czwartek, 27 sierpnia 2015
Historyjki smieszne i "poważne" co dzieciaki potrafią i co potrafiła młodzież..
Państwo Mroczyńscy mieli dwa domy i dzierżawili PSS ciastkarnie ..ale były też ruiny na ich podwórku spalone jeszcze pewnie za czasów wojny..zawsze nas ciekawiło co tez takiego tam jest ,najodważniejsi mowili że tam mozna znależć i bomby(hihi ..oj ta wyobraznia) i proch...oczywiście nic tam nie bylo po za spalonymi belkami i ruiną pełna cegieł ..ale od czego jest wyobraznia?wybrać sie w te ruiny to nie była łatwa sprawa ..raz że pilnował czasem pan Mroczyński ..ale tez niejaki Pawełek ..postać ciekawa ..nie mam pojęcia czy to była rodzina państwa Mroczyńskich czy nie...on ...był zawsze ..pilnował wszystkiego i był odrobinę dziwny..mieszkał w tym drugim domu.Więc raz wieczorem wybraliśmy się z latarkami ..takimi wielkimi na pasku ..na 6 baterii...wypas ..przez dachy naszych domów ..dotarlismy ..tam ..i rzeczywiście nic tam nie było jakieś spalone stare garnki ..popalone belki.. masa cegieł....zeszlismy aż do samych ruin..lecz nie pomyslelismy że zawsze łatwiej się schodzi z muru niz podchodzi na mur ...było nas 7 oczywista hałasu bylo troche z tego..jak to z chlopakami ..był też z nami mały Poniec (małego wzrostu i lekko skosne oczy ,dlatego Japoniec ..a w skrócie Poniec)..gdy tak gmeralismy w tych ruinach ..nagle taka biała postać wyloniła się za cegiel...struchleliśmy ..Dzidzia ..zaczał ryczec ...że on juz nie będzie ..a my w strachu na podwórko Mroczyńskich byle do bramy!...jak to przelecieliśmy nie wiem po dziś dzień i czemu płaczliwy Dzidzia był pierwszy za bramą też tego nie wiem...strach to potężna sprawa ..polecieliśmy na nasze podwórko i okazało sie ze Poniec nasikał ze strachu w gacie..no naprawde..szybko go pod pompę wzieliśmy wymył sie ..a gacie wymoczył i powiesił na lince ..a sam tylko spodnie ubrał..już nigdy tam nie poszliśmy a fama poszła na ulicy że tam straszy ..po latach dowiedzielismy sie że to Pawełek nas wystraszył bo nie miał na nas sposobu abyśmy tam nie chodzili..bo naprawdę bylo tam niebezpiecznie.
Inną przygodą była okazja pojeżdzenia motorowerem "Osa",przy Starogardzkiej obok domu Pipkow..np.Meblostylu był plac początkowo nic na nim nie było..tzn był stary dom ktorego rozebrano..pozniej zarosniety plac ..a pozniej zrobiono taką namiastke miejsca rekreacji czyli ławki ładnie przycięte krzaczki...oczywista nikt tam po za pijaczkami nie chodził ,no i dzieciakami które tam chodziły pozbierać butelki no i niesamowita zabawa w tych krzakach czyli szukanie się.zaraz za tym placem zaraz przy drodzę rósł krzak wielki dzikiej róży i uliczka ta nazywana nie była inaczej jak przy dzikiej róży..i włąsnie tam został pozostawiony nie wiem czy przez złodzieja czy przez pijaczków ten motorower..nie mieliśmy zielonego pojęcia jak to uruchomic..ale wiadomo jak to "spece"..tacy jak my wszystko dało radę...Bak był pełen..i na tej całej długości jezdziliśmy prawie cały dzień...i nagle z jednej i drugiej strony milicjanci sie pojawili...chce zaznaczyć że kiedyś się nie zabawiano w ceregiele..w tyłek wtrzepali i człowiek w strachu aż popuszczał....nie było gdzie uciekać ..więc ..czekalismy na najgorsze ..zabrali nas na posterunek ..i mielismy opowiedzieć skad go mamy.
Nigdy tam nie bylismy ..przestraszeni niesamowicie..był tylko jeden ryk i płacz ..że my sie tylko przejechalismy...no i widocznie uwierzyli nam..i po pół godziny nas wypuścili ..motorower nie miał tablic rejestracyjnych...i to byl nasz pierwszy kontakt z automobilizmem i oczywista z milicja ..nauka z tego jasna była że nawet co w krzakach leży bezpńskie nie zawsze można dotykać i tak prawde powiedziawszy zostało to mi do dziś dnia.
Razu pewnego ..a miałem gdzies kolo 11 lat przyleciał do mnie z sensacyjna wiadomoscią ..Cechu..(czyli Czesław tak tu sie imiona .skraca Józef to Jóch ,a Antoni to Anton lub Toch )że koło targowiska końskiego znalazł 500zl...sensacja niesamowita..bez dwóch zdań..i rzeczywiście pokazuje 500 zł brudasa z górnikiem i kopalnią na banknocie ..pierwsze co zrobilismy to rozmienilismy po 100 zł..zabralismy stówkę a resztę schowalismy,pierwszy zakup to kino..z filmem "7 wspaniałych" co jak co ale westernu nie potrafilismy sobie odmówić..plus do tego poł kilo czekoladek i oranżada przed kinem na dworcu..a że na drugi dzień miał być odpust to postanowiliśmy ze resztę wydamy w ten dzień.Na nastepny dzień po kościele ruszylismy w gwar kolorowych stoisk ,których masa była ,czego tam nie było..wszystko! co się świeciło ,słodkie było i co strzelało..a propo słodkości pamiętacie jeszcze smak oranżady ale tamtej to był podstawowy napój słodzony, kiedy o Coca Coli czy Fancie można było tylko pomarzyć. W jej składzie był cukier, kwasek cytrynowy, aromat landrynowy (!) i zwykła woda. Teraz coraz częściej oranżadę “na prawdziwym cukrze” można spotkać, robioną na festyny i inne tego typu imprezy, ale także w modnych kawiarniach i niektórych sklepach ale to tez nie to ...nie wiem smak sie zmienil czy jak?Skoro już przy smakach róznych jestesmy
jednym z moich ulubionych przysmaków z czasów dzieciństwa był serek homogenizowany. Produkowano go w dwóch wersjach: zwykłej (z niebieskimi paskami) i waniliowej (z żółtą etykietą). Oba serki nie tylko były przepyszne i niezwykle urozmaicały śniadania złożone zwykle z kanapek z serem topionym lub dżemem i niesmiertelnej zupy mlecznej ale także okazywały się niezastąpionym i wszechstronnym składnikiem innych dań. Z serkiem robiło się nie tylko naleśniki, ale też zamrażało się je jako lody, robiło z nich serniki, kluseczki, nadzienia do ciast i ciastek
eech czasy..czasy albo kto pamieta irysy sezamowe..albo torciki wedlowskie nie takie jak dzis przesłodzony substytut..
Mniejszy kosztował przy wadzę 250 g 22zł a dwa razy większy 43 zł charakterystyczny jest znak jakości Q czyli towar najwyższej jakości.
Powracając do odpustu i reszty jaka nam została czyli 400zł...odpust był nasz ,,wszelkie marcepany w kakao obtaczane,oranżady,lusterka z czterema pancernymi ..psa już nie liczę..no i pistolety na korki osiem paczek korków ..plus loteria gdzie jakimś trafem 6 fajansowych aniołków wygralismy które jak aniołki rozdaliśmy bo to też była zasada ..nic co trwałego do domu nie znosić bo by się wydało,a korkowce mogły być bo tego zawsze w domu sporo było..a korki to zawsze mozna było powiedzieć że za swoje..w końcu rodzice nam po tej "dyszce"nam na odpust dali...wszystko było przewidziane.
Tu znalazłem film dokumentalny o tym podobnym temacie,niewiele sie róznił od tamtych syuacji w naszym mieście,film jest z 1966 roku http://ninateka.pl/film/jarmark-cudow-jerzy-hoffman
Świat odpustu ,kolorowy w tych szarych czasach ,fascynował..mimo że dzis nazwalibyśmy to tandetą kramarską i w złym guście ale pomyślmy tak sami, że czlowiek tęsknił za kolorem za gwarem za innością codziennego dnia.Więc kupowalismy na gwałt gipsowe odlewy kolorowe bo wypadało cos kupić na odpuście..makatki nad łózkiem z niesmiertelnym jeleniem..makatki do kuchni z hasłami "że każda żona tym sie chlubi że gotuje co mąż lubi"albo "czysta woda życia doda"itp..masa tego była był inny blicht i inne zdobienia w domu ..a jednak piękne bo to czasy młodości ..czas inny nie taki szybki jak dziś.Tak że przez dwa dni byliśmy "multimilionerami"w sensie dziecięcym i były to dla nas niezapomniane chwilę pod względem szczęśliwości mieć to co się chciało w tym dziecięcym czasie i mimo że dziś podszedł bym do tego bardziej uczciwie..lecz wtedy gdy bieda była ogólna raczej nie patrzyło się uczciwie ..dziecko jak dziecko też pragnie i słodkości i tą odrobinę marzenia hmm ..trochę inności w tamtym innym świecie.
Inna historia dotyczy mojego niezyjacego już kolegi a dotycząca zbierania eksponatów do izby pamięci w szkołach.Był taki okres że poszczególni dyrektorzy szkół za honor swój wzieli to aby w każdej szkole zaistniała izba pamięci gdzie miały być eksponaty i dokumenty dotyczące życia i historii mieszkańców Czerska i okolic,istniała swoista rywalizacja poszczególnych szkół w tym by mieć najwspanialsze okazy historyczne.
Moj kolega miał właśnie taki eksponat a mianowicie szkoleniowego panzerfausta znalezionego gdzieś w starej skrzyni na strychu jakiegos zrujnowanego domu ..to że to była zwykła niestrzelajaca replika nikt nie wiedzial,wygladała jak oryginalna..więc ten mój kolega w dobrej wierze sądząc że przyniesie najlepszy eksponat i że za to na pewno zostanie pochwalony i będzie powodem do dumy
Gdy przyniósł go do szkoły,oczywiście z miną dumną czekał pod pokojem nauczycielskim na nauczyciela historii by mu to osobiście wręczyć..oczywiście nauczyciele jak go z tym zobaczyli to najpierw kazali mu to odlozyć ..że to niebezpieczne ..a on przy swoim że odda dopiero jak historyk przyjdzie..zostawili go w spokoju ..w między- czasie zawezwano i milicje ,straż pożarną..i Bóg wie kogo jeszcze ..a co mniej odważniejsi nauczyciele ewakuowali sie przez okno po drabinie z pokoju nauczycielskiego.
Chcialem też napisać iż niemiecki hełm też tam znalazł i miał go na głowie,wreszcie gdy przyszedł nauczyciel oddał wszystko mu ,a ojciec jego(bo rodzice zaraz tez przyszli)zaraz mu wtrzepał i to ostro(były jak wiecie to czasy że nie bawiono się specjalnie w ceregiele),tak że nic wielkiego się nie stało poza oczywiście wielkim zamieszaniem ,a panzerfaust i tak poszedł do izby pamięci gdy stwierdzono że jest nieszkodliwy i piątka z historii też była mimo przetrzepania dolnych walorów mego kolegi.Po tej przygodzie już dzieciaki nie mogły przynosić żadnych eksponatów poza dokumentami i zdjeciami ..tak dla świętego spokoju.
