też tam skup makulatury, złomu ..czyli wszystkiego po trochu.
Na Starogardzkiej o godz. 10 otwierał swój sklep jakbyśmy go dziś nazywali "wielobranżowy" pan Jerzy Rogański jeden z nielicznych prywatnych sklepów w tam tym okresie, firmę prowadził jeszcze od przed wojny, handlował wszelkimi częściami rowerowymi jak i częściami do motorowerów, można u niego też było kupić kartki urodzinowe, płyty pocztówkowe wszelakie drobiazgi do domu, "cympletki" do broni dla latorośli i korki do "coltów" dla tych nieco starszych.Sklep miał klimat minionego świata, lekkiego półmroku, podłogi napastowanej prawdopodobnie pokostem , inne zapachy...i szacunek dla każdego klienta bez względu na wiek i zasobność portfela taki klimat przemijania, oczywiście wtedy tego nie wiedziałem...ale dziś w pamięci pozostał sklep u "Rogany".
Drugim znawcą części do motorowerów , rowerów, motocykli, był niejaki "Piszczyk" z Młyńskiej, fachowiec nad fachowcami, złota rączka od wszystkiego mechanicznego, miał niesamowitą smykałkę do "biznesu", oczywiście jak na owe czasy. Nie było części którą on nie miał..albo coś nie wykombinował ..może właśnie przez takich ludzi jak on przykleiło się do Polaków stwierdzenie że nie ma rzeczy nie możliwych, tam gdzie dostojny Anglik mówił że się nie da...to rzeczywiście w ich kręgu kulturowym się nie dało, Polak miał inne podejście..zawsze odpowiadał "że się wykombinuje"i rzeczywiście tak było, mamy to w genach, jako naród po przejściach i który musiał sobie radzić wtedy gdy inni mówili że nie ma wyjścia.
Już od 9 czasem odprowadzano tych co odeszli na zawsze, zawsze biciem w dzwony na tę ostatnią drogę...czasem był to malutki pogrzeb z kilkoma osobami ..nie natrętny w bogactwo, cichy , biedny jak życie niejednego człowieka, przychodzili ci co najważniejsi , rodzina , przyjaciół kilku..ot odszedł, może wreszcie odpocznie od mozołu ziemskiego życia. Te malutkie pogrzeby były bardzo przejmujące, był człowiek , nie ma człowieka, zastąpił go ktoś inny nowo narodzony, by ludzki rodzaj mógł dalej prowadzić i dać życie następnym...smutne to bardzo lecz takie prawdziwe i jedyna sprawiedliwość na tym świecie, że każdego z nas to czeka by dać miejsce innym.
Gdy zbliżały się jakieś święta, czy to domowe czy też ogólne jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc to szturmu z blachami pełnymi ciast wszelakich ruszały dostojne matrony by jak najszybciej do piekarni czy też ciastkarni za drobną opłata można było wypiec sobie ciasto tzn nie samemu ..no nie...kazano póżniej przyjść a ciasto było pięknie zawsze wypieczone.Ja jako że mieszkaliśmy jakby na zapleczu ciastkarni to już od 6 rano zapachy umarłego by wybawiły z grobu,....eech te zapachy wanilii, kakao..drożdżowego ciasta, jeszcze dziś śnią się mi po nocach.Na święta to przygotowywano się już dużo , dużo wczęśniej, było więcej własnych wyrobów wyrabianych własnym sumptem , jako że nie nie wielu miło lodówki...część szybko psujących się wyrobów pchało za przestrzeń między okiennicami bo były podwójne albo jak ktoś miał to w piwnicy tzw"sklepie"...taka naturalna lodówka., ciasta zaś robiło się koło piątku czyli na końcu.Na końcu również były robione wszelkie galarety z nóżek, leguminy..( tak naprawdę kto o nich dziś słyszał?) bez tego swoistego deseru nie mogła się obyć żadna impreza rodzinna czy to śluby, chrzciny, przyjęcia do I komunii, z reguły była to cytrynowa, lecz były też na bogato czyli czekoladowa, czy z własnych owoców...przysmak nad przysmaki, osobiście bardzo sobie ceniłem cytrynową...i niby bieda była lecz pomysłowość naszych mam , babć była nieograniczona.Koło 14 wyła syrena na koniec pracy dla tych co pierwsi zaczynali i pierwsi kończyli pracę czyli w Zakładach Remontowych, mieli pod tym względem lepiej bo to ani tłoku na ulicach specjalnego a i to piwko po pracy nie stanowiło problemu.
Był to ten czas jeszcze gdy piwo stanowiło napój alkoholowy którego można było wypić czy na budowie,,,czy też na ulicy ( kioski z piwem ) Jeden z nich stał na ulicy Szkolnej zaraz za szkołą ( dzisiejsze liceum ) powracający z "Remontowych" tam pierwsze pragnienie gasili, i nikomu nie przeszkadzała bliskość szkoły ani też że pito przed kioskiem.Tam najczęściej było "Elbląskie"w gruszkowatych butelkach....a sikacz jakich mało...dzisiejszy znawcy złotego trunku umarli by chyba po wypiciu butelki, ale znów tak spojrzeć z drugiej strony..było to bardzo jakbyśmy dziś powiedzieli "ekologiczne" piwo, nie jak dzisiaj wszelkiej maści polepszaczy smakowych, chemicznego przyspieszenia fermentacji....po prostu czysty trunek...fakt! ..szału w smaku w nim nie było i latem szczególnie taka zupa "chmielowa"...nie do picia była ..( lodówek nie było )a i w samym kiosku temperatura wyższa niż na powietrzu...no i jak to miało być dobre ...no jak?.A ludzie mimo to pili to
aby tylko przy czymś takim porozmawiać zapalić "Sporta"...wyżalić się nad swym losem...
Jedno z wielkich wydarzeń w Czersku w owym okresie było otwarcie sklepu Pewex na Dworcowej, całe rodziny wybierały się zobaczyć co to za sklep, a sklep jak sklep dziś każdy sklep to pewex ale wtedy??..i za dolary...upss przepraszam, za bony towarowe..i był to sklep jakby drugi biegun innego świata, gdzie zapachy inne...inne niż te na co dzień kioski ogólnospożywcze , pełen tandetnego towaru, siermiężnej jakości...pierwsze jeansy Rifle za 8,80 dolara, zarobione na jagodach i grzybach przez całe lato..szukałem kiedyś zapachu tego z Pewexu ...nie ...nie da się już go poznać , bo byl to zapach innego świata, nam prawie nie znanego, kolorowego, zaczarowanego i nie dla każdego, można było co najwyżej oczy cieszyć tym wszystkim.
Po wyjściach z pracy, życie zaczęło się koncentrować na dworcu PKS ...ludzie rozjeżdżali się do domów po trudzie pracy w okolicznych zakładach, sporo młodzieży z LO i Zawodówki uczącej się w tych szkołach pochodziło z okolicznych wsi,autobusami i pociągami dojeżdżało codziennie do tych szkół.Taka ciekawa obserwacja mi się nasuwa..na temat obecnego spadku poziomu nauczania...dlaczego?już spieszę wytłumaczyć.Kiedyś po szkole podstawowej na 100% uczni w klasie ilu szło do szkoły średniej??..no wynik 10, 12% był bardzo dobrym wynikiem, no i jakieś 3,4 % to technika....a gdzie reszta??to oczywista były szkoły zawodowe, wszelkiej maści fachowcy cenieni na rynku pracy.A dziś ??..na 100% uczących się w klasie 90 % idzie do szkoły średniej reszta to technikum i zawodówka ( w szczątkowej postaci ).Co z tego wynika?..no ano to, że spadła jakoś nauczania...Kiedyś skończyć średnią szkołę to naprawdę sporo trzeba było nad sobą pracować, wiele się uczyć, sama nazwa mówi.."ogólnokształcąca"czyli ta szkoła co dawała "świadectwo dojrzałości" a tylko człowiek dojrzały miał prawo przystąpić do egzaminów na studia....tak..tak ..nie pomyliłem się "egzamin " na studia ...i na tym oto egzaminie był przesiew dla tych co będą studiować i na tych co to pokończą jeszcze wszelkiego rodzaju seminaria nauczycielskie, lub zasilą kadrę biurową w okolicznych zakładach pracy.Studia pod których się było czy to magistrem, czy też inżynierem to naprawdę już było coś wielkiego...nie tak jak dziś co niczym wysiew magistrów wszelakiej maści bez polotu i szacunku innych.Obecnie jest po prostu wysiew tych co wiedzę tak naprawdę z internetu posiadają, zadzierający nosa papierkiem z tytułem magistra...co z intelektualizmem nie wiele ma wspólnego...cdn.
Czersk jakiego już nie ma.
piątek, 15 marca 2019
poniedziałek, 20 lutego 2017
Historie autentyczne, jak i te co ludzie między sobą opowiadali czyli życie codzienne Czerszczan
na przestrzeni lat.
W roku 1923 zaczęła szerzyć się w Czersku "hiszpanka" czyli grypa, która niekiedy potrafiła zbierać śmiertelne żniwa, prawdopodobnie przywieżli ją robotnicy, którzy przebywali na kresach wschodnich w okolicach Baranowicz gdzie firma Shutt Hermana Grossa zakupiła wielkie obszary lasów. Robotnicy czerscy zostali tam oddelegowani do pracy, przebywali tam cały rok. Była to dobrze płatna praca ale i też ryzykowna, na grypę w tamtych czasach umierała masa osób.
No ale były też szczęśliwsze chwile w życiu mieszkańców a szczególnie jednego naszego rodaka co ożenił się w Gdyni z córką ubogiego gospodarza i otrzymał 50 morgów (ok..pół hektara za mórg) wydm i piasków, więc przyszłość nie była dla młodych różowa.Ale że Gdynia w owym czasie(1929) rozwijała się w iście amerykańskim tempie i każdy ar ziemi z dnia na dzień szybował w górę a że rodak nasz miał te morgi w dobrym punkcie, więc po sprzedaży dostał ok 3 mln ówczesnych złotych ,chciałbym nadmienić iż dobra pensja oscylowała w granicach 130... 160 zł , czyli jeden dowód więcej na to iż fortuna kołem się toczy.
Rynek........Porannym świtem, gdy słońce wyszło już na dobre za widnokręgu, w spokój zaspanego jeszcze miasta wchodziło życie. Pokrzykiwania, głośne rozmowy, skrzyp i turkot po kocich łbach końskich zaprzęgów , tumult.......zaczynał się rynek.
Mimo wczesnej pory ludzie krzątali się na rynku, wypakowując towary, rozsuwając ubogie kramy.
Słychać było nawoływania, pochwały sprzedawanych rzeczy.
Ludność z okolicznych wiosek dwa razy w tygodniu przychodziła, przyjeżdżała na rowerach. konno i pieszo by podzielić się z innymi owocami swej pracy. Tam gdzie stały konie unosiła się charakterystyczna woń i końskiego potu delikatny kurz z ziemi zdeptanej kopytami unosił się nad ziemią.
Tam gdzie były ubrania, fartuchy, drewniane ręcznie robione narzędzia do kuchni od sit począwszy na wszelakich "montewkach" kończącym. Kręciły się panie domu, stare babulinki lub młode mamy co to dopiero kuchnie swoje uzupełniały w pomocne "narzędzia".