O tym jak duże W nie zawsze sprawia że jesteśmy dorośli.Co to było duże "W" chyba specjalnie opisywać nie muszę,ale dla tych co może zapomnieli przypomnę iż był to napój alkoholowy +,-jakieś 14%szumnie nazwany winem z domieszką siarki..tak tak ..siarki.Cena jego jak na tamte czasy była w miarę około 19 zł kosztowało czyli tyle co tabliczka czekolady.Więc gdy zbliżał się koniec 8 klas poczuliśmy się bardzo dorosli i na tyle "starzy"iż czas było spróbować tego zakazanego owocu a okazja była bardzo duża bo bal na zakończenie szkoly.W tam tych czasach bardzo kumplowałem się z M.Dorszem i T.Ebertowskim...ale Mirkiem najbardziej bo miał skuter czeski Jawa i to był lep na wszystkie dziewczyny ,miał branie jak diabli ...zazdrościłem mu bardzo...no ale kumpel to kumpel ,odpadki dla mnie też spływały..hihi..oj nie aż takie złe ..ale on miał the best!...no i jak była imprezka na koniec 8 klas to Mirek rzucił hasło składka! na co??no na buzony hihi(to takie tanie wina)
oczywista też sie zrzuciłem choć kasy miałem ..ok 50 zl okazało się że byłem krezusem ..inni mieli wiele mniej ale jak się podliczyło to sporo było tego ..(wino 19 zl najtansze)...jak sie skończyło?cóż po połowie wina zakręciło się ostro w głowie,a po drugiej piękny"haft kaszubski"i tyle z tego było....i dlugo ,długo nie tknąłem alkoholu,doszedłem do wniosku ze to jeszcze nie dla mnie.
Jeszcze jak mój ojciec żył to opowiadał jak jako chłopcy gdzies po 12 lat, chodzili nocami na stawy do Grossa od strony "Lipy chojny"a że bieda wtedy wielka była ,więc każde ręce do pomocy sie liczyły i jak coś do domu sie przyniosło do jedzenia to świeto było.Stawów tych pilnował niejaki Wilhelm ,ponoc wielki niemiec(chodzi o wzrost),stary ale z wielka krzepą w dłoniach i baaardzo sprytny,ale jak to chlopaki sprytniejsze bali sie tylko psów.Więc pewnej nocy z podbierakami wybrali sie na karpie i szczupaki...Wilhelm lubił brac też psy z soba , choc nie zawsze...tego wieczoru ich nie zabrał,słyszeli szczekanie i przerazili się ale jednak to nie były psy stróża.Noc była jasna i gwiażdzista,co nie bardzo sprzyjało wyprawie,ale co to znaczylo dla takich knapów..nic,wyobraznia mlodych ludzi zawsze jest krótka,górę bierze brawura chęć przygody i ryzyka.Jak opowiadał tata przyszli od strony "Lipy chojny"
tam były lasy i laski można było przejść niezauważonym a na dodatek rosła wysoka trawa.a z tymi podbierakami to też inaczej było,bo jedną noc sie zastawiało w szuwarach ,może nie podbieraki ale cos w rodzaju małych sieci normalnie w dzień niewidocznych a w druga noc podbierało się je,miały taka specyficzna nazwę zapomnialem ..upss.i gdy już wyciągali to z drugiej strony stawów zauważyli światełko żółte(jeden zawsze był na czatach)przerazili sie okropnie, to był stary Wilhelm..ciarki przeszły po plecach na mysl jego "lagi" jaka zawsze nosił...tym razem zdołali uciec,ale byli tacy co posmakowali "lagi" Wilhelma.A za to na drugi dzień jak tata opowiadal ,w całym domu zapach pieczonych ryb,jedne były smazone i do zalewy octowej,a drugie i w galaretę ale też i zupa rybna była na łbach rybich,oj dobrze że lubiłem słuchać jak ojciec opowiadał i Ty dziś drogi czytelniku coś wiecej przez to wiesz o Czersku i tamtych czasach .
Każdy zna most nad struga na ulicy szkolnej?no zna ...więc kiedyś gdy most był jeszcze drewniany ,przed mostem po prawej stronie (idąc w kierunku ulicy Młyńskiej) było niewielkie gospodarstwo
,prowadziła je rodzina hmm niemiecko -polska,on był Polakiem a ona Niemką.
Nie byli specjalnie zamożni ,ale skromnie na wszystko starczało,mieli córkę Gerdę,dziewczyna piękna i o dobrym sercu.W niedalekiej fabryce listew (dzisiejsza firma Klose)pracował syn wyrobnika z ulicy
Młynskiej biedny ale dorodny chłopak za którym niejedno dziewczę spoglądało ukradkiem.Gdy wracał wieczorami z pracy nie raz widział dziewczynę co pranie robiła nad Strugą,należy pamiętać że Czersk w odróznieniu od innych miast na Pomorzu był bardzo Polski,zaledwie 10% to byli Niemcy i przeważnie ewangielicy,i jesli Niemka wychodziła za mąż za Polaka to było wydarzenie, i niełatwo było takiemu małżeństwu zarówno z jednej strony jak i z drugiej...dziś to nie byłby żaden problem ale w tamtych czasach rzecz miała się bardzo niemile.Zwrócila jego uwagę jasnośc jej długich włosów które w letnim zachodzącym słońcu złociły się ,przybierając barwę starego złota.Nie trzeba się wiele dziwic ale chłopakowi dziewczyna bardzo się spodobała,już nie wracał z pracy z kolegami ale starał się wyjść ostatni by móc się napatrzeć na jej smukłą piękna sylwetkę.Gerda też spostrzegła że codziennie na moście stał zapatrzony w Strugę chłopak dziwiło ją to że potrafi patrzeć tak bez przyczyny w wodę przepływajacą " a może na mnie patrzy"?zadawała sobie pytanie.W tamtych czasach to rodzice wybierali dziewczynie adoratora,chodziło o prestiż ,wyznanie ,narodowość ,a i co nie było nie bez znaczenia też na majątek...dziwne to może sie dziś wydawać ale wtedy to mialo pewien sens,np.gdy jedno i drugie było w miarę posażne to gdy byli malżeństwem swą pracą go pomnażali,dany ród nabierał znaczenia....no ale nie było siły i wtedy i teraz nad miłość ,ona to burzyła wszelkie mury i wszelkie przeszkody.
Tak ale cóż mógł syn wyrobnika(to taka osoba co pracowała po okolicznych gospodarstwach bardziej zamożnych "gburów")w domu się nie przelewało,a rodzina jak to w tamtych czasach bywało duża.Jan bo tak miał na imię nasz bohater był najstarszym z dzieci ,a w sumie z rodzicami było ich dziesięciu,i to wszystkich trzeba nakarmić ,odziać,więc jak mu się trafiła praca u Grossa w fabryce listew był szczęśliwy ,zawsze to te kilka marek więcej w domu.
A u Grossa praca cięzka była,pracował przy wyładunku drzewa gdzie "sztaplował" je na placu aby drzewo sie na powietrzu odpowiednio wysuszało,lecz silny był.. i placowy Bauman był z niego bardzo zadowolony,a on rzadko potrafił powiedzieć że pracuje dobrze ,lecz przy Janie zawsze z pod wielkiego wąsa słychać było
"ja,ja gute arbeit"przypadł mu do gustu ten silny i wesoły chłopak.
Ojciec Gerdy mimo iz był Polakiem jednak za namową żony i jej rodziny przeszedł na ewangielizm czyli jak się w Czersku mówiło"na lutry",nie był złym człowiekiem ,pracowity i prawy bardzo.Gdy młodzi zaczeli rozmowy na moście które najpierw były "o niczym"czyli o wodzie w strudze,o pogodzie i takie tam młodych rozmowy.Ojciec to widział ale nic nie mówił ,choć zaraz ganiał dziewczynę do różnych wymyślanych prac
Najmniej widywali sie zimą i pożną jesienią bo i to pora chłodna i sniegiem pozasypywane wszystko, czasami wyglądała oknem za wychuchanej zamarznietej szyby....czekała na niego.
Gdy nastała wiosna młodzi zaczeli się spotykać ,ona po trawę dla królików ,on niby za szczupakami co na wiosnę wychodziły na żerowanie,bardzo przypadli sobie do serca,dzieliła ich niewidoczna granica wiary,majetności to w tam tych czasach nie było wcale takie proste.Ojciec dziewczyny gdy zobaczył że sprawy zachodzą za daleko, postanowił Gerdę wysłać do rodziny żony daleko hen aż pod Hamburg że to niby do szkół ale też aby bardziej się z niemczyzną obyła.W tych czasach nakaz rodziców rzecz świeta była, nie było od tego odwrotu.Jan często wyglądał za Gerdą na moście ,lecz już jej nigdy nie ujrzał.Piszę to powiastkę dlatego aby ukazać świat jaki wtedy był,czasem okrutny i jak bardzo sie zmienił ,jedno co pozostało niezmienione od setek lat to miłosć,cierpienie ,radość..prawda?
Ale też nie brakło w tych wszystkich roznych przypowiastkach ,bajaniach pewnych morałów jak np.przypowiastka o "rozumie" i "szczęściu"Młodzieniec wybierający się w świat wybiera "rozum"jako najsilniejszy w wypadkach życiowych ale "rozum "zaprowadził go pod topór katowski,Życie jego zależy od króla co go ułaskawił jak też i od posłańca który ma rozkaz cofnąć wyrok,w ostatniej chwili "szczęście"zrzuca katowi topór z trzonka a przez ten czas przybył posłaniec z łaską od króla ,i kto teraz mocniejszy "rozum" czy szczęście"?Jeszcze inna powiastka powiada o chciwym karczmarzu,Karczmarz ów żądał od człowieka który mu nie zapłacił przed 20 laty za obiad, mendla gotowanych(15 sztuk) jaj zapłaty za wszystkie kury i kurczęta które by sie w tych długich latach byłby się z zjedzonych jaj wylęgły,Sprawa staneła przed sądem.W ostatniej chwili gdy wyrok ma zapasc na korzyść karczmarza,wpadł na salę świadek który swe spóżnienie tłumaczy tym -"że właśnie siał trzy korce gotowanego grochu"sędzia oburzony "co wyrosnie z gotowanego grochu"?!!na co świadek odpowiada "to samo jak kurczęta z gotowanych jaj"..karczmarz proces przegrał...duzo w tych wszystkich bajaniach takiej ludzkiej madrości ,wykazywania głupoty jak i morałów z których brano przykład.
niedziela, 16 sierpnia 2015
Gwara Czerska.
Gwara Czerska to konglomerat kaszubskiego-kociewskiego-niemieckiego.Specyficzny Czersk pod tym względem był i jest bardzo ...może teraz odrobinę mniej ale jednak.
Każdy wie co to laczki?..no oczywista obuwie domowe...z Czerskiem związane bo tu zawsze najwiecej ich robiono,dlatego też mieszkańców nazywano laczkarzami.Z innych słów miągwa czyli człowiek wiecznie niezadowolony ,marudzący..a rajzentasza ..czyli walizka ..torba podróżna...a na polu co rosło?ronkiel czyli buraki pastewne...i to jest rychtych...czyli dobrze ...prawidłowo .a gdzie ziemniaki się na zime przechowywało?...w sklepie..tak tak..aA jak ktos szpyty mył..to co?...czyli nogi A jak dzieciaki z ulicy sztrómla podniesli i palili ..to co?..oczywista niedopałek.A c oto był wurszt...no jasne ze kiełbasa..a jak chcemy drzewo pociąć to czym..żagą tak?a czym jest uczeń który sie uczy zawodu ..sztyft...tak?A jak ktoś ma buzkę pyskatą to co ..oczywiście frechowny.A mama nieraz mówiła gdzieś ty kiejtrował cały dzień..czyli gdzie latałem,biegałem.Na jabłka i gruszki do kanonika ..to szło sie na pachtę..czyli takie tam skubnięcie odrobine owocu ..hihi.
A znow blyrwa to znów pani nie całkiem ładna....a churchlać znaczyło chorowac ..kaszleć..i trzeba założyc cwyter...czyli swetr i durch czyli ciagle to samo..hihi.a na urodziny tata mi dawał geszenk czyli prezent..i gzuby się cieszyły czyli dzieci..ze lato ładne
A herszlag (zawał serca)mozna bylo dostać jak sie ducha zobaczyło ...a klaftowały(plotkowały)sąsiadki z ulicy...a kląpy to drewniane buty (bardzo modne w latach 70) kuńdy to łobuzy,cwaniaki...a lajsnąć(zafundować sobie..lub kupić) mozna bylo sobie nowe buksy(spodnie) a macoszki??to bratki kwiaty takie
luj – chuligan albo niechluj ...popraw spodnie bo wygladasz jak luj...a na placie czyli na piecu kuchennym mozna było obiad gotowac,Szneki z glancem czyli drożdżówka z lukrem tylko u Aszika ..czyli u Nitki na 21 Lutego,a jak dzieciak był rojber(niegrzeczny chłopak)to szneki nie dostał....a jak ktoś nie wytrzymywał w nocy z pęcherzem to robil w topek(nocnik).Gdy :szemrane" towarzystwo nie miało pieniezy na porządny alkohol piło brendkę lub dynks(denaturat)a gdy ktoś konczył prace to byl fajrabent lub fajrant..a jak się szło na pachtę na glubki(śliwki)to trzeba bylo uwazać a jak mama robiła kanapki do szkoly to były sztule ..lub mniejsze sztulki..tata zawsze mowil klapsztule.
Jak wyjść w zimny dzień to trzeba ubrać jupę lub lżejsza jupka czyli kurtkę..i trzeba było uczesać klatry czyli włosy(długie u chłopaków w latach 70)a jak się wykonało pracę bardzo dobrze to było korekt..a iść na lofry to włóczyc się się...albo się miało smaka ..czyli apetyt,chęć na coś ..ale się okazało że był sam myst ..czyli byle co.
Oj sporo tego ale aby się tych słów nie zapomniało trzeba o nich pisać,to nasza historia ,nasz czerski dom.
a np..ajntop czyli takie danie jednogarkowe ,obfite w warzywa ,mięso..jak mama prała a nie było czasu na obiad to takie robiła,a jak się na grzyby szło ,to zawsze było duzo czarnych łebkow...czyli podgrzybków,mniej były szanowane..ale jak nie było co to i te zbierano..(oczywista w mych czasach naprawdę było duzo grzybów)na niedzielę mama kucha piekła czyli drozdżówkę z kruszonką czasem jeszcze "bogato"lukrem polewana,ja bardzo lubiłem takiego kucha przekroic i masłem posmarować..pycha!.knap to był już taki wiekszy chlopak ..ale był tez szur mały.
Szypą wrzucało się węgiel,czyli taka łopatą lecz
nie do kopania ale np do wrzucania piasku..wegla..ale do węgla tez słuzyły gachle ale nie tylko np jeszcze do wrzucania ziemniakow czyli bulew..czyli takie jakby widły z zaokrąglonymi końcówkami..a do kopania był szpadel...aby sznurek był naprężony to musial być sztram i aby go naprężyć trzeba było go nasztramować...a gdy ktoś oszczędny i zbiera kasę to znaczy iż szporuje..a jak coś jest za trudne to ..nie jest tak ajnfach....a jak łancuch spadł; w rowerze to keta spadła
a to kawał kucha....czyli drożdżówki.Bardzo bym prosił o opinie, czy aby nie mylę się w tym słownictwie.
Czasem na człowieka nadużywajacego alkohol mowiło sie ochlapus...a zasmażane ziemniaki to krylki...a oplachander to włóczykij który wiecznie gdzieś wędruję...a znów polterabend to dzień przed ślubem gdzie przychodzą znajomi ,sąsiedzi ..i tłuką szkło na szczęście....a puf to był dom publiczny ,ponoć taki był taki na Dworcowej tam gdzie kiedys był hotel a teraz biblioteka..no ale to ponoć przed wojna było....stóf to było takie naczynie do wody ale nie tylko..w ogrodzie sie podlewało szlauchem..czyli wężem ogrodowym...ładne ślipia to ładne oczy...winkiel to był takie narzedzie stolarskie ..ale winkiel to też róg.."wygladać np..za winkla"a jednak krylki to ziemniaki w mundurkach ..eeech pamięć.
Najblizsza okolica to był fyrtel..np ..Czersk to mój fyrtel....a gladiole kwiaty takie to mieczyki...dzieciaki strzalały z cympletek(tylko Rogański zawsze miał)czyli kapiszony...a jak wszystko było komuś jedno to ganc pomada...a przy drodze boza męka to kaplica przydrozna..lub krzyż...a ubikacja na podwórku to sracz
..hihi no tak.....albo "no knapy teraz was w cugle weżmiemy"...czyli dyscyplina będzie zastosowana...się niosło coś cięzkiego to tachać trzeba...a podpis złozyc np na dokumencie to szrajbka albo szrajbnąć..okulary to bryle...a badówki to kapielówki..a margaretki to stokrotki...szałerek to komórka na wegiel i drzewo...a hebel to stróg stolarski..a majsel to przecinak a jak coś było krzywe to zwinklowane było..krajca ..lub krajc żaga to piła tarczowa..a bormaszyna to wiertarka z udarem ...a story to zasłony na okno...ufff ..a tego sporo jeszcze a jeszcze jest ..a tato na czekolade mówił szokolada...i halbka to byla ćwiartka wodki a halba pół litra..bratkartofel wiadomo że zasmażne ziemniaki a bratwurst to znów pieczona kiełbasa aa jak ktos chrochla to ma kaszel....a diabeł to był diacheł..a dukane bulwy to puree ziemniaczane..a dycht to dobrze...a farflocle to takie paprochy np..w wodzie..a guła to indyczka albo nierozumna kobieta..a na gwiazdkę przychodził do dzieci gwiazdor.
Dekiel ,przykrywka, wieko; głowa "weż się walnij w ten dekiel",a jak ktoś gotowy to jest fertiś..a kubaba to pieprz czarny nie mielony..na 21 Lutego była tania jatka czyli sklep mięsny z mięsem 2 jakosci jesli nie 3..ale była też skopowina ..czyli mięso z koni...chabanina czyli te dwie jakości razem wzięte czyli mięso gorszej jakości..a szpycka to była taka lufka ,szklana porcelanowa ,drewniana,plastykowa ..do palenia papierosów.a na westfalkę to były dwie nazwy ..jedna na kuchnie na węgiel ..a druga na rodzaj kanapy
a brodkasta to był pojemnik na chleb a tryfta - wąski przejazd lub przejście między budynkami lub posesjami....a jak knyple ..to takie kawalki drzewa do palenia ..krotko przycięte aaa a ciafrotanie to takie gadanie bez przerwy...a znów butwa to pleśń a byksa to znów puszka a barchany to ciepła bielizna na zimę np.a leśny to leśniczy był.
a to kolejka po chleb na wsi...i tak czasem bywało..jak raz dziennie tylko dowozili i to jeszcze nie za duzo...a chleb musiał być..
Gwara Czerska to konglomerat kaszubskiego-kociewskiego-niemieckiego.Specyficzny Czersk pod tym względem był i jest bardzo ...może teraz odrobinę mniej ale jednak.
Każdy wie co to laczki?..no oczywista obuwie domowe...z Czerskiem związane bo tu zawsze najwiecej ich robiono,dlatego też mieszkańców nazywano laczkarzami.Z innych słów miągwa czyli człowiek wiecznie niezadowolony ,marudzący..a rajzentasza ..czyli walizka ..torba podróżna...a na polu co rosło?ronkiel czyli buraki pastewne...i to jest rychtych...czyli dobrze ...prawidłowo .a gdzie ziemniaki się na zime przechowywało?...w sklepie..tak tak..aA jak ktos szpyty mył..to co?...czyli nogi A jak dzieciaki z ulicy sztrómla podniesli i palili ..to co?..oczywista niedopałek.A c oto był wurszt...no jasne ze kiełbasa..a jak chcemy drzewo pociąć to czym..żagą tak?a czym jest uczeń który sie uczy zawodu ..sztyft...tak?A jak ktoś ma buzkę pyskatą to co ..oczywiście frechowny.A mama nieraz mówiła gdzieś ty kiejtrował cały dzień..czyli gdzie latałem,biegałem.Na jabłka i gruszki do kanonika ..to szło sie na pachtę..czyli takie tam skubnięcie odrobine owocu ..hihi.
A znow blyrwa to znów pani nie całkiem ładna....a churchlać znaczyło chorowac ..kaszleć..i trzeba założyc cwyter...czyli swetr i durch czyli ciagle to samo..hihi.a na urodziny tata mi dawał geszenk czyli prezent..i gzuby się cieszyły czyli dzieci..ze lato ładne
A herszlag (zawał serca)mozna bylo dostać jak sie ducha zobaczyło ...a klaftowały(plotkowały)sąsiadki z ulicy...a kląpy to drewniane buty (bardzo modne w latach 70) kuńdy to łobuzy,cwaniaki...a lajsnąć(zafundować sobie..lub kupić) mozna bylo sobie nowe buksy(spodnie) a macoszki??to bratki kwiaty takie
luj – chuligan albo niechluj ...popraw spodnie bo wygladasz jak luj...a na placie czyli na piecu kuchennym mozna było obiad gotowac,Szneki z glancem czyli drożdżówka z lukrem tylko u Aszika ..czyli u Nitki na 21 Lutego,a jak dzieciak był rojber(niegrzeczny chłopak)to szneki nie dostał....a jak ktoś nie wytrzymywał w nocy z pęcherzem to robil w topek(nocnik).Gdy :szemrane" towarzystwo nie miało pieniezy na porządny alkohol piło brendkę lub dynks(denaturat)a gdy ktoś konczył prace to byl fajrabent lub fajrant..a jak się szło na pachtę na glubki(śliwki)to trzeba bylo uwazać a jak mama robiła kanapki do szkoly to były sztule ..lub mniejsze sztulki..tata zawsze mowil klapsztule.
Jak wyjść w zimny dzień to trzeba ubrać jupę lub lżejsza jupka czyli kurtkę..i trzeba było uczesać klatry czyli włosy(długie u chłopaków w latach 70)a jak się wykonało pracę bardzo dobrze to było korekt..a iść na lofry to włóczyc się się...albo się miało smaka ..czyli apetyt,chęć na coś ..ale się okazało że był sam myst ..czyli byle co.
Oj sporo tego ale aby się tych słów nie zapomniało trzeba o nich pisać,to nasza historia ,nasz czerski dom.
a np..ajntop czyli takie danie jednogarkowe ,obfite w warzywa ,mięso..jak mama prała a nie było czasu na obiad to takie robiła,a jak się na grzyby szło ,to zawsze było duzo czarnych łebkow...czyli podgrzybków,mniej były szanowane..ale jak nie było co to i te zbierano..(oczywista w mych czasach naprawdę było duzo grzybów)na niedzielę mama kucha piekła czyli drozdżówkę z kruszonką czasem jeszcze "bogato"lukrem polewana,ja bardzo lubiłem takiego kucha przekroic i masłem posmarować..pycha!.knap to był już taki wiekszy chlopak ..ale był tez szur mały.
Szypą wrzucało się węgiel,czyli taka łopatą lecz
nie do kopania ale np do wrzucania piasku..wegla..ale do węgla tez słuzyły gachle ale nie tylko np jeszcze do wrzucania ziemniakow czyli bulew..czyli takie jakby widły z zaokrąglonymi końcówkami..a do kopania był szpadel...aby sznurek był naprężony to musial być sztram i aby go naprężyć trzeba było go nasztramować...a gdy ktoś oszczędny i zbiera kasę to znaczy iż szporuje..a jak coś jest za trudne to ..nie jest tak ajnfach....a jak łancuch spadł; w rowerze to keta spadła
a to kawał kucha....czyli drożdżówki.Bardzo bym prosił o opinie, czy aby nie mylę się w tym słownictwie.
Czasem na człowieka nadużywajacego alkohol mowiło sie ochlapus...a zasmażane ziemniaki to krylki...a oplachander to włóczykij który wiecznie gdzieś wędruję...a znów polterabend to dzień przed ślubem gdzie przychodzą znajomi ,sąsiedzi ..i tłuką szkło na szczęście....a puf to był dom publiczny ,ponoć taki był taki na Dworcowej tam gdzie kiedys był hotel a teraz biblioteka..no ale to ponoć przed wojna było....stóf to było takie naczynie do wody ale nie tylko..w ogrodzie sie podlewało szlauchem..czyli wężem ogrodowym...ładne ślipia to ładne oczy...winkiel to był takie narzedzie stolarskie ..ale winkiel to też róg.."wygladać np..za winkla"a jednak krylki to ziemniaki w mundurkach ..eeech pamięć.