Na ziemi, na gazetach rozłożony warsztat który miał części do nie wiadomo jakich maszyn, śrubki, nakrętki pordzewiałe, stare bardzo, ale mogące się jeszcze przydać ...tu skupiali się meżczyźni zawzięcie nie raz dyskutujący nad daną częścią.Przy wozach kłębił się tłum kupujących warzywa, ziemniaki i wszelkiego rodzaju płody rolne...eeech smak tamtych pomidorów, sałaty...marchwi, żadne "eko" dziś im nie dorówna.
Gdzie te czasy, że można pomidora było przetrzeć tylko i od razu jeść...no gdzie? dziś stać nas na ilość, ale na pewno nie nie jakość.
Najbardziej smakowały te z przydomowych ogródków, pielęgnowane, pieszczone ratowały domowe, biedne budżety i łatwiej było żyć do "pierwszego".
Wiosna i lato dawało możność dorobienia i z ogródka, i z lasu gdzie na jagody wybierały się całe rodziny...
.
na przestrzeni lat.
W roku 1923 zaczęła szerzyć się w Czersku "hiszpanka" czyli grypa, która niekiedy potrafiła zbierać śmiertelne żniwa, prawdopodobnie przywieżli ją robotnicy, którzy przebywali na kresach wschodnich w okolicach Baranowicz gdzie firma Shutt Hermana Grossa zakupiła wielkie obszary lasów. Robotnicy czerscy zostali tam oddelegowani do pracy, przebywali tam cały rok. Była to dobrze płatna praca ale i też ryzykowna, na grypę w tamtych czasach umierała masa osób.
No ale były też szczęśliwsze chwile w życiu mieszkańców a szczególnie jednego naszego rodaka co ożenił się w Gdyni z córką ubogiego gospodarza i otrzymał 50 morgów (ok..pół hektara za mórg) wydm i piasków, więc przyszłość nie była dla młodych różowa.Ale że Gdynia w owym czasie(1929) rozwijała się w iście amerykańskim tempie i każdy ar ziemi z dnia na dzień szybował w górę a że rodak nasz miał te morgi w dobrym punkcie, więc po sprzedaży dostał ok 3 mln ówczesnych złotych ,chciałbym nadmienić iż dobra pensja oscylowała w granicach 130... 160 zł , czyli jeden dowód więcej na to iż fortuna kołem się toczy.
Rynek........Porannym świtem, gdy słońce wyszło już na dobre za widnokręgu, w spokój zaspanego jeszcze miasta wchodziło życie. Pokrzykiwania, głośne rozmowy, skrzyp i turkot po kocich łbach końskich zaprzęgów , tumult.......zaczynał się rynek.
Mimo wczesnej pory ludzie krzątali się na rynku, wypakowując towary, rozsuwając ubogie kramy.
Słychać było nawoływania, pochwały sprzedawanych rzeczy.
Ludność z okolicznych wiosek dwa razy w tygodniu przychodziła, przyjeżdżała na rowerach. konno i pieszo by podzielić się z innymi owocami swej pracy. Tam gdzie stały konie unosiła się charakterystyczna woń i końskiego potu delikatny kurz z ziemi zdeptanej kopytami unosił się nad ziemią.
Tam gdzie były ubrania, fartuchy, drewniane ręcznie robione narzędzia do kuchni od sit począwszy na wszelakich "montewkach" kończącym. Kręciły się panie domu, stare babulinki lub młode mamy co to dopiero kuchnie swoje uzupełniały w pomocne "narzędzia".
Na ziemi, na gazetach rozłożony warsztat który miał części do nie wiadomo jakich maszyn, śrubki, nakrętki pordzewiałe, stare bardzo, ale mogące się jeszcze przydać ...tu skupiali się meżczyźni zawzięcie nie raz dyskutujący nad daną częścią.Przy wozach kłębił się tłum kupujących warzywa, ziemniaki i wszelkiego rodzaju płody rolne...eeech smak tamtych pomidorów, sałaty...marchwi, żadne "eko" dziś im nie dorówna.
Gdzie te czasy, że można pomidora było przetrzeć tylko i od razu jeść...no gdzie? dziś stać nas na ilość, ale na pewno nie nie jakość.
Najbardziej smakowały te z przydomowych ogródków, pielęgnowane, pieszczone ratowały domowe, biedne budżety i łatwiej było żyć do "pierwszego".
Wiosna i lato dawało możność dorobienia i z ogródka, i z lasu gdzie na jagody wybierały się całe rodziny...
Nie sprzedałeś dziś laczek - rzecz zwykła
Bo co masz, mistrzu, ot zydel i igłę
parę skórek i zniszczone kopyto
Łazisz boso po mieście i biedą wciąż żyjesz
Nie sprzedałeś dziś laczek, tak bywa
skąd wziąć by jutro dniem było
nakarmić hałastrę miłości najbliższej
wiesz dobrze że za póżno, że już nie dasz rady
W budzie starej na Tucholskiej mieszkasz
łatasz buty ubrudzone błotem
laczki dla Biedy, co doskwiera życiem
Kiedyś z zamszu robiłeś i zgrabnie
miękkie delikatne jak aksamit
Było, przeszło
Cóż zostało, jak nie piwa kwarta?
gonią cię z miasta
zagląda komornik
stary już jesteś aleś nie spokorniał
Przyjdzie Jóchu z akordeonem
przyjdą inni goście
zaśpiewamy i zagramy w Baśkę
Cóż że żandarmi nieraz wpadną
wydrą resztki a często okradną
z ostatniej marki, tak bywa
Cóż mi trzeba, oprócz kwarty piwa
zimą parę drewek i odrobinę szali
przyjdzie do mnie Alfons kulawy
wyrzucił go kiedyś las szary
przyjdzie Jóchu akordeonista
jeszcze nie najgorzej
żyć można.
I tak kiedyś w Czersku bywało , różami życie nie bardzo było usłane , ale było też i tak.
Gorycz olch nad Strugą
zieloność zagrabia
świt w nowe życie
życie przysposabia.
Wyłaniają się ze świtu Czerskie ogrody
żywe i barwnch kwiatów pełne.
W niskich chatach przycupniętych wyczesują wełnę.
Znoszą z lasu orzechy, jagody i miód jak się trafi
z bagien i trzęsawisk kosze żurawin.
Zioła suszą na zimę,wloką smolną karcze
Jesień pierwszym chłodem ścina brzozom liście.
A nad Czerskiem obłoków nieustanny wyścig.
Czerwienie, brązy i złoto kolorem się szykuję
po barwić gotowe światy dookoła.
Deszcz lunął, i choć oko wykol
ciemno się zrobiło
a to ranek jeszcze.
Czekam na komentarze a pro po tych opisów "wierszowanych" o Czersku , będzie naprawdę mi miło.
piątek, 29 stycznia 2016
90 lat praw miejskich dla Czerska (rok jubileuszowy)
W dniu 5 sierpnia 1924 roku zawitał do naszego powiatu prezydent R.P. Wojciechowski,najpierw zabawił w Chojnicach gdzie przyjął delegacje kupców,rzemieslników zrzeszonych w Bractwie Kurkowym co obchodziło 450 lecie swego istnienia.Na drugi dzień w środę udał się do Brus i Wiela gdzie zwiedził kalwarie Wielewską i potem przez Karsin,Mokre ,Malachin udał sie o Czerska gdzie gorąco był witany przez mieszkańców,zwiedził fabrykę listew jedną z najwiekszych w owym czasie w Polsce i Niemczech,podjęty wystawnym obiadem w sali Pana Jagalskiego powróćił do Chojnic.Trzeba zaznaczyć że przywitanie na trasie było entuzjastyczne ,w Brusach wystawiono 25 bram ,w Wielu 30.a Czersk przebił wszystko to wystawiając ok 70 bram niezwykle szykownych ,ozdobione girlandami i kwiatami.U bram Czerska powitał prezydenta
p.Kuc a córka wójta Czerska Ziętary zadeklamowała wierszyk.W domu gminnym uroczyste przemówienie wygłosił wójt Ziętara ,następnie gość udał się wraz z świtą do kościoła gdzie przemówienie wygłosił ks.prob.Sprengel.Była to głośna wizyta ,pamiętam jak dziadek ja wspominał..że witano prezydenta jak króla.Czy zbiegiem okoliczności było to że akurat jak Prezydent był w naszym kościele ale fakt faktem iz przyniesiono do chrztu chłopczyka nowonarodzonego syna robotnika Fierka i poproszono Prezydenta aby był ojcem chrzestnym dostojny gość zgodził się nim być a chłopcu nadano imię Jan.Jako prezent Prezydent Wojciechowski obdarował prezentem w postaci 200zl,co na tamte czasy bylo bardzo wysoką sumą
Z tego okresu lecz odrobinę pożniej gdy Czersk już był miastem bo w roku 1927 w czerwcu został nadany pierwszy tytuł Honorowego Obywatela miasta Czerska został nim dr.Bronisław Zieliński zasłuzony bardzo dla samego miasta w czasie zaboru pruskiego,wielki orędownik sprawy polskiej na naszym terenie.
Do grona nazwisk dziś zapomnianych w Czersku warto przypomnieć Franciszka Umerskiego który jako nauczyciel,nawet rektorem zwany,który od roku 1884 najpierw był nauczycielem ,potem kierownikiem szkoły wydziałowej w Czersku,pionier sprawy polskiej w czasie zaborów,w dniu 1 września 1925 roku przeszedł w stan spoczynku,jak mawiał mój dziadek rękę miał tęgą dla tych co uczyć się nie chcieli ale i dobre słowo i ostatni fenig dla biednej dziatwy.
Uroczyście 10 września 1925 roku odbyło się bierzmowanie ,pierwsze już w wolnej Polsce,trzeba nadmienić że przez 13 lat nie było bierzmowań z powodu I wojny światowej i przekształceń administracji kościelnej.Ostatnie bierzmowanie odbyło się w roku 1912 w czasie wyświęcania nowego koscioła.
Z dniem 1 kwietnia 1929 roku ruszyła nowa linia kolejowa Czersk - Kościerzyna,dzień otwarcia trasy był długo oczekiwaną inwestycją szczególnie dla mieszkańców Wiela i Karsina,przyczyniło się do rozwoju tych miejscowości.
Z ciekawostek jakie mogę opisać na łamach tego bloga to pensje jakie w owym czasie były w srodowiskach robotniczych.Zależało to od wielkości miejscowości ,miasta i wielu,wielu innych czynników.
Arystokracją wśród robotników(nikt by nie pomyslał) byli ręczni zecerzy czyli fachowcy od składania druku do gazet itp,zarabiali oni dziennie przykladowo w Warszawie ok 19,04zł czyli miesięcznie (25 dni roboczych) 475 zl..w mniejszych miastach fachowcy Ci nie mieli za duzo mniej ..za te pieniądze mógł kupić np.dwie dobre krowy...tak ..tak ..dwie.
No ale to były najwięcej zarabiający i było ich może jakieś 8%..np robotnik w cegielni w Czersku zarabiał od 2,40 do 5,20 dziennie i byli bardzo zadowoleni bo praca była.Połowa robotników zarabiała w granicach plus ,minus 100 zl a ok ..170 tys bezrobotnych żyło z marnego "Funduszu Bezrobocia".