Najblizsza okolica to był fyrtel..np ..Czersk to mój fyrtel....a gladiole kwiaty takie to mieczyki...dzieciaki strzalały z cympletek(tylko Rogański zawsze miał)czyli kapiszony...a jak wszystko było komuś jedno to ganc pomada...a przy drodze boza męka to kaplica przydrozna..lub krzyż...a ubikacja na podwórku to sracz
..hihi no tak.....albo "no knapy teraz was w cugle weżmiemy"...czyli dyscyplina będzie zastosowana...się niosło coś cięzkiego to tachać trzeba...a podpis złozyc np na dokumencie to szrajbka albo szrajbnąć..okulary to bryle...a badówki to kapielówki..a margaretki to stokrotki...szałerek to komórka na wegiel i drzewo...a hebel to stróg stolarski..a majsel to przecinak a jak coś było krzywe to zwinklowane było..krajca ..lub krajc żaga to piła tarczowa..a bormaszyna to wiertarka z udarem ...a story to zasłony na okno...ufff ..a tego sporo jeszcze a jeszcze jest ..a tato na czekolade mówił szokolada...i halbka to byla ćwiartka wodki a halba pół litra..bratkartofel wiadomo że zasmażne ziemniaki a bratwurst to znów pieczona kiełbasa aa jak ktos chrochla to ma kaszel....a diabeł to był diacheł..a dukane bulwy to puree ziemniaczane..a dycht to dobrze...a farflocle to takie paprochy np..w wodzie..a guła to indyczka albo nierozumna kobieta..a na gwiazdkę przychodził do dzieci gwiazdor.
Dekiel ,przykrywka, wieko; głowa "weż się walnij w ten dekiel",a jak ktoś gotowy to jest fertiś..a kubaba to pieprz czarny nie mielony..na 21 Lutego była tania jatka czyli sklep mięsny z mięsem 2 jakosci jesli nie 3..ale była też skopowina ..czyli mięso z koni...chabanina czyli te dwie jakości razem wzięte czyli mięso gorszej jakości..a szpycka to była taka lufka ,szklana porcelanowa ,drewniana,plastykowa ..do palenia papierosów.a na westfalkę to były dwie nazwy ..jedna na kuchnie na węgiel ..a druga na rodzaj kanapy
a brodkasta to był pojemnik na chleb a tryfta - wąski przejazd lub przejście między budynkami lub posesjami....a jak knyple ..to takie kawalki drzewa do palenia ..krotko przycięte aaa a ciafrotanie to takie gadanie bez przerwy...a znów butwa to pleśń a byksa to znów puszka a barchany to ciepła bielizna na zimę np.a leśny to leśniczy był.
a to kolejka po chleb na wsi...i tak czasem bywało..jak raz dziennie tylko dowozili i to jeszcze nie za duzo...a chleb musiał być..
sobota, 25 lipca 2015
Trochę historii
Zbliża sie kolejna rocznica napaści Niemiec na Polskę,w związku z tym mam odrobinę wspomnień(oczywiście nie moich)w mych czasach jeszcze żywe były wojenne wspomnienia.
Wojska niemieckie weszły do Czerska 3 września 1939 około godziny 10
To zdjęcie prawdopodobnie jest na Chojnickiej zrobione,może ktoś z osób starszych poznałby??
a tu drugie zdjęcie też z Chojnickiej uwidaczniające wejście niemców do Czerska
Z nastepnym zdjęciem mam inny problem...a mianowicie jest to pokazany odjazd żołnierzy siłą wcielonych do niemieckiego wojska i jak mi sie wydaje to pierwszy transport ,świadczy o tym orkiesta i napis jeszcze CZERSK a nie Heiderode..

Jest to jedno z zdjęc gdzie nie potrafię okreslić miejsca...może ktoś z czytelników tego bloga bedzie wiedział??
19 Korpus Pancerny uderzył 1 września w kierunku Sępólno i Pruszcz na ugrupowaną na szerokim froncie od Chojnic po Noteć (ok. 40 km) 9 dywizję piechoty. Dowodził nim Heinz Guderian, który pochodził z Chełmna. Pierwsze walki wywiązały się w okolicach Sępólna, m.in. w Wielkiej Kolonii, z której pochodzi rodzina Guderiana. Wielka Kolonia należała do barona Hillera von Gaertringen. On, jak również dziadek Guderiana są tam pochowani. 19. KPanc. nacierał w kierunku na Świecie i Grudziądz, natomiast 2. KA na południe od niego w kierunku na Chełmno. Osłaniał go 3. korpus "Netze". Na północy w kierunku na Gdańsk uderzyło ugrupowanie wojsk Kaupischa, w samym Gdańsku działały oddziały Eberhardta oraz SS. Z Prus Wschodnich na Grudziądz uderzył 21. korpus.
Po stronie polskiej wzięła udział:
9 dywizja piechoty (dca płk J. Werobej),
27 dywizja piechoty (dca gen. J. Drapella),
Grupa Operacyjna "Czersk" (dca gen. S. Skotnicki) w składzie:
Pomorska Brygada Kawalerii (dca płk A. Zakrzewski),
kilka samodzielnych baonów piechoty,
bataliony Obrony Narodowej.
W skład sił niemieckich wchodziły:
19 Korpus Pancerny:
2. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Badera na północ od Kamionki między Zielątkowem i Wierzchowem; miała zadanie przełamać polskie umocnienia graniczne i posuwać się potem w kierunku Tucholi),
20. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Wiktorina; stała ona na zachód od Chojnic i miała zadanie opanować to miasto, a następnie posuwać się przez Puszczę Tucholską i Osie na Grudziądz),
3. dywizja pancerna (pod dowództwem generała Geyra von Schweppenburga; miała ona posuwać się miedzy rzeczkami Sępolną i Kamionką ku Brdzie, przekroczyć tę rzekę na wschód od Pruszcza i następnie kontynuować uderzenie w kierunku Wisły koło Świecia),
2 Korpus Armijny (dwie dywizje piechoty) z 4 Armii, która otrzymała zadanie połączenia Rzeszy z Prusami Wschodnimi.
Niemcy do Czerska wkroczyli 3 września i już tego samego dnia mordują bez powodu pasącego bydło przy szosie do Łęga, 18 letniego Bernarda Łangowskiego. Tym mordem rozpoczynając niejako na terenie Czerska i okolic swe bezwzględne rządy terroru.
Kolejnym aktem terroru hitlerowskiego, mającym zastraszyć Czerszczan, była egzekucja, jaką dokonano 14 września na Wawrzyńcu Szostaku komendancie Posterunku Policji w Łęgu a 17 września zamordowani zostają kolejni obywatele Czerska: 25 letni robotnik Antoni Joppek i 17 letni Jan Pliszka.
Jak już wspomniałem w tych hitlerowskich zbrodniach, swój udział mieli rodzimi, czerscy niemcy, zorganizowani w oddziale Selbschutzu, na którego czele stał właściciel tartaku Hermann Gross. To on dobrze znając miejscowe stosunki i sympatie narodowo-społeczne był faktycznym sprawcą popełnionych w Czersku hitlerowskich zbrodni. Z Grossem współpracowali tacy miejscowi zbrodniarze jak Otton Sommerfeld, Johan Bonin, Kurt Redwanz, Heinrich Trienke, Wiktor Golla, Klinkosz i inni. To oni uczestniczyli w akcjach typowania przyszłych ofiar, a także sami we własnym zakresie dopuszczali się zbrodni na swych byłych polskich sąsiadach.
Szczególnie okrutną była akcja przeprowadzona na początku listopada 1939 roku, kiedy to 3 i 4 dnia tegoż miesiąca czerski Selbschutz dokonał na 27 Obywatelach Czerska w lesie pod Łukowem bestialskiej egzekucji. Decyzję o aresztowaniu i skazaniu ich na śmierć podjęła „komisja" składająca się z ww tj. - Grossa, Sommerfelda i Bonina Kurta Redwanza z Malachina, dentysta Klinkosza, Wiktora Golla i Heinricha Trienke.
Świadkiem tych zdarzeń był Ignacy Stopa - robotnik leśny, który po wojnie o tym zdarzeniu powiadomił czerski Komitet Obywatelski powołany do ustalenia zakresu zbrodni hitlerowskich na tym terenie. To dzięki jego zeznaniom po wojnie odkryto tą utajniona przez Niemców mogiłę, a po ekshumacji rodziny zamordowanych dowiedziały się o ich losie.
Pierwszym burmistrzem Czerska w czasie okupacji został Herman Gross
Zbliża sie kolejna rocznica napaści Niemiec na Polskę,w związku z tym mam odrobinę wspomnień(oczywiście nie moich)w mych czasach jeszcze żywe były wojenne wspomnienia.
Wojska niemieckie weszły do Czerska 3 września 1939 około godziny 10
To zdjęcie prawdopodobnie jest na Chojnickiej zrobione,może ktoś z osób starszych poznałby??
a tu drugie zdjęcie też z Chojnickiej uwidaczniające wejście niemców do Czerska
Z nastepnym zdjęciem mam inny problem...a mianowicie jest to pokazany odjazd żołnierzy siłą wcielonych do niemieckiego wojska i jak mi sie wydaje to pierwszy transport ,świadczy o tym orkiesta i napis jeszcze CZERSK a nie Heiderode..
są to zagadki zapewne dla historyków(ja raczej taki domorosły) Następne zdjęcie jakby poprzedzało to ostatnie,jest to przemarsz na stacje.
Wokół Czerska było mało walk,lecz słynna bitwa pod Krojantami to raczej odległe trochę,ale mimo wszystko potyczki i walka trwała

Jest to jedno z zdjęc gdzie nie potrafię okreslić miejsca...może ktoś z czytelników tego bloga bedzie wiedział??
19 Korpus Pancerny uderzył 1 września w kierunku Sępólno i Pruszcz na ugrupowaną na szerokim froncie od Chojnic po Noteć (ok. 40 km) 9 dywizję piechoty. Dowodził nim Heinz Guderian, który pochodził z Chełmna. Pierwsze walki wywiązały się w okolicach Sępólna, m.in. w Wielkiej Kolonii, z której pochodzi rodzina Guderiana. Wielka Kolonia należała do barona Hillera von Gaertringen. On, jak również dziadek Guderiana są tam pochowani. 19. KPanc. nacierał w kierunku na Świecie i Grudziądz, natomiast 2. KA na południe od niego w kierunku na Chełmno. Osłaniał go 3. korpus "Netze". Na północy w kierunku na Gdańsk uderzyło ugrupowanie wojsk Kaupischa, w samym Gdańsku działały oddziały Eberhardta oraz SS. Z Prus Wschodnich na Grudziądz uderzył 21. korpus.
Po stronie polskiej wzięła udział:
9 dywizja piechoty (dca płk J. Werobej),
27 dywizja piechoty (dca gen. J. Drapella),
Grupa Operacyjna "Czersk" (dca gen. S. Skotnicki) w składzie:
Pomorska Brygada Kawalerii (dca płk A. Zakrzewski),
kilka samodzielnych baonów piechoty,
bataliony Obrony Narodowej.
W skład sił niemieckich wchodziły:
19 Korpus Pancerny:
2. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Badera na północ od Kamionki między Zielątkowem i Wierzchowem; miała zadanie przełamać polskie umocnienia graniczne i posuwać się potem w kierunku Tucholi),
20. dywizja zmotoryzowana (pod dowództwem generała Wiktorina; stała ona na zachód od Chojnic i miała zadanie opanować to miasto, a następnie posuwać się przez Puszczę Tucholską i Osie na Grudziądz),
3. dywizja pancerna (pod dowództwem generała Geyra von Schweppenburga; miała ona posuwać się miedzy rzeczkami Sępolną i Kamionką ku Brdzie, przekroczyć tę rzekę na wschód od Pruszcza i następnie kontynuować uderzenie w kierunku Wisły koło Świecia),
2 Korpus Armijny (dwie dywizje piechoty) z 4 Armii, która otrzymała zadanie połączenia Rzeszy z Prusami Wschodnimi.
Niemcy do Czerska wkroczyli 3 września i już tego samego dnia mordują bez powodu pasącego bydło przy szosie do Łęga, 18 letniego Bernarda Łangowskiego. Tym mordem rozpoczynając niejako na terenie Czerska i okolic swe bezwzględne rządy terroru.
Kolejnym aktem terroru hitlerowskiego, mającym zastraszyć Czerszczan, była egzekucja, jaką dokonano 14 września na Wawrzyńcu Szostaku komendancie Posterunku Policji w Łęgu a 17 września zamordowani zostają kolejni obywatele Czerska: 25 letni robotnik Antoni Joppek i 17 letni Jan Pliszka.
Jak już wspomniałem w tych hitlerowskich zbrodniach, swój udział mieli rodzimi, czerscy niemcy, zorganizowani w oddziale Selbschutzu, na którego czele stał właściciel tartaku Hermann Gross. To on dobrze znając miejscowe stosunki i sympatie narodowo-społeczne był faktycznym sprawcą popełnionych w Czersku hitlerowskich zbrodni. Z Grossem współpracowali tacy miejscowi zbrodniarze jak Otton Sommerfeld, Johan Bonin, Kurt Redwanz, Heinrich Trienke, Wiktor Golla, Klinkosz i inni. To oni uczestniczyli w akcjach typowania przyszłych ofiar, a także sami we własnym zakresie dopuszczali się zbrodni na swych byłych polskich sąsiadach.
Szczególnie okrutną była akcja przeprowadzona na początku listopada 1939 roku, kiedy to 3 i 4 dnia tegoż miesiąca czerski Selbschutz dokonał na 27 Obywatelach Czerska w lesie pod Łukowem bestialskiej egzekucji. Decyzję o aresztowaniu i skazaniu ich na śmierć podjęła „komisja" składająca się z ww tj. - Grossa, Sommerfelda i Bonina Kurta Redwanza z Malachina, dentysta Klinkosza, Wiktora Golla i Heinricha Trienke.
Świadkiem tych zdarzeń był Ignacy Stopa - robotnik leśny, który po wojnie o tym zdarzeniu powiadomił czerski Komitet Obywatelski powołany do ustalenia zakresu zbrodni hitlerowskich na tym terenie. To dzięki jego zeznaniom po wojnie odkryto tą utajniona przez Niemców mogiłę, a po ekshumacji rodziny zamordowanych dowiedziały się o ich losie.
Pierwszym burmistrzem Czerska w czasie okupacji został Herman Gross
Świat wspomnień seriali ..i muzyki
Jeśli chodzi o wideo-klipy..i muzyke tez bylo...a pamiętacie Seriale ,telewizja i radio...czyli coś nad czym miasto zamarło////...
Pmiętacie gąskie Balbinkę albo Jacka i Agatkę...oczywista nie bede gołosłowny i wrzucę strony(rannny ..pilnie przeszukiwane dla was)
https://www.youtube.com/watch?v=vKFeQ8SzZdQ&index=1&list=PL4B7FE5AD5A713534
no szalałem jako dzieciak na tym reękodajnym mini-teatrze ...bardzo to mi sie podobało
https://www.youtube.com/watch?v=GODfODfZjoU&index=10&list=PL4B7FE5AD5A713534a tu Balbina ....extra ...dobranocka ...Ptys jest the best.
A pierwsze seriale??
ktos pamięta??....ja i owszem ...nawet teraz czasem ogladam ..(dzięki sieci)
https://www.youtube.com/watch?v=8KMuYVXP_Ww&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=17
A pamietacie Ekran z Bratkiem ..i serial
https://www.youtube.com/watch?v=8KMuYVXP_Ww&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=17
no i oczywista westerny...cisza na ulicach ...zero szumów ....leci Bonanza
https://www.youtube.com/watch?v=mjdRgBAY278&index=25&list=PL4B7FE5AD5A713534
no ale western ,westernem ..a gdzie kryminał?...no i był.....
https://www.youtube.com/watch?v=lRlbmV39Zhw&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=26
jesli chodzi o wideo-klipy i muzykę tez był;....chocby to....
https://www.youtube.com/watch?v=lRlbmV39Zhw&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=26
no ...nie wiem czy sie wam to spodoba ...proszę o wypowiedzi ....będą one motywacją do dalszych poszukiwań.
aA jeszcze jest ciekawa sprawa .opowiedziana przez mojego znajomego z TV...o "Misiu z okienka"
Opowiem wam jak to było z tą dupą, bo historia jest poniekąd autentyczna ale ubarwiona. Bohaterem był pan Stanisław Wyszyński (broń Boże Bronisław Pawlik który przyszedł po całym incydencie na zmianę), człowiek jak się to dzisiaj mówi "z problemem".
pan Wyszyński za kołnierz przed występem nie wylewał i zazwyczaj w okienku był właśnie taki, czyli wczorajszy. Rzecz się miała ok. roku 69, może nieco wcześniej. Pan Wyszyński podczas któregoś występu bełkotał tak niemożebnie że go w ogóle zrozumieć nie można było a ten cały zasrany program i bez tego był beznadziejny (co zresztą widać, słychać i czuć). W pewnym momencie główny bohater ( no, nie Miś) nagle zniknął ze scenerii wśród hałasu. Zapanowała konsternacja bo Dobranocka to była rzecz święta, na chwilę wyłączono wizję ale przywrócono ja po kilku sekundach (pan Wyszyński zdołał się podnieść z podłogi). Niestety stężenie alkoholu rosło i po chwili pan Wyszyński nurknął wśród hałasu po raz drugi...Realizator tym razem nie wytrzymał i wizję wyłączył ostatecznie. Szczęśliwie dla historii TV zapomniano wyłączyć fonię. I wtedy wdzięczne dziatki usłyszały przy szaroniebieskim ekranie wesoły śmiech i owo właśnie słówko "dupa". Dla pewności zresztą wesoło powtórzone (ale bez tekstu " a teraz drogie dzieci..." itd. Tego nie było, to już legenda). Po czym program ostatecznie się zakończył. Pan Wyszyński zniknął z TVP na dobre 10 lat a w programie zastąpił go Pan Bronisław Pawlik. No i tak to było...\
A macie to .....wielka laska https://www.youtube.com/watch?v=xYoogY-UGio
ja normalnie na jej punkcie kiedys mialem kota....włączcie ja mam po dzis dzień
Jeśli chodzi o wideo-klipy..i muzyke tez bylo...a pamiętacie Seriale ,telewizja i radio...czyli coś nad czym miasto zamarło////...
Pmiętacie gąskie Balbinkę albo Jacka i Agatkę...oczywista nie bede gołosłowny i wrzucę strony(rannny ..pilnie przeszukiwane dla was)
https://www.youtube.com/watch?v=vKFeQ8SzZdQ&index=1&list=PL4B7FE5AD5A713534
no szalałem jako dzieciak na tym reękodajnym mini-teatrze ...bardzo to mi sie podobało
https://www.youtube.com/watch?v=GODfODfZjoU&index=10&list=PL4B7FE5AD5A713534a tu Balbina ....extra ...dobranocka ...Ptys jest the best.
A pierwsze seriale??
ktos pamięta??....ja i owszem ...nawet teraz czasem ogladam ..(dzięki sieci)
https://www.youtube.com/watch?v=8KMuYVXP_Ww&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=17
A pamietacie Ekran z Bratkiem ..i serial
https://www.youtube.com/watch?v=8KMuYVXP_Ww&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=17
no i oczywista westerny...cisza na ulicach ...zero szumów ....leci Bonanza
https://www.youtube.com/watch?v=mjdRgBAY278&index=25&list=PL4B7FE5AD5A713534
no ale western ,westernem ..a gdzie kryminał?...no i był.....
https://www.youtube.com/watch?v=lRlbmV39Zhw&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=26
jesli chodzi o wideo-klipy i muzykę tez był;....chocby to....
https://www.youtube.com/watch?v=lRlbmV39Zhw&list=PL4B7FE5AD5A713534&index=26
no ...nie wiem czy sie wam to spodoba ...proszę o wypowiedzi ....będą one motywacją do dalszych poszukiwań.
aA jeszcze jest ciekawa sprawa .opowiedziana przez mojego znajomego z TV...o "Misiu z okienka"
Opowiem wam jak to było z tą dupą, bo historia jest poniekąd autentyczna ale ubarwiona. Bohaterem był pan Stanisław Wyszyński (broń Boże Bronisław Pawlik który przyszedł po całym incydencie na zmianę), człowiek jak się to dzisiaj mówi "z problemem".
pan Wyszyński za kołnierz przed występem nie wylewał i zazwyczaj w okienku był właśnie taki, czyli wczorajszy. Rzecz się miała ok. roku 69, może nieco wcześniej. Pan Wyszyński podczas któregoś występu bełkotał tak niemożebnie że go w ogóle zrozumieć nie można było a ten cały zasrany program i bez tego był beznadziejny (co zresztą widać, słychać i czuć). W pewnym momencie główny bohater ( no, nie Miś) nagle zniknął ze scenerii wśród hałasu. Zapanowała konsternacja bo Dobranocka to była rzecz święta, na chwilę wyłączono wizję ale przywrócono ja po kilku sekundach (pan Wyszyński zdołał się podnieść z podłogi). Niestety stężenie alkoholu rosło i po chwili pan Wyszyński nurknął wśród hałasu po raz drugi...Realizator tym razem nie wytrzymał i wizję wyłączył ostatecznie. Szczęśliwie dla historii TV zapomniano wyłączyć fonię. I wtedy wdzięczne dziatki usłyszały przy szaroniebieskim ekranie wesoły śmiech i owo właśnie słówko "dupa". Dla pewności zresztą wesoło powtórzone (ale bez tekstu " a teraz drogie dzieci..." itd. Tego nie było, to już legenda). Po czym program ostatecznie się zakończył. Pan Wyszyński zniknął z TVP na dobre 10 lat a w programie zastąpił go Pan Bronisław Pawlik. No i tak to było...\
A macie to .....wielka laska https://www.youtube.com/watch?v=xYoogY-UGio
ja normalnie na jej punkcie kiedys mialem kota....włączcie ja mam po dzis dzień
czwartek, 11 czerwca 2015
Sentymentalnie po raz drugi
Będąc ostatnio w Czersku pochodziłem odrobinę po ulicach takich co prawie nie zmieniły się i nadal maja urok minionych lat,jedyne co brak było tym uliczkom to harmideru życia,gdzie wiecznie coś się działo...gdzie świat...ludzie ..żyli ......wszystko skupiało się na podwórkach i uliczkach.
Bandy umorusanych dzieciaków na bosaka pędziły nie wiadomo dokąd..panie rozwrzeszczane jedna na drugą..a jeszcze inne to obserwujące..
Będąc ostatnio w Czersku pochodziłem odrobinę po ulicach takich co prawie nie zmieniły się i nadal maja urok minionych lat,jedyne co brak było tym uliczkom to harmideru życia,gdzie wiecznie coś się działo...gdzie świat...ludzie ..żyli ......wszystko skupiało się na podwórkach i uliczkach.
Bandy umorusanych dzieciaków na bosaka pędziły nie wiadomo dokąd..panie rozwrzeszczane jedna na drugą..a jeszcze inne to obserwujące..
Ulica Blacharska czy tez Targowa szczególnie ta pierwsza prawie się nie zmieniły ,oczywiscie pod względem architektonicznym bo cała reszta z przed lat gdzie był gwar i życie ,,dziś zamieniło się w wymarłą cichą uliczkęSwiat gdzieś zniknął za murami mieszkań,gdzie życie skupiło się do rozmiaru czterech ścian bez zaglądania jednych do drugich,gdzie jakby strach przed ulicą lub przed innymi ludzmi zabija otwartość na innych..gdzie każde drzwi i okno żyje swoimi sprawami zabranymi przez "nowoczesność"w postaci telewizji czy internetu,świat zmalał a jednocześnie się oddalił od siebie i to w postaci nieufności ,zazdrości i wiecznego gonienia za czymś co inni mają a ja też muszę mieć....i napędza się spirala gonienia ,zapominania o tym co bliskie..swojskie.,nasze.Cieszyło kiedyś ludzi wszystko i to że nowe firanki w oknach,że dzieciakom można kupić nowe buty..prozaiczne sprawy lecz jak bardzo szczere i prawdziwe.Dziś jeden na drugiego wilkiem patrzy jak drugiemu cokolwiek sie polepszy...natura taka wśród ludzi czy jak??wiele bym dał za tam ten okres ,za pajdę chleba z smalcem,za smak pierwszego papierosa i smak pierwszego pocałunku(smakował poziomkami)..eeech!...starzeję się chyba..niestety..