Ceny przykładowe 1 kg wołowiny 1,20 1 kg wieprzowiny 2,o4 zł 1 kg chleba 60 groszy ,czasem 55 gr 1 litr mleka 57 groszy 1 kg masła 8,37,a kilogram słoniny 3,82 zł.Więc lekko nie było w owym czasie,zresztą i dziś za lekko nie ma .
W 1926 roku lekarz powiatowy dr.Piełowski otrzymał zawiadomienie o przypadkach tyfusu w powiecie Chojnickim,w tym w samych Chojnicach 7 przypadkow,w Czersku 18,w Brusach 5,Karsin 4 Nowe Brusy5
Miedzno1,Krojanty 4,Ostrowite 3 Sławęcin 2.
Nie tylko z wielkich uroczystości i dużych wydarzeń nasze miasto słyneło,były też sprawy splendoru miastu nie dające,jak np.w roku 1930 skazani zostali za "opór przeciw władzy"i ciężki wybryk, czterem znanym na bruku czerskim(słowa ówczesnej prasy) Redmanowi,Freichtachowi,Kleinowi i Cytyngowi
Sąd po przeprowadzonej rozprawie skazał Redmana na 3 miesiace więzienia i miesiąc aresztu,Freitacha na 2 miesiące więzienia i miesiąc aresztu,Klein i Cytyng po 1 miesiący więzienia i 1 miesiącu aresztu.Zobaczcie sami że więzienie to kara a areszt to jakby dodatkowa kara(było w areszcie duzo lżej niż w więzieniu)
23 marca 1930 policjant z tutejszego Czerskiego oddziału konrolując ulicę Piaskową schwytał poszukiwanego Juliana Meggera za liczne bandyckie rozboje i kradzieże.Megger był członkiem słynnej na Czersk i okolice bandy Gromowskiego którą to szajke w grudniu 1929 aresztowano ,był on ostatnim z bandy którego aresztowano.
Na styczeń 1928 roku "Fundusz Bezrobocia" zarejestrował ok 400 bezrobotnych czyli bezrobocie bardzo duże wliczając w to rodziny prawie zawsze wielodzietne.
A teraz coś z reklam z lat 1929,okazuję się że i one maja swój swoisty urok.
Słynna wytwórnia maszyn rolniczych ale okazuje sie że nie tylko....
Jaki kunszt słowny w celu zachęcenia klienteli,eech czasy, czasy któremu z marketów dziś by się chciało tak pisać?....dawne reklamy mają coś z poezji,z szacunku dla drugiego człowieka,poszanowanie go,odkryłem więcej reklam i oczywiście je tu na łamach blogu zamieszczę
Należy pamiętać iż ogłoszenia sa z roku 1929 i raczej nie spodziewajmy się tych firm obecnie ale uważam iż warto o tym pamiętać.
.
A tu urodzeni od 1 do 15 marca 1929 roku ,jak i zmarli w tym czasie ,może ktos odnajdzie swych krewnych?
Nagroda P.Sadowskiego celem ujawnienia złodziei .
Zwraca uwagę reklama w kinie Apollo,sposób sugestywny pokazujący treść filmu(zwraca też uwagę chochlik drukarski w nazwie Czersk)Oj przepraszam moich czytelników ...sporo ich jest ...chcialbym.wydać tego bloga w książce...każdy z was by sie pewnie ucieszył....no ale to kwestia kasy ...obiecało miasto ..(słownie) to poczekam ...a jak nie poproszę Was byście pomogli.....całuję ...Henryk..
No ale ok ....idę dalej ......siedzę nad papierami Czerska ....masa wiadomości....kto np ...wie o wojnie lokalnej miedzy katolikami a ewangelikami..no kto?...o kościół ich chodziło
Wg "Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich" z roku 1880 wydanego w Warszawie tak pisano o ówczesnym Czersku.
"Wielka wieś parafialna w pow. Chojnickim na bitym trakcie Berlińsko-Królewieckim z dworcem kolei żelaznych ,zapewne nad rzeką Czernicą która pędzi młyn i piłę wodną ,rzeczka ta wpada do Czarnej Wody ,wioska zaś oddalona jest o 29 km od Chojnic.Istniał Czersk już za książąt pomorskich urządzona wtedy na prawie polskim. W roku 1382 Henryk von Bullendorf komtur tucholski nadał wiosce prawa Chełminskie.Wlók w owym czasie Czersk liczył 51 ( jedna włóka chełmińska to było17,955 ha)W dokumencie lokacyjnym wymienia się jakoby na obszarze wioski była struga Czernica,młyńska struga,i Baba(dociekałem co oznaczała ta nazwa ale nie potrafiłem znaleść coś konkretnego, jednym z nich jest coś takiego" kamienne posągi, pochodzące zapewne ze średniowiecza, o nieznanej funkcji i pochodzeniu..być może to oznaczało jakąś granicę?? ).a proboszcz Czerski miał wtedy 5 włók(co oznacza że juz wtedy Czersk miał znaczenie i był kościół czy kaplica,gdzie był?być może na tym samym miejscu...kościoły budowano na wzgórzach).
Za polskich czasów Czersk był dobrami starościńskimi,w roku 1766 władali tu Łukowicze którzy kościół własnym sumptem tu wznieśli,a w starym kościele (czyli przed 1766) były groby (1756)państwa Klińskich z Niedamowa( a tak po prawdzie ....czy nie przydała by się tablica pamiętna onych fundatorów?..szczątki zapewne tej rodziny spoczywają pod posadzkami naszego kościoła ??w końcu to fundatorzy ....prawda?)
i w owym czasie proboszcz Czerski miał 5 włók.Terazniejszy kościół wybudowano w latach 1850-52.Po okupacji ??(jaka to okupacja ?..wojska francuskie?)Czersk został wydany na własność włościanom Parafia Czerska liczyła ok 6,600 tyś dusz.a wiosek do parafii należało 46 .Oprócz młyna i piły wodnej w roku 1872 był browar i cegielnia,znane było wtedy piwo "Preussen" i o dziwo "Polen".Domów było 193 w tym katolików 1446,szkola 4 klasowa ,w sumie na terenie parafi bylo 6000 dusz.W 1862 roku założono królewską szkołę ktorej zadanie było pielęgnowanie i uzyżnianie łąk tzw."Wiesenbauschule"W Czersku byly 4 targi kramne i 2 na bydlo.
a teraz o Łęgu wsi której nie sposób jej nie zauważyć ..bo przy drodze Królewieckiej.."..położona.
Więc wg.
'Słownika Geograficznego Królewstwa Polskiego" niemiecka nazwa wsi brzmiała Long lub też Langen a w dokumentach krzyżackich nosil nazwę Schonhain, ale w owym czasie (w II połowie xIx wieku) nosił nazwę Łęg.Katolików liczył Łąg 1025 i 62 ewangielikow.Mimo piaszczystej gleby i położenia pośród lasów Tucholskich osada ta od dawień dawna istniała.Świadczy o tym między innymi miecz prastary wydobyty w tutejszych błotach o klindze bez rękojeści który w muzeum Towarzystwa Naukowego został złożony.
... ....
W dniu 5 sierpnia 1924 roku zawitał do naszego powiatu prezydent R.P. Wojciechowski,najpierw zabawił w Chojnicach gdzie przyjął delegacje kupców,rzemieslników zrzeszonych w Bractwie Kurkowym co obchodziło 450 lecie swego istnienia.Na drugi dzień w środę udał się do Brus i Wiela gdzie zwiedził kalwarie Wielewską i potem przez Karsin,Mokre ,Malachin udał sie o Czerska gdzie gorąco był witany przez mieszkańców,zwiedził fabrykę listew jedną z najwiekszych w owym czasie w Polsce i Niemczech,podjęty wystawnym obiadem w sali Pana Jagalskiego powróćił do Chojnic.Trzeba zaznaczyć że przywitanie na trasie było entuzjastyczne ,w Brusach wystawiono 25 bram ,w Wielu 30.a Czersk przebił wszystko to wystawiając ok 70 bram niezwykle szykownych ,ozdobione girlandami i kwiatami.U bram Czerska powitał prezydenta
p.Kuc a córka wójta Czerska Ziętary zadeklamowała wierszyk.W domu gminnym uroczyste przemówienie wygłosił wójt Ziętara ,następnie gość udał się wraz z świtą do kościoła gdzie przemówienie wygłosił ks.prob.Sprengel.Była to głośna wizyta ,pamiętam jak dziadek ja wspominał..że witano prezydenta jak króla.Czy zbiegiem okoliczności było to że akurat jak Prezydent był w naszym kościele ale fakt faktem iz przyniesiono do chrztu chłopczyka nowonarodzonego syna robotnika Fierka i poproszono Prezydenta aby był ojcem chrzestnym dostojny gość zgodził się nim być a chłopcu nadano imię Jan.Jako prezent Prezydent Wojciechowski obdarował prezentem w postaci 200zl,co na tamte czasy bylo bardzo wysoką sumą
Do grona nazwisk dziś zapomnianych w Czersku warto przypomnieć Franciszka Umerskiego który jako nauczyciel,nawet rektorem zwany,który od roku 1884 najpierw był nauczycielem ,potem kierownikiem szkoły wydziałowej w Czersku,pionier sprawy polskiej w czasie zaborów,w dniu 1 września 1925 roku przeszedł w stan spoczynku,jak mawiał mój dziadek rękę miał tęgą dla tych co uczyć się nie chcieli ale i dobre słowo i ostatni fenig dla biednej dziatwy.
Uroczyście 10 września 1925 roku odbyło się bierzmowanie ,pierwsze już w wolnej Polsce,trzeba nadmienić że przez 13 lat nie było bierzmowań z powodu I wojny światowej i przekształceń administracji kościelnej.Ostatnie bierzmowanie odbyło się w roku 1912 w czasie wyświęcania nowego koscioła.
Z dniem 1 kwietnia 1929 roku ruszyła nowa linia kolejowa Czersk - Kościerzyna,dzień otwarcia trasy był długo oczekiwaną inwestycją szczególnie dla mieszkańców Wiela i Karsina,przyczyniło się do rozwoju tych miejscowości.
Z ciekawostek jakie mogę opisać na łamach tego bloga to pensje jakie w owym czasie były w srodowiskach robotniczych.Zależało to od wielkości miejscowości ,miasta i wielu,wielu innych czynników.
Arystokracją wśród robotników(nikt by nie pomyslał) byli ręczni zecerzy czyli fachowcy od składania druku do gazet itp,zarabiali oni dziennie przykladowo w Warszawie ok 19,04zł czyli miesięcznie (25 dni roboczych) 475 zl..w mniejszych miastach fachowcy Ci nie mieli za duzo mniej ..za te pieniądze mógł kupić np.dwie dobre krowy...tak ..tak ..dwie.
No ale to były najwięcej zarabiający i było ich może jakieś 8%..np robotnik w cegielni w Czersku zarabiał od 2,40 do 5,20 dziennie i byli bardzo zadowoleni bo praca była.Połowa robotników zarabiała w granicach plus ,minus 100 zl a ok ..170 tys bezrobotnych żyło z marnego "Funduszu Bezrobocia".
Ceny przykładowe 1 kg wołowiny 1,20 1 kg wieprzowiny 2,o4 zł 1 kg chleba 60 groszy ,czasem 55 gr 1 litr mleka 57 groszy 1 kg masła 8,37,a kilogram słoniny 3,82 zł.Więc lekko nie było w owym czasie,zresztą i dziś za lekko nie ma .