Od Piaskowej poprzez Blacharską i Targową dominowały domy małe i czasem drewniane,choćby kiedyś na Targowej,przycupniete jak dom Panstwa Ebertowskich,duży drewniany z podmurówką pokostowany na czarno ..(zresztą wszystkie drewniane na czarno pokostowane były)Pani Ebertowska miła i usmiechnięta zawsze ,to samo tyczy Pana Ebertowskiego zawsze skorego do rozumów ,z ich synem Tadkiem znaliśmy sie bardzo dobrze.W latach 70 wyemigrowali do Niemiec z wględu na pochodzenie.Dzis po tym domu już śladu nie ma...a szkoda.
W takie senne letnie dni uliczki te żyły,czuć było w nich życie ta inność dominowała,fakt było skromnie ...mury nieraz odrapane odpadajacy tynk,ale był klimat wiary że będzie kiedyś lepiej i nie wiem czy to lepiej jest już...bo wcale mi to aż tak się to nie podoba to dzisiejsze "lepiej",świat został zdominowany przez wieczne narzekania..gonienie za nie wiadomo czym i po co?zwolnić trzeba ..rozejrzeć sie dookoła nie trzeba na to wiele.
W stronę straży pożarnej biegła piaszczysta droga po prawej jej stronie mieszkałi Puczyńscy(prowadził zakład rymarski,świetna była w oknie wystawowym gipsowa głowa konia ..jak żywa!),następnych jakich znałem to Błocińscy,Szulc,Śledż a po lewej Czupa z piętrowym domem jednorodzinnym i ładnym bardzo sadem.Eli Czupa jej warkocze po dziś dzień pamiętam ,(w szkole siedziała zawsze z Hanią Mroczyńska w pierwszej ławce,zaraz za nią Czesia Kniter z Małgosią Czapiewską)eeech czasy a co sluchalo się wtedy/..hmm ..no nie pierdoły ..ala radio luxemubrg to było pierwsze...przykład ps://www.youtube.com/watch?v=24DHwf5Jraw&index=22&list=RDwxC_xN7Ca1I..
Budynek straży pożarnej był hmm ..początkowo skromny ale w latach 60 rozbudowano odrobinę.niżej straży po prawej stronie było "błotko" pewnie już wtedy resztka stawu do pobierania wody i resztki konstrukcji drewnianej dawnej wieży.....to raczej pamietam bardzo dobrze , bo tam najlepiej się jako dziecko bawiło w chowanego ale i nie tylko.
Gdy dochodzimy do Starogardzkiej po drugiej stronie ulicy znajdowała się mała stacja benzynowa a obok niej duży pusty plac gdzie regularnie gralismy w palanta i w nogę,...a jak piłki nie było to graliśmy w "dyńcza" czy w spuszczanki(takie gry na pieniądze) ale to juz była powazniejsza sprawa bo w grę wchodziły pieniądze oczywiście nie żadne wielkie ! ale dla nas spore,pamietam Piotrka Szulca z Starogardzkiej ten naprawdę był mistrzem w te gry nie było mocnych na niego.
Obok stacji benzynowej ,róg Pomorskiej miał swój warsztat krawiecki pan Kitowski,niewielka to była firma ale jak wszystko w tym czasie co prywatne to niewielkie,słynął z tego że szył extra spodnie(nic oczywista nie ujmując panu Sieradzkiemu z Targowej)był bardzo dobry w szyciu "dzwonów"czyli spodni obcisłych od pasa do kolan ,a za kolanami rozszerzajace się...czym więcej "dzwona" tym sie modniejszym było..oj czasy!plus do tego obcisła bawełniana koszulka z rysunkami na niej jak z gazety tzw"casablanka"..ciężko było o te bluzeczki,oj cięzkoale jak sie już miało to "światowiec"całą mordą..hihi..
Co do tej mody ,pamietacie "drewniaki"??...to był szyk prawda?"fachowcy" z fabryki mebli i z Meblostylu pół Czerska w nie zaopatrywali..czym wyższe tym lepsze ..oczywista ja nie ..i tak za duzy byłem,ale Ci mniejsi dodawali sobie takim obuwiem szyku,im wiekszy klekot tych swoistych "dybów" po chodniku tym wiekszy fason...jeszcze jeden produkt co wspomniane firmy robiły na "lewo" to rączki z sklejki,fantazyjnie wycinanych na torby na zakupy..pamietacie??
no takie były czasy,taka moda...wydaje mi się że to wzieło się z zachodu....np grupy muzyczne jak SLADE czy SWEET własnie nosiły takie buty na koturnach,tez hippisi z Holandii ale nie tylko też w tym obuwiu było rozmilowanych...
właśnie na zdjęciach tych widać jakie buty wtedy noszono.
Gdzieś w wieku 14 lat nauczyłem sie palic..nauczyłem to może za dużo powiedziane ..nauczyli mnie koledzy..tak tak ..to było w "dobrym tonie" zresztą prawdę powiedziawszy bardzo duzo osób wtedy paliło,dziś raczej mniejszość pali ale w tamtych latach odwrotnie,jak sie wchodziło obojetnie do jakiego lokalu to "siwy dym"to samo na rożnego rodzaju zebraniach,...nauczyciele w szkołach oficjalnie...czyli naród na potegę palił...nie dziwić się wtedy ówczesnej młodzieży że robiła to samo..To palenie przez pierwsze lata raczej takie było sporadyczno-nałogowe..w pózniejszych latach paczka dziennie to był standart..(chciałbym nadmienić że dziś nie palę już)a paczka "Sportów" zl 3,00 a pozniej 3,50 a były tez paczki po polowie czyli 10 sztuk za 1,75..a jeszcze lepszy tańszy numer to 5 cygaretek (to wtedy gdy zabrakło tych po 1,75)po 2,50 ...pięć sztuk w paczce takich mini -cygar,mocne to było jak diabli,jeden z mych kumpli niejaki "Deko"(takie przezwisko)..jak zaczął palić ta cygaretkę to na początku było jako tako(prosił bardzo ..obiecał że odda 5 sportów)a potem zrobił się blady..i nagle tęcza ..zieloność i i czerwony pomidor na twarzy mu wykwitnął a tylko połowę spalił..a na końcu wymioty!..i to jakie!!....myślelismy że nam "padnie"..ale doszedł do siebie gdzies tak po dwóch godzinach...i nie palił tak ok 3 dni ...ale cygaretek już nigdy nie ruszył.Chłopak juz ponoć nie żyje ..szkoda chłopaka ..odchodzą szybko chłopaki z tamtych lat,pozostały wspomnienia ,sądze że bardzo ważne aby o takich ludziach przecietnych ..nic nie znaczących nie zapomniało się...cdn.
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Coś z archiwum gazetowo-fotograficznego.
Przeglad prasy międzywojennej zaczniemy felietonem z 1930 roku o Marianie Mokwie , malarzu,maryniście.
A tu z roku 1929 z wędrówek po okolicach Czerska
Wiadomość iż w miejscowości Osieczna zaczyna się budować kościół
Afera kryminalna w Czersku,jak widać wiele sie nie zmieniło przez te lata...rok 1923
Szczypta humoru z 1924 roku.
cdn
wtorek, 5 maja 2015
Humor i szporty w Czersku i nie tylko.
Jak wiadomo "drągi" czyli skład drzewa w pniach było miejscem spotkań "elity" płynów niebieskich czyli denaturatu,był tani... mocny ..fakt że smierdział...ale trucizną był jak każdy alkohol choć na niebieskiej karteczce na butelce usmiechała się trupia czaszka z piszczelami.
Więc w gronie tym dochodziło nie raz do bójek..waśni..i wszelkich szportów robionych jeden drugiemu.
Gdy tak się już napili i jeden z nich przysnął to zdjeli mu buty i schowali a nogi wypastowali czarną pasta do butów,i tak go zostawili,Gdy ten sie obudził postanowił że pójdzie jeszcze do Muchomorka za kolegami,nie wiedząc wcale ze nie ma butów...i tak na boso z wypastowanymi nogami chodził dłuższy czas ...aż w końcu któryś mu powiedział że boso chodzi..oj czasy czasy .
Istniała kawiarnia "Muszelka" zwana popularnie"Muszlą",miejsce spotkań głównie młodzieży gdzie spotkać mozna było znajomych pogadać no i popić,i właśnie w takim to oto towarzystwie bawił się pewien młodzian(oczywista bez nazwisk,dziś to stateczni ludzie)gdy już było wesolutko bardzo to młodziana wzieła chętka na ciasta ..szczególnie tortowe..jadł tego do oporu bo płacił za to "minister finansów"czyli fundator...nagle zbladł...kolorkow dostał od zielonego po lila- róż ,usta zatkał rekoma i szybko wybiegl do ubikacji ..ale tam na straży stała szatniarka ..i zero!..musial zmykać na ulice.Akurat przed Muszlą stał mały czerwony fiat...i niestety wszystko co tresciwe skupiło się na nim...naliczyli 13 wydaleń i jeden krótki ...niestety małego fiata widać nie było..postanowiono to uznać za swoisty rekord Pomorza .
Na Tucholskiej mieszkał pewien wytwórca szykownego obuwia domowego czyli "laczków",rodzine miał dużą bieda zaglądała z każdego kąta,ale do gara ciężko coś włożyć jak ma się zamiłowanie do trunków.Żona biadoliła że dzieci głodne chodzą,że ciężko jest lecz to nie przemawiało do niego.Po śmierci swego ojca jakby się trochę uspokoił ,lecz to tylko taki pozór ,jak tylko na rynek pojechał z laczkami i wszystko sprzedał z szczęścia postanowił odrobinę popić,rzecz jasna da odrobina się o wiele powiekszyła.Małżonka jego widząc juz póżną godzinę i że nie wraca..postanowiła wykorzystać jego dawną bojażń do ojca i przebrała się za ducha z laską(z którą jej teść się nie rozstawał)Gdy dzielny laczkarz wracał wesolutki z rynku a raczej z karczmy,nagle jego oczom ukazał się duch biały z laską który nic nie mówiąc uderzył go tą laska przez plecy ...aż sie przewrócił..i dostał baty takie że myslal że już żywy nie wyjdzie z tego...i nagle postac znikła ...gdy dotarł do domu cały skrwawiony ,zona się spytała co mu sie stało,powiedzial iż sie przewracał trochę i dlatego tak wygląda ,nie chciał jej o tym powiedzieć.Ale już od tego czasu w tym domu juz było dobrze i żyli razem bardzo długo ,wychowali dzieci ale do karczmy już nie zaglądał nigdy i raz kiedyś opowiedział to swemu synowi o tym co go spotkało i stąd wiemy jak to było,a co by nie mówić czerskie kobiety wiedziały jak sobie radzić z mężczyznami..