W 1926 roku lekarz powiatowy dr.Piełowski otrzymał zawiadomienie o przypadkach tyfusu w powiecie Chojnickim,w tym w samych Chojnicach 7 przypadkow,w Czersku 18,w Brusach 5,Karsin 4 Nowe Brusy5
Miedzno1,Krojanty 4,Ostrowite 3 Sławęcin 2.
Nie tylko z wielkich uroczystości i dużych wydarzeń nasze miasto słyneło,były też sprawy splendoru miastu nie dające,jak np.w roku 1930 skazani zostali za "opór przeciw władzy"i ciężki wybryk, czterem znanym na bruku czerskim(słowa ówczesnej prasy) Redmanowi,Freichtachowi,Kleinowi i Cytyngowi
Sąd po przeprowadzonej rozprawie skazał Redmana na 3 miesiace więzienia i miesiąc aresztu,Freitacha na 2 miesiące więzienia i miesiąc aresztu,Klein i Cytyng po 1 miesiący więzienia i 1 miesiącu aresztu.Zobaczcie sami że więzienie to kara a areszt to jakby dodatkowa kara(było w areszcie duzo lżej niż w więzieniu)
23 marca 1930 policjant z tutejszego Czerskiego oddziału konrolując ulicę Piaskową schwytał poszukiwanego Juliana Meggera za liczne bandyckie rozboje i kradzieże.Megger był członkiem słynnej na Czersk i okolice bandy Gromowskiego którą to szajke w grudniu 1929 aresztowano ,był on ostatnim z bandy którego aresztowano.
Na styczeń 1928 roku "Fundusz Bezrobocia" zarejestrował ok 400 bezrobotnych czyli bezrobocie bardzo duże wliczając w to rodziny prawie zawsze wielodzietne.
A teraz coś z reklam z lat 1929,okazuję się że i one maja swój swoisty urok.
Słynna wytwórnia maszyn rolniczych ale okazuje sie że nie tylko....
Należy pamiętać iż ogłoszenia sa z roku 1929 i raczej nie spodziewajmy się tych firm obecnie ale uważam iż warto o tym pamiętać.
.
A tu urodzeni od 1 do 15 marca 1929 roku ,jak i zmarli w tym czasie ,może ktos odnajdzie swych krewnych?
Nagroda P.Sadowskiego celem ujawnienia złodziei .
No ale ok ....idę dalej ......siedzę nad papierami Czerska ....masa wiadomości....kto np ...wie o wojnie lokalnej miedzy katolikami a ewangelikami..no kto?...o kościół ich chodziło
Wg "Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich" z roku 1880 wydanego w Warszawie tak pisano o ówczesnym Czersku.
"Wielka wieś parafialna w pow. Chojnickim na bitym trakcie Berlińsko-Królewieckim z dworcem kolei żelaznych ,zapewne nad rzeką Czernicą która pędzi młyn i piłę wodną ,rzeczka ta wpada do Czarnej Wody ,wioska zaś oddalona jest o 29 km od Chojnic.Istniał Czersk już za książąt pomorskich urządzona wtedy na prawie polskim. W roku 1382 Henryk von Bullendorf komtur tucholski nadał wiosce prawa Chełminskie.Wlók w owym czasie Czersk liczył 51 ( jedna włóka chełmińska to było17,955 ha)W dokumencie lokacyjnym wymienia się jakoby na obszarze wioski była struga Czernica,młyńska struga,i Baba(dociekałem co oznaczała ta nazwa ale nie potrafiłem znaleść coś konkretnego, jednym z nich jest coś takiego" kamienne posągi, pochodzące zapewne ze średniowiecza, o nieznanej funkcji i pochodzeniu..być może to oznaczało jakąś granicę?? ).a proboszcz Czerski miał wtedy 5 włók(co oznacza że juz wtedy Czersk miał znaczenie i był kościół czy kaplica,gdzie był?być może na tym samym miejscu...kościoły budowano na wzgórzach).
Za polskich czasów Czersk był dobrami starościńskimi,w roku 1766 władali tu Łukowicze którzy kościół własnym sumptem tu wznieśli,a w starym kościele (czyli przed 1766) były groby (1756)państwa Klińskich z Niedamowa( a tak po prawdzie ....czy nie przydała by się tablica pamiętna onych fundatorów?..szczątki zapewne tej rodziny spoczywają pod posadzkami naszego kościoła ??w końcu to fundatorzy ....prawda?)
i w owym czasie proboszcz Czerski miał 5 włók.Terazniejszy kościół wybudowano w latach 1850-52.Po okupacji ??(jaka to okupacja ?..wojska francuskie?)Czersk został wydany na własność włościanom Parafia Czerska liczyła ok 6,600 tyś dusz.a wiosek do parafii należało 46 .Oprócz młyna i piły wodnej w roku 1872 był browar i cegielnia,znane było wtedy piwo "Preussen" i o dziwo "Polen".Domów było 193 w tym katolików 1446,szkola 4 klasowa ,w sumie na terenie parafi bylo 6000 dusz.W 1862 roku założono królewską szkołę ktorej zadanie było pielęgnowanie i uzyżnianie łąk tzw."Wiesenbauschule"W Czersku byly 4 targi kramne i 2 na bydlo.
a teraz o Łęgu wsi której nie sposób jej nie zauważyć ..bo przy drodze Królewieckiej.."..położona.
Więc wg.
'Słownika Geograficznego Królewstwa Polskiego" niemiecka nazwa wsi brzmiała Long lub też Langen a w dokumentach krzyżackich nosil nazwę Schonhain, ale w owym czasie (w II połowie xIx wieku) nosił nazwę Łęg.Katolików liczył Łąg 1025 i 62 ewangielikow.Mimo piaszczystej gleby i położenia pośród lasów Tucholskich osada ta od dawień dawna istniała.Świadczy o tym między innymi miecz prastary wydobyty w tutejszych błotach o klindze bez rękojeści który w muzeum Towarzystwa Naukowego został złożony.
... ....
czwartek, 27 sierpnia 2015
Historyjki smieszne i "poważne" co dzieciaki potrafią i co potrafiła młodzież..
Państwo Mroczyńscy mieli dwa domy i dzierżawili PSS ciastkarnie ..ale były też ruiny na ich podwórku spalone jeszcze pewnie za czasów wojny..zawsze nas ciekawiło co tez takiego tam jest ,najodważniejsi mowili że tam mozna znależć i bomby(hihi ..oj ta wyobraznia) i proch...oczywiście nic tam nie bylo po za spalonymi belkami i ruiną pełna cegieł ..ale od czego jest wyobraznia?wybrać sie w te ruiny to nie była łatwa sprawa ..raz że pilnował czasem pan Mroczyński ..ale tez niejaki Pawełek ..postać ciekawa ..nie mam pojęcia czy to była rodzina państwa Mroczyńskich czy nie...on ...był zawsze ..pilnował wszystkiego i był odrobinę dziwny..mieszkał w tym drugim domu.Więc raz wieczorem wybraliśmy się z latarkami ..takimi wielkimi na pasku ..na 6 baterii...wypas ..przez dachy naszych domów ..dotarlismy ..tam ..i rzeczywiście nic tam nie było jakieś spalone stare garnki ..popalone belki.. masa cegieł....zeszlismy aż do samych ruin..lecz nie pomyslelismy że zawsze łatwiej się schodzi z muru niz podchodzi na mur ...było nas 7 oczywista hałasu bylo troche z tego..jak to z chlopakami ..był też z nami mały Poniec (małego wzrostu i lekko skosne oczy ,dlatego Japoniec ..a w skrócie Poniec)..gdy tak gmeralismy w tych ruinach ..nagle taka biała postać wyloniła się za cegiel...struchleliśmy ..Dzidzia ..zaczał ryczec ...że on juz nie będzie ..a my w strachu na podwórko Mroczyńskich byle do bramy!...jak to przelecieliśmy nie wiem po dziś dzień i czemu płaczliwy Dzidzia był pierwszy za bramą też tego nie wiem...strach to potężna sprawa ..polecieliśmy na nasze podwórko i okazało sie ze Poniec nasikał ze strachu w gacie..no naprawde..szybko go pod pompę wzieliśmy wymył sie ..a gacie wymoczył i powiesił na lince ..a sam tylko spodnie ubrał..już nigdy tam nie poszliśmy a fama poszła na ulicy że tam straszy ..po latach dowiedzielismy sie że to Pawełek nas wystraszył bo nie miał na nas sposobu abyśmy tam nie chodzili..bo naprawdę bylo tam niebezpiecznie.
Inną przygodą była okazja pojeżdzenia motorowerem "Osa",przy Starogardzkiej obok domu Pipkow..np.Meblostylu był plac początkowo nic na nim nie było..tzn był stary dom ktorego rozebrano..pozniej zarosniety plac ..a pozniej zrobiono taką namiastke miejsca rekreacji czyli ławki ładnie przycięte krzaczki...oczywista nikt tam po za pijaczkami nie chodził ,no i dzieciakami które tam chodziły pozbierać butelki no i niesamowita zabawa w tych krzakach czyli szukanie się.zaraz za tym placem zaraz przy drodzę rósł krzak wielki dzikiej róży i uliczka ta nazywana nie była inaczej jak przy dzikiej róży..i włąsnie tam został pozostawiony nie wiem czy przez złodzieja czy przez pijaczków ten motorower..nie mieliśmy zielonego pojęcia jak to uruchomic..ale wiadomo jak to "spece"..tacy jak my wszystko dało radę...Bak był pełen..i na tej całej długości jezdziliśmy prawie cały dzień...i nagle z jednej i drugiej strony milicjanci sie pojawili...chce zaznaczyć że kiedyś się nie zabawiano w ceregiele..w tyłek wtrzepali i człowiek w strachu aż popuszczał....nie było gdzie uciekać ..więc ..czekalismy na najgorsze ..zabrali nas na posterunek ..i mielismy opowiedzieć skad go mamy.
Nigdy tam nie bylismy ..przestraszeni niesamowicie..był tylko jeden ryk i płacz ..że my sie tylko przejechalismy...no i widocznie uwierzyli nam..i po pół godziny nas wypuścili ..motorower nie miał tablic rejestracyjnych...i to byl nasz pierwszy kontakt z automobilizmem i oczywista z milicja ..nauka z tego jasna była że nawet co w krzakach leży bezpńskie nie zawsze można dotykać i tak prawde powiedziawszy zostało to mi do dziś dnia.
Razu pewnego ..a miałem gdzies kolo 11 lat przyleciał do mnie z sensacyjna wiadomoscią ..Cechu..(czyli Czesław tak tu sie imiona .skraca Józef to Jóch ,a Antoni to Anton lub Toch )że koło targowiska końskiego znalazł 500zl...sensacja niesamowita..bez dwóch zdań..i rzeczywiście pokazuje 500 zł brudasa z górnikiem i kopalnią na banknocie ..pierwsze co zrobilismy to rozmienilismy po 100 zł..zabralismy stówkę a resztę schowalismy,pierwszy zakup to kino..z filmem "7 wspaniałych" co jak co ale westernu nie potrafilismy sobie odmówić..plus do tego poł kilo czekoladek i oranżada przed kinem na dworcu..a że na drugi dzień miał być odpust to postanowiliśmy ze resztę wydamy w ten dzień.Na nastepny dzień po kościele ruszylismy w gwar kolorowych stoisk ,których masa była ,czego tam nie było..wszystko! co się świeciło ,słodkie było i co strzelało..a propo słodkości pamiętacie jeszcze smak oranżady ale tamtej to był podstawowy napój słodzony, kiedy o Coca Coli czy Fancie można było tylko pomarzyć. W jej składzie był cukier, kwasek cytrynowy, aromat landrynowy (!) i zwykła woda. Teraz coraz częściej oranżadę “na prawdziwym cukrze” można spotkać, robioną na festyny i inne tego typu imprezy, ale także w modnych kawiarniach i niektórych sklepach ale to tez nie to ...nie wiem smak sie zmienil czy jak?Skoro już przy smakach róznych jestesmy
jednym z moich ulubionych przysmaków z czasów dzieciństwa był serek homogenizowany. Produkowano go w dwóch wersjach: zwykłej (z niebieskimi paskami) i waniliowej (z żółtą etykietą). Oba serki nie tylko były przepyszne i niezwykle urozmaicały śniadania złożone zwykle z kanapek z serem topionym lub dżemem i niesmiertelnej zupy mlecznej ale także okazywały się niezastąpionym i wszechstronnym składnikiem innych dań. Z serkiem robiło się nie tylko naleśniki, ale też zamrażało się je jako lody, robiło z nich serniki, kluseczki, nadzienia do ciast i ciastek
eech czasy..czasy albo kto pamieta irysy sezamowe..albo torciki wedlowskie nie takie jak dzis przesłodzony substytut..
Mniejszy kosztował przy wadzę 250 g 22zł a dwa razy większy 43 zł charakterystyczny jest znak jakości Q czyli towar najwyższej jakości.
Powracając do odpustu i reszty jaka nam została czyli 400zł...odpust był nasz ,,wszelkie marcepany w kakao obtaczane,oranżady,lusterka z czterema pancernymi ..psa już nie liczę..no i pistolety na korki osiem paczek korków ..plus loteria gdzie jakimś trafem 6 fajansowych aniołków wygralismy które jak aniołki rozdaliśmy bo to też była zasada ..nic co trwałego do domu nie znosić bo by się wydało,a korkowce mogły być bo tego zawsze w domu sporo było..a korki to zawsze mozna było powiedzieć że za swoje..w końcu rodzice nam po tej "dyszce"nam na odpust dali...wszystko było przewidziane.
Tu znalazłem film dokumentalny o tym podobnym temacie,niewiele sie róznił od tamtych syuacji w naszym mieście,film jest z 1966 roku http://ninateka.pl/film/jarmark-cudow-jerzy-hoffman
Świat odpustu ,kolorowy w tych szarych czasach ,fascynował..mimo że dzis nazwalibyśmy to tandetą kramarską i w złym guście ale pomyślmy tak sami, że czlowiek tęsknił za kolorem za gwarem za innością codziennego dnia.Więc kupowalismy na gwałt gipsowe odlewy kolorowe bo wypadało cos kupić na odpuście..makatki nad łózkiem z niesmiertelnym jeleniem..makatki do kuchni z hasłami "że każda żona tym sie chlubi że gotuje co mąż lubi"albo "czysta woda życia doda"itp..masa tego była był inny blicht i inne zdobienia w domu ..a jednak piękne bo to czasy młodości ..czas inny nie taki szybki jak dziś.Tak że przez dwa dni byliśmy "multimilionerami"w sensie dziecięcym i były to dla nas niezapomniane chwilę pod względem szczęśliwości mieć to co się chciało w tym dziecięcym czasie i mimo że dziś podszedł bym do tego bardziej uczciwie..lecz wtedy gdy bieda była ogólna raczej nie patrzyło się uczciwie ..dziecko jak dziecko też pragnie i słodkości i tą odrobinę marzenia hmm ..trochę inności w tamtym innym świecie.
Inna historia dotyczy mojego niezyjacego już kolegi a dotycząca zbierania eksponatów do izby pamięci w szkołach.Był taki okres że poszczególni dyrektorzy szkół za honor swój wzieli to aby w każdej szkole zaistniała izba pamięci gdzie miały być eksponaty i dokumenty dotyczące życia i historii mieszkańców Czerska i okolic,istniała swoista rywalizacja poszczególnych szkół w tym by mieć najwspanialsze okazy historyczne.
Moj kolega miał właśnie taki eksponat a mianowicie szkoleniowego panzerfausta znalezionego gdzieś w starej skrzyni na strychu jakiegos zrujnowanego domu ..to że to była zwykła niestrzelajaca replika nikt nie wiedzial,wygladała jak oryginalna..więc ten mój kolega w dobrej wierze sądząc że przyniesie najlepszy eksponat i że za to na pewno zostanie pochwalony i będzie powodem do dumy
Gdy przyniósł go do szkoły,oczywiście z miną dumną czekał pod pokojem nauczycielskim na nauczyciela historii by mu to osobiście wręczyć..oczywiście nauczyciele jak go z tym zobaczyli to najpierw kazali mu to odlozyć ..że to niebezpieczne ..a on przy swoim że odda dopiero jak historyk przyjdzie..zostawili go w spokoju ..w między- czasie zawezwano i milicje ,straż pożarną..i Bóg wie kogo jeszcze ..a co mniej odważniejsi nauczyciele ewakuowali sie przez okno po drabinie z pokoju nauczycielskiego.
Chcialem też napisać iż niemiecki hełm też tam znalazł i miał go na głowie,wreszcie gdy przyszedł nauczyciel oddał wszystko mu ,a ojciec jego(bo rodzice zaraz tez przyszli)zaraz mu wtrzepał i to ostro(były jak wiecie to czasy że nie bawiono się specjalnie w ceregiele),tak że nic wielkiego się nie stało poza oczywiście wielkim zamieszaniem ,a panzerfaust i tak poszedł do izby pamięci gdy stwierdzono że jest nieszkodliwy i piątka z historii też była mimo przetrzepania dolnych walorów mego kolegi.Po tej przygodzie już dzieciaki nie mogły przynosić żadnych eksponatów poza dokumentami i zdjeciami ..tak dla świętego spokoju.
O tym jak duże W nie zawsze sprawia że jesteśmy dorośli.Co to było duże "W" chyba specjalnie opisywać nie muszę,ale dla tych co może zapomnieli przypomnę iż był to napój alkoholowy +,-jakieś 14%szumnie nazwany winem z domieszką siarki..tak tak ..siarki.Cena jego jak na tamte czasy była w miarę około 19 zł kosztowało czyli tyle co tabliczka czekolady.Więc gdy zbliżał się koniec 8 klas poczuliśmy się bardzo dorosli i na tyle "starzy"iż czas było spróbować tego zakazanego owocu a okazja była bardzo duża bo bal na zakończenie szkoly.W tam tych czasach bardzo kumplowałem się z M.Dorszem i T.Ebertowskim...ale Mirkiem najbardziej bo miał skuter czeski Jawa i to był lep na wszystkie dziewczyny ,miał branie jak diabli ...zazdrościłem mu bardzo...no ale kumpel to kumpel ,odpadki dla mnie też spływały..hihi..oj nie aż takie złe ..ale on miał the best!...no i jak była imprezka na koniec 8 klas to Mirek rzucił hasło składka! na co??no na buzony hihi(to takie tanie wina)
oczywista też sie zrzuciłem choć kasy miałem ..ok 50 zl okazało się że byłem krezusem ..inni mieli wiele mniej ale jak się podliczyło to sporo było tego ..(wino 19 zl najtansze)...jak sie skończyło?cóż po połowie wina zakręciło się ostro w głowie,a po drugiej piękny"haft kaszubski"i tyle z tego było....i dlugo ,długo nie tknąłem alkoholu,doszedłem do wniosku ze to jeszcze nie dla mnie.
Jeszcze jak mój ojciec żył to opowiadał jak jako chłopcy gdzies po 12 lat, chodzili nocami na stawy do Grossa od strony "Lipy chojny"a że bieda wtedy wielka była ,więc każde ręce do pomocy sie liczyły i jak coś do domu sie przyniosło do jedzenia to świeto było.Stawów tych pilnował niejaki Wilhelm ,ponoc wielki niemiec(chodzi o wzrost),stary ale z wielka krzepą w dłoniach i baaardzo sprytny,ale jak to chlopaki sprytniejsze bali sie tylko psów.Więc pewnej nocy z podbierakami wybrali sie na karpie i szczupaki...Wilhelm lubił brac też psy z soba , choc nie zawsze...tego wieczoru ich nie zabrał,słyszeli szczekanie i przerazili się ale jednak to nie były psy stróża.Noc była jasna i gwiażdzista,co nie bardzo sprzyjało wyprawie,ale co to znaczylo dla takich knapów..nic,wyobraznia mlodych ludzi zawsze jest krótka,górę bierze brawura chęć przygody i ryzyka.Jak opowiadał tata przyszli od strony "Lipy chojny"
tam były lasy i laski można było przejść niezauważonym a na dodatek rosła wysoka trawa.a z tymi podbierakami to też inaczej było,bo jedną noc sie zastawiało w szuwarach ,może nie podbieraki ale cos w rodzaju małych sieci normalnie w dzień niewidocznych a w druga noc podbierało się je,miały taka specyficzna nazwę zapomnialem ..upss.i gdy już wyciągali to z drugiej strony stawów zauważyli światełko żółte(jeden zawsze był na czatach)przerazili sie okropnie, to był stary Wilhelm..ciarki przeszły po plecach na mysl jego "lagi" jaka zawsze nosił...tym razem zdołali uciec,ale byli tacy co posmakowali "lagi" Wilhelma.A za to na drugi dzień jak tata opowiadal ,w całym domu zapach pieczonych ryb,jedne były smazone i do zalewy octowej,a drugie i w galaretę ale też i zupa rybna była na łbach rybich,oj dobrze że lubiłem słuchać jak ojciec opowiadał i Ty dziś drogi czytelniku coś wiecej przez to wiesz o Czersku i tamtych czasach .
Każdy zna most nad struga na ulicy szkolnej?no zna ...więc kiedyś gdy most był jeszcze drewniany ,przed mostem po prawej stronie (idąc w kierunku ulicy Młyńskiej) było niewielkie gospodarstwo
,prowadziła je rodzina hmm niemiecko -polska,on był Polakiem a ona Niemką.
Nie byli specjalnie zamożni ,ale skromnie na wszystko starczało,mieli córkę Gerdę,dziewczyna piękna i o dobrym sercu.W niedalekiej fabryce listew (dzisiejsza firma Klose)pracował syn wyrobnika z ulicy
Młynskiej biedny ale dorodny chłopak za którym niejedno dziewczę spoglądało ukradkiem.Gdy wracał wieczorami z pracy nie raz widział dziewczynę co pranie robiła nad Strugą,należy pamiętać że Czersk w odróznieniu od innych miast na Pomorzu był bardzo Polski,zaledwie 10% to byli Niemcy i przeważnie ewangielicy,i jesli Niemka wychodziła za mąż za Polaka to było wydarzenie, i niełatwo było takiemu małżeństwu zarówno z jednej strony jak i z drugiej...dziś to nie byłby żaden problem ale w tamtych czasach rzecz miała się bardzo niemile.Zwrócila jego uwagę jasnośc jej długich włosów które w letnim zachodzącym słońcu złociły się ,przybierając barwę starego złota.Nie trzeba się wiele dziwic ale chłopakowi dziewczyna bardzo się spodobała,już nie wracał z pracy z kolegami ale starał się wyjść ostatni by móc się napatrzeć na jej smukłą piękna sylwetkę.Gerda też spostrzegła że codziennie na moście stał zapatrzony w Strugę chłopak dziwiło ją to że potrafi patrzeć tak bez przyczyny w wodę przepływajacą " a może na mnie patrzy"?zadawała sobie pytanie.W tamtych czasach to rodzice wybierali dziewczynie adoratora,chodziło o prestiż ,wyznanie ,narodowość ,a i co nie było nie bez znaczenia też na majątek...dziwne to może sie dziś wydawać ale wtedy to mialo pewien sens,np.gdy jedno i drugie było w miarę posażne to gdy byli malżeństwem swą pracą go pomnażali,dany ród nabierał znaczenia....no ale nie było siły i wtedy i teraz nad miłość ,ona to burzyła wszelkie mury i wszelkie przeszkody.