A teraz jeden szczegół z życia kolejkowego po wędliny i mięso gdzie tłok, ścisk co nie miara ..i soczyste "wiązanki"jak kto ktora od jakiej krowy pochodzi(co temu winne były krowy-nie wiem po dziś dzien)zaznaczam iż to fakt autentyczny...i w tym scisku i tłoku ,wzajemnym przepychaniu, w walce o coś na chleb jednej z pań spadły reformy(upss!)...oj majtki..i w tym tłoku nie wiadomo której bo żadna do nich nie przyznała się,smiały się jedna z drugiej ale każda mówiła że to nie ona ..oj życie ..życie,nawet w takich sytuacjach dama musi być damą..hihi..takich kolejkowych "numerów" jest wiecej więc dołożę jeszcze jeden.Dwie dystyngowane panie jedna z Blacharskiej druga z Targowej postanowiły zakupić to i owo, albo to co będzie w sklepie masarniczym p.Słomińskiego..kolejka jak zwykle tłoczna niemozliwie..nerwy puszczały wszystkim a że te dwie panie były raczej kształtów obfitych..przepychały się bardzo szybko do przodu,mimo jęków i konań reszty kolejkowiczów..wesoło się zrobiło dopiero przy ladzie gdy jedna drugiej sprzątneła to co było full exlusiv czyli parówki..a druhiej została "leberka"czyli wątrobianka..ta druga zbladła i zaczeła wymyslać drugiej...na co jej tyle,..że dzieci nie ma ..że powinna schudnąć bo jej się tyłek do łóżka nie mieści itp "grzeczne" porady..tą druga jakby piorun strzelił..chwyciła z lady połeć słoniny i trzesneła nim w piękny usmiech...druga niczym rozjuszony byk zamachła się leperką ale tak że pani co nią dostała po oczach ,oczy zaczeły się robić najpierw czerwone a potem puchnąć...więc bez zastanowienia chwyciła druga panią za kok..(bardzo wtedy modny tapir w kok uczesany)i rozgorzała walka już ..na szacownej podłodze masarni ..rozczepiać te panie dwójka milicjantów nie dała rady ..pomogli panowie z ulicy...skończyło się to oczywista na kolegium..które pogodziło panie stosownym wymiarem kary pieniężnej...i tak się wtedy walczyło (dosłownie)o każdy kęs dla naszych latorosli co teraz to nie mają zielonego pojęcia ile ich karmienie kosztowało łez i ran ..hihi.
Innymi miejscami potyczek słownych ale i nie tylko, a wręcz siłowo-zaczepnymi(szczególnie włosy)były miejskie podwórka gdzie życie skupiało się w większości w nich.Jak było dobrze to i rozmawiali ,pokrzyczali sobie jedni na drugich to i tam to..sielanka...ale jak była kłótnia to klękajcie narody,nie było zmiłuj
I nie chodziło głównie o dzieci ..a o mężów...tak ..tak..zdrady też były...a co bardziej krewkie panie potrafiły obić to i owo zarówno mężowi (stanowiąćy własność) no i oczywista pani co to swymi plugawymi łapskami śmiała podrywać obiekt własności..czasem najgorzej na tym wychodził mężczyzna z ranami ciętymi z podbitymi oczyma ciężko było odnaleść sie na drugi dzień w pracy,ale dany facet już na długo zapamiętywał tą lekcje i nie śpieszyło mu się do ponownych amorów.
No anegdotki też chodziły o miejscowym tzw. "marginesie"czyli o różnego rodzaju złodziejaszkach.Jeden z nich złapany juz po raz któryś na kradzieży kurtek zimowych tak się tłumaczył przed sądem,gdy ten go zapytał ...dlaczego tylko kurtki zimowe kradł..a on na to spokojnie że zima tego roku była wyjatkowo ostra ..nic dodać nic ująć.
Czerszczanie też lubili wszelkiego rodzaje wycieczki organizowane przez zakłady pracy.Jedna z nich była objazdowa do Torunia,jak to na takich wycieczkach bywa lubili lekko nadużywać napojów niekoniecznie mlecznych a alkoholowych...więc towarzystwo już w Toruniu było baaaardzo wesolutkie,po zwiedzeniu ważnych elementow miasta..wszyscy mieli czas wolny i każdy "zwiedzał" na własną ręke..gdy była juz pora wyjazdu okazało się że jednego brakuję, więc kilkoro przyjaciół postanowiło go poszukać.... nie szukali długo...stał oparty o krzywy dom (ten słynny krzywy dom w Toruniu) jak zobaczył znajomych krzyczał "Anton pomóż potrzymać ten dom bo ona zaraz runie!"..tak ..tak.i tak bywało.
Jedna z anegdot dotyczy dzieci czyli grzeczne "gzuby",dzieciaki bawiły się wszędzie,na podwórkach na ulicy nie było miejsca gdzie by ich nie było,właśnie taki jeden miglans bawił się przed domem na Pocztowej gdy zapytała się go dystyngowana pani"chłopcze czy mama jest w domu?..no odpowiedział że jest..pani poszła zapukała a tam nikt nie otwiera...przychodzi do chłopca i się go pyta czemu nikt nie otwiera..że pukała bardzo mocno..a chłopiec na to że nie wie czemu nikt nie otwiera ..bo on tu wcale nie mieszka ...baaardzo grzeczny knap..hihi..Mozna pisac full na ten temat ...mysle ze wyjdzie osobna broszura .
Miejscem początkowo zabaw po wojnie był park Hanki Sawickiej czyli park przy willi Grossa,ówczesne władze doszły do wniosku że to najlepsze miejsce do wszelkich zabaw na 1 maja czy tez 22 lipca.
Jako mali chłopcy wieku gdzieś koło 8-10 lat potrzebowaliśmy pieniędzy a takie zabawy dawały je choćby pod postacią butelek, nieraz trzeba było czekać aż butelka dana się oprózni..i się "warowało" bo konkurencja też nie "zasypiała gruszek w popiele"...i trzeba było pilnować.Zdarzały się najazdy na czyjes butelki i walka by ich nie zarekwirowano..ale za to na drugi dzień byliśmy "królami kasy"...Landus i supersam był nasz!..zdarzało się że i 70 złotych potrafiliśmy z takich imprez zebrać a co było jak na tam te czasy sumą niebagatelną...cdn
'
Jak wiadomo "drągi" czyli skład drzewa w pniach było miejscem spotkań "elity" płynów niebieskich czyli denaturatu,był tani... mocny ..fakt że smierdział...ale trucizną był jak każdy alkohol choć na niebieskiej karteczce na butelce usmiechała się trupia czaszka z piszczelami.
Więc w gronie tym dochodziło nie raz do bójek..waśni..i wszelkich szportów robionych jeden drugiemu.
Gdy tak się już napili i jeden z nich przysnął to zdjeli mu buty i schowali a nogi wypastowali czarną pasta do butów,i tak go zostawili,Gdy ten sie obudził postanowił że pójdzie jeszcze do Muchomorka za kolegami,nie wiedząc wcale ze nie ma butów...i tak na boso z wypastowanymi nogami chodził dłuższy czas ...aż w końcu któryś mu powiedział że boso chodzi..oj czasy czasy .
Istniała kawiarnia "Muszelka" zwana popularnie"Muszlą",miejsce spotkań głównie młodzieży gdzie spotkać mozna było znajomych pogadać no i popić,i właśnie w takim to oto towarzystwie bawił się pewien młodzian(oczywista bez nazwisk,dziś to stateczni ludzie)gdy już było wesolutko bardzo to młodziana wzieła chętka na ciasta ..szczególnie tortowe..jadł tego do oporu bo płacił za to "minister finansów"czyli fundator...nagle zbladł...kolorkow dostał od zielonego po lila- róż ,usta zatkał rekoma i szybko wybiegl do ubikacji ..ale tam na straży stała szatniarka ..i zero!..musial zmykać na ulice.Akurat przed Muszlą stał mały czerwony fiat...i niestety wszystko co tresciwe skupiło się na nim...naliczyli 13 wydaleń i jeden krótki ...niestety małego fiata widać nie było..postanowiono to uznać za swoisty rekord Pomorza .
Na Tucholskiej mieszkał pewien wytwórca szykownego obuwia domowego czyli "laczków",rodzine miał dużą bieda zaglądała z każdego kąta,ale do gara ciężko coś włożyć jak ma się zamiłowanie do trunków.Żona biadoliła że dzieci głodne chodzą,że ciężko jest lecz to nie przemawiało do niego.Po śmierci swego ojca jakby się trochę uspokoił ,lecz to tylko taki pozór ,jak tylko na rynek pojechał z laczkami i wszystko sprzedał z szczęścia postanowił odrobinę popić,rzecz jasna da odrobina się o wiele powiekszyła.Małżonka jego widząc juz póżną godzinę i że nie wraca..postanowiła wykorzystać jego dawną bojażń do ojca i przebrała się za ducha z laską(z którą jej teść się nie rozstawał)Gdy dzielny laczkarz wracał wesolutki z rynku a raczej z karczmy,nagle jego oczom ukazał się duch biały z laską który nic nie mówiąc uderzył go tą laska przez plecy ...aż sie przewrócił..i dostał baty takie że myslal że już żywy nie wyjdzie z tego...i nagle postac znikła ...gdy dotarł do domu cały skrwawiony ,zona się spytała co mu sie stało,powiedzial iż sie przewracał trochę i dlatego tak wygląda ,nie chciał jej o tym powiedzieć.Ale już od tego czasu w tym domu juz było dobrze i żyli razem bardzo długo ,wychowali dzieci ale do karczmy już nie zaglądał nigdy i raz kiedyś opowiedział to swemu synowi o tym co go spotkało i stąd wiemy jak to było,a co by nie mówić czerskie kobiety wiedziały jak sobie radzić z mężczyznami..
A teraz jeden szczegół z życia kolejkowego po wędliny i mięso gdzie tłok, ścisk co nie miara ..i soczyste "wiązanki"jak kto ktora od jakiej krowy pochodzi(co temu winne były krowy-nie wiem po dziś dzien)zaznaczam iż to fakt autentyczny...i w tym scisku i tłoku ,wzajemnym przepychaniu, w walce o coś na chleb jednej z pań spadły reformy(upss!)...oj majtki..i w tym tłoku nie wiadomo której bo żadna do nich nie przyznała się,smiały się jedna z drugiej ale każda mówiła że to nie ona ..oj życie ..życie,nawet w takich sytuacjach dama musi być damą..hihi..takich kolejkowych "numerów" jest wiecej więc dołożę jeszcze jeden.Dwie dystyngowane panie jedna z Blacharskiej druga z Targowej postanowiły zakupić to i owo, albo to co będzie w sklepie masarniczym p.Słomińskiego..kolejka jak zwykle tłoczna niemozliwie..nerwy puszczały wszystkim a że te dwie panie były raczej kształtów obfitych..przepychały się bardzo szybko do przodu,mimo jęków i konań reszty kolejkowiczów..wesoło się zrobiło dopiero przy ladzie gdy jedna drugiej sprzątneła to co było full exlusiv czyli parówki..a druhiej została "leberka"czyli wątrobianka..ta druga zbladła i zaczeła wymyslać drugiej...na co jej tyle,..że dzieci nie ma ..że powinna schudnąć bo jej się tyłek do łóżka nie mieści itp "grzeczne" porady..tą druga jakby piorun strzelił..chwyciła z lady połeć słoniny i trzesneła nim w piękny usmiech...druga niczym rozjuszony byk zamachła się leperką ale tak że pani co nią dostała po oczach ,oczy zaczeły się robić najpierw czerwone a potem puchnąć...więc bez zastanowienia chwyciła druga panią za kok..(bardzo wtedy modny tapir w kok uczesany)i rozgorzała walka już ..na szacownej podłodze masarni ..rozczepiać te panie dwójka milicjantów nie dała rady ..pomogli panowie z ulicy...skończyło się to oczywista na kolegium..które pogodziło panie stosownym wymiarem kary pieniężnej...i tak się wtedy walczyło (dosłownie)o każdy kęs dla naszych latorosli co teraz to nie mają zielonego pojęcia ile ich karmienie kosztowało łez i ran ..hihi.
Innymi miejscami potyczek słownych ale i nie tylko, a wręcz siłowo-zaczepnymi(szczególnie włosy)były miejskie podwórka gdzie życie skupiało się w większości w nich.Jak było dobrze to i rozmawiali ,pokrzyczali sobie jedni na drugich to i tam to..sielanka...ale jak była kłótnia to klękajcie narody,nie było zmiłuj
I nie chodziło głównie o dzieci ..a o mężów...tak ..tak..zdrady też były...a co bardziej krewkie panie potrafiły obić to i owo zarówno mężowi (stanowiąćy własność) no i oczywista pani co to swymi plugawymi łapskami śmiała podrywać obiekt własności..czasem najgorzej na tym wychodził mężczyzna z ranami ciętymi z podbitymi oczyma ciężko było odnaleść sie na drugi dzień w pracy,ale dany facet już na długo zapamiętywał tą lekcje i nie śpieszyło mu się do ponownych amorów.