Tak ale cóż mógł syn wyrobnika(to taka osoba co pracowała po okolicznych gospodarstwach bardziej zamożnych "gburów")w domu się nie przelewało,a rodzina jak to w tamtych czasach bywało duża.Jan bo tak miał na imię nasz bohater był najstarszym z dzieci ,a w sumie z rodzicami było ich dziesięciu,i to wszystkich trzeba nakarmić ,odziać,więc jak mu się trafiła praca u Grossa w fabryce listew był szczęśliwy ,zawsze to te kilka marek więcej w domu.
A u Grossa praca cięzka była,pracował przy wyładunku drzewa gdzie "sztaplował" je na placu aby drzewo sie na powietrzu odpowiednio wysuszało,lecz silny był.. i placowy Bauman był z niego bardzo zadowolony,a on rzadko potrafił powiedzieć że pracuje dobrze ,lecz przy Janie zawsze z pod wielkiego wąsa słychać było
"ja,ja gute arbeit"przypadł mu do gustu ten silny i wesoły chłopak.
Ojciec Gerdy mimo iz był Polakiem jednak za namową żony i jej rodziny przeszedł na ewangielizm czyli jak się w Czersku mówiło"na lutry",nie był złym człowiekiem ,pracowity i prawy bardzo.Gdy młodzi zaczeli rozmowy na moście które najpierw były "o niczym"czyli o wodzie w strudze,o pogodzie i takie tam młodych rozmowy.Ojciec to widział ale nic nie mówił ,choć zaraz ganiał dziewczynę do różnych wymyślanych prac
Najmniej widywali sie zimą i pożną jesienią bo i to pora chłodna i sniegiem pozasypywane wszystko, czasami wyglądała oknem za wychuchanej zamarznietej szyby....czekała na niego.
Gdy nastała wiosna młodzi zaczeli się spotykać ,ona po trawę dla królików ,on niby za szczupakami co na wiosnę wychodziły na żerowanie,bardzo przypadli sobie do serca,dzieliła ich niewidoczna granica wiary,majetności to w tam tych czasach nie było wcale takie proste.Ojciec dziewczyny gdy zobaczył że sprawy zachodzą za daleko, postanowił Gerdę wysłać do rodziny żony daleko hen aż pod Hamburg że to niby do szkół ale też aby bardziej się z niemczyzną obyła.W tych czasach nakaz rodziców rzecz świeta była, nie było od tego odwrotu.Jan często wyglądał za Gerdą na moście ,lecz już jej nigdy nie ujrzał.Piszę to powiastkę dlatego aby ukazać świat jaki wtedy był,czasem okrutny i jak bardzo sie zmienił ,jedno co pozostało niezmienione od setek lat to miłosć,cierpienie ,radość..prawda?
Ale też nie brakło w tych wszystkich roznych przypowiastkach ,bajaniach pewnych morałów jak np.przypowiastka o "rozumie" i "szczęściu"Młodzieniec wybierający się w świat wybiera "rozum"jako najsilniejszy w wypadkach życiowych ale "rozum "zaprowadził go pod topór katowski,Życie jego zależy od króla co go ułaskawił jak też i od posłańca który ma rozkaz cofnąć wyrok,w ostatniej chwili "szczęście"zrzuca katowi topór z trzonka a przez ten czas przybył posłaniec z łaską od króla ,i kto teraz mocniejszy "rozum" czy szczęście"?Jeszcze inna powiastka powiada o chciwym karczmarzu,Karczmarz ów żądał od człowieka który mu nie zapłacił przed 20 laty za obiad, mendla gotowanych(15 sztuk) jaj zapłaty za wszystkie kury i kurczęta które by sie w tych długich latach byłby się z zjedzonych jaj wylęgły,Sprawa staneła przed sądem.W ostatniej chwili gdy wyrok ma zapasc na korzyść karczmarza,wpadł na salę świadek który swe spóżnienie tłumaczy tym -"że właśnie siał trzy korce gotowanego grochu"sędzia oburzony "co wyrosnie z gotowanego grochu"?!!na co świadek odpowiada "to samo jak kurczęta z gotowanych jaj"..karczmarz proces przegrał...duzo w tych wszystkich bajaniach takiej ludzkiej madrości ,wykazywania głupoty jak i morałów z których brano przykład.
niedziela, 16 sierpnia 2015
Gwara Czerska.
Gwara Czerska to konglomerat kaszubskiego-kociewskiego-niemieckiego.Specyficzny Czersk pod tym względem był i jest bardzo ...może teraz odrobinę mniej ale jednak.
Każdy wie co to laczki?..no oczywista obuwie domowe...z Czerskiem związane bo tu zawsze najwiecej ich robiono,dlatego też mieszkańców nazywano laczkarzami.Z innych słów miągwa czyli człowiek wiecznie niezadowolony ,marudzący..a rajzentasza ..czyli walizka ..torba podróżna...a na polu co rosło?ronkiel czyli buraki pastewne...i to jest rychtych...czyli dobrze ...prawidłowo .a gdzie ziemniaki się na zime przechowywało?...w sklepie..tak tak..aA jak ktos szpyty mył..to co?...czyli nogi A jak dzieciaki z ulicy sztrómla podniesli i palili ..to co?..oczywista niedopałek.A c oto był wurszt...no jasne ze kiełbasa..a jak chcemy drzewo pociąć to czym..żagą tak?a czym jest uczeń który sie uczy zawodu ..sztyft...tak?A jak ktoś ma buzkę pyskatą to co ..oczywiście frechowny.A mama nieraz mówiła gdzieś ty kiejtrował cały dzień..czyli gdzie latałem,biegałem.Na jabłka i gruszki do kanonika ..to szło sie na pachtę..czyli takie tam skubnięcie odrobine owocu ..hihi.
A znow blyrwa to znów pani nie całkiem ładna....a churchlać znaczyło chorowac ..kaszleć..i trzeba założyc cwyter...czyli swetr i durch czyli ciagle to samo..hihi.a na urodziny tata mi dawał geszenk czyli prezent..i gzuby się cieszyły czyli dzieci..ze lato ładne
A herszlag (zawał serca)mozna bylo dostać jak sie ducha zobaczyło ...a klaftowały(plotkowały)sąsiadki z ulicy...a kląpy to drewniane buty (bardzo modne w latach 70) kuńdy to łobuzy,cwaniaki...a lajsnąć(zafundować sobie..lub kupić) mozna bylo sobie nowe buksy(spodnie) a macoszki??to bratki kwiaty takie
luj – chuligan albo niechluj ...popraw spodnie bo wygladasz jak luj...a na placie czyli na piecu kuchennym mozna było obiad gotowac,Szneki z glancem czyli drożdżówka z lukrem tylko u Aszika ..czyli u Nitki na 21 Lutego,a jak dzieciak był rojber(niegrzeczny chłopak)to szneki nie dostał....a jak ktoś nie wytrzymywał w nocy z pęcherzem to robil w topek(nocnik).Gdy :szemrane" towarzystwo nie miało pieniezy na porządny alkohol piło brendkę lub dynks(denaturat)a gdy ktoś konczył prace to byl fajrabent lub fajrant..a jak się szło na pachtę na glubki(śliwki)to trzeba bylo uwazać a jak mama robiła kanapki do szkoly to były sztule ..lub mniejsze sztulki..tata zawsze mowil klapsztule.
Jak wyjść w zimny dzień to trzeba ubrać jupę lub lżejsza jupka czyli kurtkę..i trzeba było uczesać klatry czyli włosy(długie u chłopaków w latach 70)a jak się wykonało pracę bardzo dobrze to było korekt..a iść na lofry to włóczyc się się...albo się miało smaka ..czyli apetyt,chęć na coś ..ale się okazało że był sam myst ..czyli byle co.
Oj sporo tego ale aby się tych słów nie zapomniało trzeba o nich pisać,to nasza historia ,nasz czerski dom.
a np..ajntop czyli takie danie jednogarkowe ,obfite w warzywa ,mięso..jak mama prała a nie było czasu na obiad to takie robiła,a jak się na grzyby szło ,to zawsze było duzo czarnych łebkow...czyli podgrzybków,mniej były szanowane..ale jak nie było co to i te zbierano..(oczywista w mych czasach naprawdę było duzo grzybów)na niedzielę mama kucha piekła czyli drozdżówkę z kruszonką czasem jeszcze "bogato"lukrem polewana,ja bardzo lubiłem takiego kucha przekroic i masłem posmarować..pycha!.knap to był już taki wiekszy chlopak ..ale był tez szur mały.
Szypą wrzucało się węgiel,czyli taka łopatą lecz
nie do kopania ale np do wrzucania piasku..wegla..ale do węgla tez słuzyły gachle ale nie tylko np jeszcze do wrzucania ziemniakow czyli bulew..czyli takie jakby widły z zaokrąglonymi końcówkami..a do kopania był szpadel...aby sznurek był naprężony to musial być sztram i aby go naprężyć trzeba było go nasztramować...a gdy ktoś oszczędny i zbiera kasę to znaczy iż szporuje..a jak coś jest za trudne to ..nie jest tak ajnfach....a jak łancuch spadł; w rowerze to keta spadła
a to kawał kucha....czyli drożdżówki.Bardzo bym prosił o opinie, czy aby nie mylę się w tym słownictwie.
Czasem na człowieka nadużywajacego alkohol mowiło sie ochlapus...a zasmażane ziemniaki to krylki...a oplachander to włóczykij który wiecznie gdzieś wędruję...a znów polterabend to dzień przed ślubem gdzie przychodzą znajomi ,sąsiedzi ..i tłuką szkło na szczęście....a puf to był dom publiczny ,ponoć taki był taki na Dworcowej tam gdzie kiedys był hotel a teraz biblioteka..no ale to ponoć przed wojna było....stóf to było takie naczynie do wody ale nie tylko..w ogrodzie sie podlewało szlauchem..czyli wężem ogrodowym...ładne ślipia to ładne oczy...winkiel to był takie narzedzie stolarskie ..ale winkiel to też róg.."wygladać np..za winkla"a jednak krylki to ziemniaki w mundurkach ..eeech pamięć.
Najblizsza okolica to był fyrtel..np ..Czersk to mój fyrtel....a gladiole kwiaty takie to mieczyki...dzieciaki strzalały z cympletek(tylko Rogański zawsze miał)czyli kapiszony...a jak wszystko było komuś jedno to ganc pomada...a przy drodze boza męka to kaplica przydrozna..lub krzyż...a ubikacja na podwórku to sracz
..hihi no tak.....albo "no knapy teraz was w cugle weżmiemy"...czyli dyscyplina będzie zastosowana...się niosło coś cięzkiego to tachać trzeba...a podpis złozyc np na dokumencie to szrajbka albo szrajbnąć..okulary to bryle...a badówki to kapielówki..a margaretki to stokrotki...szałerek to komórka na wegiel i drzewo...a hebel to stróg stolarski..a majsel to przecinak a jak coś było krzywe to zwinklowane było..krajca ..lub krajc żaga to piła tarczowa..a bormaszyna to wiertarka z udarem ...a story to zasłony na okno...ufff ..a tego sporo jeszcze a jeszcze jest ..a tato na czekolade mówił szokolada...i halbka to byla ćwiartka wodki a halba pół litra..bratkartofel wiadomo że zasmażne ziemniaki a bratwurst to znów pieczona kiełbasa aa jak ktos chrochla to ma kaszel....a diabeł to był diacheł..a dukane bulwy to puree ziemniaczane..a dycht to dobrze...a farflocle to takie paprochy np..w wodzie..a guła to indyczka albo nierozumna kobieta..a na gwiazdkę przychodził do dzieci gwiazdor.
Dekiel ,przykrywka, wieko; głowa "weż się walnij w ten dekiel",a jak ktoś gotowy to jest fertiś..a kubaba to pieprz czarny nie mielony..na 21 Lutego była tania jatka czyli sklep mięsny z mięsem 2 jakosci jesli nie 3..ale była też skopowina ..czyli mięso z koni...chabanina czyli te dwie jakości razem wzięte czyli mięso gorszej jakości..a szpycka to była taka lufka ,szklana porcelanowa ,drewniana,plastykowa ..do palenia papierosów.a na westfalkę to były dwie nazwy ..jedna na kuchnie na węgiel ..a druga na rodzaj kanapy
a brodkasta to był pojemnik na chleb a tryfta - wąski przejazd lub przejście między budynkami lub posesjami....a jak knyple ..to takie kawalki drzewa do palenia ..krotko przycięte aaa a ciafrotanie to takie gadanie bez przerwy...a znów butwa to pleśń a byksa to znów puszka a barchany to ciepła bielizna na zimę np.a leśny to leśniczy był.
a to kolejka po chleb na wsi...i tak czasem bywało..jak raz dziennie tylko dowozili i to jeszcze nie za duzo...a chleb musiał być..
Gwara Czerska to konglomerat kaszubskiego-kociewskiego-niemieckiego.Specyficzny Czersk pod tym względem był i jest bardzo ...może teraz odrobinę mniej ale jednak.
Każdy wie co to laczki?..no oczywista obuwie domowe...z Czerskiem związane bo tu zawsze najwiecej ich robiono,dlatego też mieszkańców nazywano laczkarzami.Z innych słów miągwa czyli człowiek wiecznie niezadowolony ,marudzący..a rajzentasza ..czyli walizka ..torba podróżna...a na polu co rosło?ronkiel czyli buraki pastewne...i to jest rychtych...czyli dobrze ...prawidłowo .a gdzie ziemniaki się na zime przechowywało?...w sklepie..tak tak..aA jak ktos szpyty mył..to co?...czyli nogi A jak dzieciaki z ulicy sztrómla podniesli i palili ..to co?..oczywista niedopałek.A c oto był wurszt...no jasne ze kiełbasa..a jak chcemy drzewo pociąć to czym..żagą tak?a czym jest uczeń który sie uczy zawodu ..sztyft...tak?A jak ktoś ma buzkę pyskatą to co ..oczywiście frechowny.A mama nieraz mówiła gdzieś ty kiejtrował cały dzień..czyli gdzie latałem,biegałem.Na jabłka i gruszki do kanonika ..to szło sie na pachtę..czyli takie tam skubnięcie odrobine owocu ..hihi.
A znow blyrwa to znów pani nie całkiem ładna....a churchlać znaczyło chorowac ..kaszleć..i trzeba założyc cwyter...czyli swetr i durch czyli ciagle to samo..hihi.a na urodziny tata mi dawał geszenk czyli prezent..i gzuby się cieszyły czyli dzieci..ze lato ładne
A herszlag (zawał serca)mozna bylo dostać jak sie ducha zobaczyło ...a klaftowały(plotkowały)sąsiadki z ulicy...a kląpy to drewniane buty (bardzo modne w latach 70) kuńdy to łobuzy,cwaniaki...a lajsnąć(zafundować sobie..lub kupić) mozna bylo sobie nowe buksy(spodnie) a macoszki??to bratki kwiaty takie
luj – chuligan albo niechluj ...popraw spodnie bo wygladasz jak luj...a na placie czyli na piecu kuchennym mozna było obiad gotowac,Szneki z glancem czyli drożdżówka z lukrem tylko u Aszika ..czyli u Nitki na 21 Lutego,a jak dzieciak był rojber(niegrzeczny chłopak)to szneki nie dostał....a jak ktoś nie wytrzymywał w nocy z pęcherzem to robil w topek(nocnik).Gdy :szemrane" towarzystwo nie miało pieniezy na porządny alkohol piło brendkę lub dynks(denaturat)a gdy ktoś konczył prace to byl fajrabent lub fajrant..a jak się szło na pachtę na glubki(śliwki)to trzeba bylo uwazać a jak mama robiła kanapki do szkoly to były sztule ..lub mniejsze sztulki..tata zawsze mowil klapsztule.
Jak wyjść w zimny dzień to trzeba ubrać jupę lub lżejsza jupka czyli kurtkę..i trzeba było uczesać klatry czyli włosy(długie u chłopaków w latach 70)a jak się wykonało pracę bardzo dobrze to było korekt..a iść na lofry to włóczyc się się...albo się miało smaka ..czyli apetyt,chęć na coś ..ale się okazało że był sam myst ..czyli byle co.
Oj sporo tego ale aby się tych słów nie zapomniało trzeba o nich pisać,to nasza historia ,nasz czerski dom.
a np..ajntop czyli takie danie jednogarkowe ,obfite w warzywa ,mięso..jak mama prała a nie było czasu na obiad to takie robiła,a jak się na grzyby szło ,to zawsze było duzo czarnych łebkow...czyli podgrzybków,mniej były szanowane..ale jak nie było co to i te zbierano..(oczywista w mych czasach naprawdę było duzo grzybów)na niedzielę mama kucha piekła czyli drozdżówkę z kruszonką czasem jeszcze "bogato"lukrem polewana,ja bardzo lubiłem takiego kucha przekroic i masłem posmarować..pycha!.knap to był już taki wiekszy chlopak ..ale był tez szur mały.
Szypą wrzucało się węgiel,czyli taka łopatą lecz
nie do kopania ale np do wrzucania piasku..wegla..ale do węgla tez słuzyły gachle ale nie tylko np jeszcze do wrzucania ziemniakow czyli bulew..czyli takie jakby widły z zaokrąglonymi końcówkami..a do kopania był szpadel...aby sznurek był naprężony to musial być sztram i aby go naprężyć trzeba było go nasztramować...a gdy ktoś oszczędny i zbiera kasę to znaczy iż szporuje..a jak coś jest za trudne to ..nie jest tak ajnfach....a jak łancuch spadł; w rowerze to keta spadła
a to kawał kucha....czyli drożdżówki.Bardzo bym prosił o opinie, czy aby nie mylę się w tym słownictwie.
Czasem na człowieka nadużywajacego alkohol mowiło sie ochlapus...a zasmażane ziemniaki to krylki...a oplachander to włóczykij który wiecznie gdzieś wędruję...a znów polterabend to dzień przed ślubem gdzie przychodzą znajomi ,sąsiedzi ..i tłuką szkło na szczęście....a puf to był dom publiczny ,ponoć taki był taki na Dworcowej tam gdzie kiedys był hotel a teraz biblioteka..no ale to ponoć przed wojna było....stóf to było takie naczynie do wody ale nie tylko..w ogrodzie sie podlewało szlauchem..czyli wężem ogrodowym...ładne ślipia to ładne oczy...winkiel to był takie narzedzie stolarskie ..ale winkiel to też róg.."wygladać np..za winkla"a jednak krylki to ziemniaki w mundurkach ..eeech pamięć.
Najblizsza okolica to był fyrtel..np ..Czersk to mój fyrtel....a gladiole kwiaty takie to mieczyki...dzieciaki strzalały z cympletek(tylko Rogański zawsze miał)czyli kapiszony...a jak wszystko było komuś jedno to ganc pomada...a przy drodze boza męka to kaplica przydrozna..lub krzyż...a ubikacja na podwórku to sracz
..hihi no tak.....albo "no knapy teraz was w cugle weżmiemy"...czyli dyscyplina będzie zastosowana...się niosło coś cięzkiego to tachać trzeba...a podpis złozyc np na dokumencie to szrajbka albo szrajbnąć..okulary to bryle...a badówki to kapielówki..a margaretki to stokrotki...szałerek to komórka na wegiel i drzewo...a hebel to stróg stolarski..a majsel to przecinak a jak coś było krzywe to zwinklowane było..krajca ..lub krajc żaga to piła tarczowa..a bormaszyna to wiertarka z udarem ...a story to zasłony na okno...ufff ..a tego sporo jeszcze a jeszcze jest ..a tato na czekolade mówił szokolada...i halbka to byla ćwiartka wodki a halba pół litra..bratkartofel wiadomo że zasmażne ziemniaki a bratwurst to znów pieczona kiełbasa aa jak ktos chrochla to ma kaszel....a diabeł to był diacheł..a dukane bulwy to puree ziemniaczane..a dycht to dobrze...a farflocle to takie paprochy np..w wodzie..a guła to indyczka albo nierozumna kobieta..a na gwiazdkę przychodził do dzieci gwiazdor.
Dekiel ,przykrywka, wieko; głowa "weż się walnij w ten dekiel",a jak ktoś gotowy to jest fertiś..a kubaba to pieprz czarny nie mielony..na 21 Lutego była tania jatka czyli sklep mięsny z mięsem 2 jakosci jesli nie 3..ale była też skopowina ..czyli mięso z koni...chabanina czyli te dwie jakości razem wzięte czyli mięso gorszej jakości..a szpycka to była taka lufka ,szklana porcelanowa ,drewniana,plastykowa ..do palenia papierosów.a na westfalkę to były dwie nazwy ..jedna na kuchnie na węgiel ..a druga na rodzaj kanapy
a brodkasta to był pojemnik na chleb a tryfta - wąski przejazd lub przejście między budynkami lub posesjami....a jak knyple ..to takie kawalki drzewa do palenia ..krotko przycięte aaa a ciafrotanie to takie gadanie bez przerwy...a znów butwa to pleśń a byksa to znów puszka a barchany to ciepła bielizna na zimę np.a leśny to leśniczy był.
a to kolejka po chleb na wsi...i tak czasem bywało..jak raz dziennie tylko dowozili i to jeszcze nie za duzo...a chleb musiał być..
sobota, 25 lipca 2015
Trochę historii
Zbliża sie kolejna rocznica napaści Niemiec na Polskę,w związku z tym mam odrobinę wspomnień(oczywiście nie moich)w mych czasach jeszcze żywe były wojenne wspomnienia.
Wojska niemieckie weszły do Czerska 3 września 1939 około godziny 10
To zdjęcie prawdopodobnie jest na Chojnickiej zrobione,może ktoś z osób starszych poznałby??
a tu drugie zdjęcie też z Chojnickiej uwidaczniające wejście niemców do Czerska
Z nastepnym zdjęciem mam inny problem...a mianowicie jest to pokazany odjazd żołnierzy siłą wcielonych do niemieckiego wojska i jak mi sie wydaje to pierwszy transport ,świadczy o tym orkiesta i napis jeszcze CZERSK a nie Heiderode..

Jest to jedno z zdjęc gdzie nie potrafię okreslić miejsca...może ktoś z czytelników tego bloga bedzie wiedział??
19 Korpus Pancerny uderzył 1 września w kierunku Sępólno i Pruszcz na ugrupowaną na szerokim froncie od Chojnic po Noteć (ok. 40 km) 9 dywizję piechoty. Dowodził nim Heinz Guderian, który pochodził z Chełmna. Pierwsze walki wywiązały się w okolicach Sępólna, m.in. w Wielkiej Kolonii, z której pochodzi rodzina Guderiana. Wielka Kolonia należała do barona Hillera von Gaertringen. On, jak również dziadek Guderiana są tam pochowani. 19. KPanc. nacierał w kierunku na Świecie i Grudziądz, natomiast 2. KA na południe od niego w kierunku na Chełmno. Osłaniał go 3. korpus "Netze". Na północy w kierunku na Gdańsk uderzyło ugrupowanie wojsk Kaupischa, w samym Gdańsku działały oddziały Eberhardta oraz SS. Z Prus Wschodnich na Grudziądz uderzył 21. korpus.
Po stronie polskiej wzięła udział:
9 dywizja piechoty (dca płk J. Werobej),
27 dywizja piechoty (dca gen. J. Drapella),
Grupa Operacyjna "Czersk" (dca gen. S. Skotnicki) w składzie:
Pomorska Brygada Kawalerii (dca płk A. Zakrzewski),
kilka samodzielnych baonów piechoty,
bataliony Obrony Narodowej.
W skład sił niemieckich wchodziły:
19 Korpus Pancerny:
2. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Badera na północ od Kamionki między Zielątkowem i Wierzchowem; miała zadanie przełamać polskie umocnienia graniczne i posuwać się potem w kierunku Tucholi),
20. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Wiktorina; stała ona na zachód od Chojnic i miała zadanie opanować to miasto, a następnie posuwać się przez Puszczę Tucholską i Osie na Grudziądz),
3. dywizja pancerna (pod dowództwem generała Geyra von Schweppenburga; miała ona posuwać się miedzy rzeczkami Sępolną i Kamionką ku Brdzie, przekroczyć tę rzekę na wschód od Pruszcza i następnie kontynuować uderzenie w kierunku Wisły koło Świecia),
2 Korpus Armijny (dwie dywizje piechoty) z 4 Armii, która otrzymała zadanie połączenia Rzeszy z Prusami Wschodnimi.
Niemcy do Czerska wkroczyli 3 września i już tego samego dnia mordują bez powodu pasącego bydło przy szosie do Łęga, 18 letniego Bernarda Łangowskiego. Tym mordem rozpoczynając niejako na terenie Czerska i okolic swe bezwzględne rządy terroru.
Kolejnym aktem terroru hitlerowskiego, mającym zastraszyć Czerszczan, była egzekucja, jaką dokonano 14 września na Wawrzyńcu Szostaku komendancie Posterunku Policji w Łęgu a 17 września zamordowani zostają kolejni obywatele Czerska: 25 letni robotnik Antoni Joppek i 17 letni Jan Pliszka.
Jak już wspomniałem w tych hitlerowskich zbrodniach, swój udział mieli rodzimi, czerscy niemcy, zorganizowani w oddziale Selbschutzu, na którego czele stał właściciel tartaku Hermann Gross. To on dobrze znając miejscowe stosunki i sympatie narodowo-społeczne był faktycznym sprawcą popełnionych w Czersku hitlerowskich zbrodni. Z Grossem współpracowali tacy miejscowi zbrodniarze jak Otton Sommerfeld, Johan Bonin, Kurt Redwanz, Heinrich Trienke, Wiktor Golla, Klinkosz i inni. To oni uczestniczyli w akcjach typowania przyszłych ofiar, a także sami we własnym zakresie dopuszczali się zbrodni na swych byłych polskich sąsiadach.
Szczególnie okrutną była akcja przeprowadzona na początku listopada 1939 roku, kiedy to 3 i 4 dnia tegoż miesiąca czerski Selbschutz dokonał na 27 Obywatelach Czerska w lesie pod Łukowem bestialskiej egzekucji. Decyzję o aresztowaniu i skazaniu ich na śmierć podjęła „komisja" składająca się z ww tj. - Grossa, Sommerfelda i Bonina Kurta Redwanza z Malachina, dentysta Klinkosza, Wiktora Golla i Heinricha Trienke.
Świadkiem tych zdarzeń był Ignacy Stopa - robotnik leśny, który po wojnie o tym zdarzeniu powiadomił czerski Komitet Obywatelski powołany do ustalenia zakresu zbrodni hitlerowskich na tym terenie. To dzięki jego zeznaniom po wojnie odkryto tą utajniona przez Niemców mogiłę, a po ekshumacji rodziny zamordowanych dowiedziały się o ich losie.
Pierwszym burmistrzem Czerska w czasie okupacji został Herman Gross
Zbliża sie kolejna rocznica napaści Niemiec na Polskę,w związku z tym mam odrobinę wspomnień(oczywiście nie moich)w mych czasach jeszcze żywe były wojenne wspomnienia.
Wojska niemieckie weszły do Czerska 3 września 1939 około godziny 10
To zdjęcie prawdopodobnie jest na Chojnickiej zrobione,może ktoś z osób starszych poznałby??
a tu drugie zdjęcie też z Chojnickiej uwidaczniające wejście niemców do Czerska
Z nastepnym zdjęciem mam inny problem...a mianowicie jest to pokazany odjazd żołnierzy siłą wcielonych do niemieckiego wojska i jak mi sie wydaje to pierwszy transport ,świadczy o tym orkiesta i napis jeszcze CZERSK a nie Heiderode..
są to zagadki zapewne dla historyków(ja raczej taki domorosły) Następne zdjęcie jakby poprzedzało to ostatnie,jest to przemarsz na stacje.
Wokół Czerska było mało walk,lecz słynna bitwa pod Krojantami to raczej odległe trochę,ale mimo wszystko potyczki i walka trwała

Jest to jedno z zdjęc gdzie nie potrafię okreslić miejsca...może ktoś z czytelników tego bloga bedzie wiedział??
19 Korpus Pancerny uderzył 1 września w kierunku Sępólno i Pruszcz na ugrupowaną na szerokim froncie od Chojnic po Noteć (ok. 40 km) 9 dywizję piechoty. Dowodził nim Heinz Guderian, który pochodził z Chełmna. Pierwsze walki wywiązały się w okolicach Sępólna, m.in. w Wielkiej Kolonii, z której pochodzi rodzina Guderiana. Wielka Kolonia należała do barona Hillera von Gaertringen. On, jak również dziadek Guderiana są tam pochowani. 19. KPanc. nacierał w kierunku na Świecie i Grudziądz, natomiast 2. KA na południe od niego w kierunku na Chełmno. Osłaniał go 3. korpus "Netze". Na północy w kierunku na Gdańsk uderzyło ugrupowanie wojsk Kaupischa, w samym Gdańsku działały oddziały Eberhardta oraz SS. Z Prus Wschodnich na Grudziądz uderzył 21. korpus.
Po stronie polskiej wzięła udział:
9 dywizja piechoty (dca płk J. Werobej),
27 dywizja piechoty (dca gen. J. Drapella),
Grupa Operacyjna "Czersk" (dca gen. S. Skotnicki) w składzie:
Pomorska Brygada Kawalerii (dca płk A. Zakrzewski),
kilka samodzielnych baonów piechoty,
bataliony Obrony Narodowej.
W skład sił niemieckich wchodziły:
19 Korpus Pancerny:
2. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Badera na północ od Kamionki między Zielątkowem i Wierzchowem; miała zadanie przełamać polskie umocnienia graniczne i posuwać się potem w kierunku Tucholi),
20. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Wiktorina; stała ona na zachód od Chojnic i miała zadanie opanować to miasto, a następnie posuwać się przez Puszczę Tucholską i Osie na Grudziądz),
3. dywizja pancerna (pod dowództwem generała Geyra von Schweppenburga; miała ona posuwać się miedzy rzeczkami Sępolną i Kamionką ku Brdzie, przekroczyć tę rzekę na wschód od Pruszcza i następnie kontynuować uderzenie w kierunku Wisły koło Świecia),
2 Korpus Armijny (dwie dywizje piechoty) z 4 Armii, która otrzymała zadanie połączenia Rzeszy z Prusami Wschodnimi.
Niemcy do Czerska wkroczyli 3 września i już tego samego dnia mordują bez powodu pasącego bydło przy szosie do Łęga, 18 letniego Bernarda Łangowskiego. Tym mordem rozpoczynając niejako na terenie Czerska i okolic swe bezwzględne rządy terroru.
Kolejnym aktem terroru hitlerowskiego, mającym zastraszyć Czerszczan, była egzekucja, jaką dokonano 14 września na Wawrzyńcu Szostaku komendancie Posterunku Policji w Łęgu a 17 września zamordowani zostają kolejni obywatele Czerska: 25 letni robotnik Antoni Joppek i 17 letni Jan Pliszka.
Jak już wspomniałem w tych hitlerowskich zbrodniach, swój udział mieli rodzimi, czerscy niemcy, zorganizowani w oddziale Selbschutzu, na którego czele stał właściciel tartaku Hermann Gross. To on dobrze znając miejscowe stosunki i sympatie narodowo-społeczne był faktycznym sprawcą popełnionych w Czersku hitlerowskich zbrodni. Z Grossem współpracowali tacy miejscowi zbrodniarze jak Otton Sommerfeld, Johan Bonin, Kurt Redwanz, Heinrich Trienke, Wiktor Golla, Klinkosz i inni. To oni uczestniczyli w akcjach typowania przyszłych ofiar, a także sami we własnym zakresie dopuszczali się zbrodni na swych byłych polskich sąsiadach.
Szczególnie okrutną była akcja przeprowadzona na początku listopada 1939 roku, kiedy to 3 i 4 dnia tegoż miesiąca czerski Selbschutz dokonał na 27 Obywatelach Czerska w lesie pod Łukowem bestialskiej egzekucji. Decyzję o aresztowaniu i skazaniu ich na śmierć podjęła „komisja" składająca się z ww tj. - Grossa, Sommerfelda i Bonina Kurta Redwanza z Malachina, dentysta Klinkosza, Wiktora Golla i Heinricha Trienke.
Świadkiem tych zdarzeń był Ignacy Stopa - robotnik leśny, który po wojnie o tym zdarzeniu powiadomił czerski Komitet Obywatelski powołany do ustalenia zakresu zbrodni hitlerowskich na tym terenie. To dzięki jego zeznaniom po wojnie odkryto tą utajniona przez Niemców mogiłę, a po ekshumacji rodziny zamordowanych dowiedziały się o ich losie.
Pierwszym burmistrzem Czerska w czasie okupacji został Herman Gross
Subskrybuj:
Posty (Atom)