No anegdotki też chodziły o miejscowym tzw. "marginesie"czyli o różnego rodzaju złodziejaszkach.Jeden z nich złapany juz po raz któryś na kradzieży kurtek zimowych tak się tłumaczył przed sądem,gdy ten go zapytał ...dlaczego tylko kurtki zimowe kradł..a on na to spokojnie że zima tego roku była wyjatkowo ostra ..nic dodać nic ująć.
Czerszczanie też lubili wszelkiego rodzaje wycieczki organizowane przez zakłady pracy.Jedna z nich była objazdowa do Torunia,jak to na takich wycieczkach bywa lubili lekko nadużywać napojów niekoniecznie mlecznych a alkoholowych...więc towarzystwo już w Toruniu było baaaardzo wesolutkie,po zwiedzeniu ważnych elementow miasta..wszyscy mieli czas wolny i każdy "zwiedzał" na własną ręke..gdy była juz pora wyjazdu okazało się że jednego brakuję, więc kilkoro przyjaciół postanowiło go poszukać.... nie szukali długo...stał oparty o krzywy dom (ten słynny krzywy dom w Toruniu) jak zobaczył znajomych krzyczał "Anton pomóż potrzymać ten dom bo ona zaraz runie!"..tak ..tak.i tak bywało.
Jedna z anegdot dotyczy dzieci czyli grzeczne "gzuby",dzieciaki bawiły się wszędzie,na podwórkach na ulicy nie było miejsca gdzie by ich nie było,właśnie taki jeden miglans bawił się przed domem na Pocztowej gdy zapytała się go dystyngowana pani"chłopcze czy mama jest w domu?..no odpowiedział że jest..pani poszła zapukała a tam nikt nie otwiera...przychodzi do chłopca i się go pyta czemu nikt nie otwiera..że pukała bardzo mocno..a chłopiec na to że nie wie czemu nikt nie otwiera ..bo on tu wcale nie mieszka ...baaardzo grzeczny knap..hihi..Mozna pisac full na ten temat ...mysle ze wyjdzie osobna broszura .
Miejscem początkowo zabaw po wojnie był park Hanki Sawickiej czyli park przy willi Grossa,ówczesne władze doszły do wniosku że to najlepsze miejsce do wszelkich zabaw na 1 maja czy tez 22 lipca.
Jako mali chłopcy wieku gdzieś koło 8-10 lat potrzebowaliśmy pieniędzy a takie zabawy dawały je choćby pod postacią butelek, nieraz trzeba było czekać aż butelka dana się oprózni..i się "warowało" bo konkurencja też nie "zasypiała gruszek w popiele"...i trzeba było pilnować.Zdarzały się najazdy na czyjes butelki i walka by ich nie zarekwirowano..ale za to na drugi dzień byliśmy "królami kasy"...Landus i supersam był nasz!..zdarzało się że i 70 złotych potrafiliśmy z takich imprez zebrać a co było jak na tam te czasy sumą niebagatelną...cdn
'
poniedziałek, 30 marca 2015
Czersk międzywojenny.
Czersk w latach 1920 - 1939 to rozwijające się miasto z prawami miejskimi w 1926roku.
Nie rózniło się specjalnie od innych miast,lecz to miasto mialo klimat borowiacko-kaszubsko-kociewskie.Ten konglomerat swoisty wytworzył swoistą kulturę i temperament ,w prasie międzywojennej o Czersku i okolicach suma sumarum mało pisano lecz ja postanowiłem poszperać i sporo znalazłem co mysle czytelnikom tego bloga zainteresuje,zawsze to tak milo spojrzec na ukochane miasto po latach widziane oczami naszych pradziadkow...oczywiście będą to wieści w większości z Czerska ale tez z okolic,mam na mysli i Chojnice,Starogard czy Tucholę.
Oczywiście ten zlot "Sokoła" z 1928 roku,może ktos nazwiska poznaje iposzczyci sie tym że ktos z rodziny brał czynny udział w obchodach..prawda?
A tu wiadomość oczekiwana bardzo na otwarcie lini kolejowej Czersk-Bąk rok 1928
A tu o wypadku w Chojnicach i przemysle w Czersku w 1929 roku .A teraz coś z kronik kryminalnych
I tragedia na Mlyńskiej
Z ogłoszeń z 1925 roku.
1925
Coś z techniki i bliższej okolicy w 1925 roku.
Poświęcenie sztandaru w Karsinie 1925
Głośny proces w tamtych latach(1926)jak widać wiele się nie zmieniło przez ostatnie 90 lat.
Dalszy ciag rozprawy
epidemia tyfusu w 1926.
Z zycia Czerska i okolic 1928
Opis i reklama okolic Czerska w 1928
Zajścia w Wielu i incydent na granicy 1933
wtorek, 27 stycznia 2015
Ulice.
Najdłuższą ulicą jest ulica Starogardzka,ciągneła się od Rogańskiego az do wiaduktu kolejowego.
Gęsta zabudowa przy samej ulicy ,wysadzana wielkimi lipami ktore dawały cień w czasie miesięcy letnich i majestatyczność w zimie,urzekało piękno tych lip..wielka przyjemność przechadzania sie pod nimi...bardzo malowniczość i ciepło ...taka swojskość jakby spacerowania po ogrodzie..
Jak dziś widzę pana Mroczyńskiego w sklepie metalowym na rogu Starogardziej i Królowej Jadwigi ..nastepnie sklep P.Rogańskiego który po poludniu lubił wystawać w drzwiach sklepu...za tym sklepem był szklarz z spółdzielni inwalidow...dalej gablota z reklamami filmów granych w danym tygodniu po drugiej stronie sklep z nabialem i pieczywem(świetne murzynki tam robili..eech) i sklep Pliszki, za nim zegarmistrz i sklep mięsny wraz z rzeznią na zapleczu.
Na początku Starogardzkiej rosły drzewka głogu..gdy dojrzewał my to trochę jedliśmy....mówilismy na to że to "rajskie jabłuszka"..taka fanaberia dziecięca..drzewka te zawsze na wiosnę były przycinane..w ładny okrągły kształt....zycie jak na innych ulicach toczylo sie w podwórkach jak i przed domami..starsze panie wiecznie w oknie ktore wszystko widziały i wiedziały...to dla nich pewien spektakl zwany życiem ,ktorego były ciekawe...przez okna też kłótnie sie odbywały..jak i pogawędki.
W kuzni Gwizdały trwała cięzka praca i stukot w kowadło...były dni że było spokojniej z klientami.wtedy mistrz Gwizdała robił sobie "szewski poniedziałek"...P.Gwizdałowa nie raz taszczyła go "osłabnietego"do domu....zaraz po drugiej stronie za sklepem spożywczym była kuznia P.Glazy..potrafił bardzo wiele,bo i cos przyspawac jak też coś pokombinować z silnikiem...
Dalej ,lecz po drugiej stronie byl bank a dalej lokal ZSL i stacja benzynowa...a na przeciwko nasza duma i chluba Straż Pożarna.Za moich młodych czasów niewielka to była placowka pod względem architektonicznym...pamietam zrujnowaną drewnianą wieżę i staw i pozniej wybudowany niewielki budynek.Kiedyś Starogardzka za czasów pruskich nazywała się Koenigstrasse ,za okupacji chyba tak samo ale głowy nie dam...wiem że Kościuszki to była Adolf Hitlerstrasse...przy końcu Starogardzkiej była kiedys cegielnia...dziś śladu po tym nie ma
Z początkiem Starogardzkiej jej lewa odnoga to ul.Królowej Jadwigi...(za czasów pruskich Wilhemstrasse).ulica szczególna bo to była ostatnia ulica jaką pokonywali czerszczanie po raz ostatni,smutne to ale nieuniknione ...tryby życia tak maja w swym zegarze i dają nam sentencję że człowiek rodzi się po to by umrzeć.
Na tej ulicy jest cmentarz katolicki...choć pochowani są tam i ateiści i innej wiary...śmierć dla wszystkich jedna ..czy człowiek w coś wierzy czy nie...czy kochał tego Boga czy innego..ważne jaki człowiek był za życia....czy będą potomni o nim pamietać i zapalą świeczkę za spokój jego duszy..
Sam cmentarz jest bardzo dostojny...pełen zieleni i spokoju,Majestatyczne grobowce chcą podkreslać ludzi wielkimi jakimi byli za życia...ale są też malutkie groby dzieci z przełomu 19 i 20 wieku z zdjęciami dzieci,nadtłuczonymi aniołkami..piękne i zapomniane ..żyją ich zdjęcia i nagrobki..nie uciekli niepamięci..niejeden przechodzień zmówi "wieczne odpoczywanie"..
Zaraz za cmentarzem był kiedyś ogródek Jordanowski gdzie jako dzieci chętnie bywaliśmy..
Wzdłuż domów ..przy końcu ulicy usadowił się jeden z najstarszych zakładow w Czersku...czerski tartak...
Przed wojną zaklady nazywały się Holzindustrie Hermann Shutt produkowały listwy ..tarcice ..
Ulica Dworcowa imponowała zawsze zielenią i masą dzieciaków z pobliskiej szkoły podstawowej,ulica była strzelista bez żadnych zakrętasów.Jak sama nazwa ulicy wskazuje była to ulica w kierunku dworca Polskich Kolei Państwowych ...w czasie okupacji niemieckiej nazwana została buńczucznie Hermann Göringstrasse..dworzec w stylu lekkiego klasycyzmu jak na wielkość i ważność miasta był imponujący.Była restauracja dworcowa ,kasy bagazowe i biletowe.
Nie jeden raz w niedzielne poranki dzieciaki biegały z kankami po piwo na dworzec...(bo kiedyś piwo było i mozna było zjeśc coś ciepłego)..
Piwo oczywiście dla "zmęczonego"rodzica który rano "walczył" z objawami nadmiernej suchości w ustach .
Dworcowa miała jeszcze inny wymiar ...znajdowało się na tej ulicy sporo sklepów i instytucji ważnych dla zycia miasta
Na samym początku od ul.Kościuszki była pracownia fotograficzna P.Lipskiego(dostałem sprostowanie..że nie Skrzypczak a Lipski)..zaraz za nią sklepy.. pracownia kapeluszy Rzepczyńskich i zegarmistrz z duzym charakterystycznym zegarem na zewnątrz (zegar odmierzał czas idealnie) po drugiej stronie sklep vis,vis sklep z telewizorami i wszelkimi dobrami artykułów gospodarczych,,plus rowery i czasem motory.
Baza GS-u mieściła sie w dawnych budynkach wytwórni win i likierów a na przeciwko po drugiej stronie słynna cukiernia P.Landowskiego z słynnymi "napoleonkami"...eeech jeszcze czuję smak tych ciast.
.
Budynek poczty wybudowanej jeszcze za czasów pruskich..czerwieniał dostojnością i tym że czas go nie rusza ,że nic w nim na zewnątrz sie nie zmienia
Z prawej strony siedzi naczelnik poczty po II wojnie światowej Zabrocki
Szkołę podstawową wybudowano w 1966 roku....przedtem rozciągały się pola ,az po sam tartak i spedycję kolejową,jak na lata 60-te była to wielka inwestycja i nowoczesna inwestycja.Część dzieciaków po raz pierwszy widziało ubikację czyste i przestronne...to był wielki skok z starych pruskich murów do jasnych pięknych sal.
Biblioteka miejska też zajmowała po czesne miejsce w kulturalnej mapie Czerska..bardzo lubiłem p.Jereczek,cichą spokojna i zawsze z uśmiechem podchodzącą do dzieciaków...a ja należałem do tego grona które uwielbiało "grzebać"w książkach,potrafiłem nieraz godzinami siedzieć i przeglądać...pewnie to panie z biblioteki irytowało nie raz ...ale co było zrobić ..uwielbiałem to.
Zaraz za pocztą i biblioteką wgłębiała się uliczka niewielka Pocztowa,pełna dzieciaków,tętniąca życiem ..
wabiła swymi ogrodami i zapachem chleba z pobliskiej piekarni...zabudowana kilkoma kamienicami i jak to bywa wszelkimi różnego rodzaju "tryftami"(taka mini droga między budynkami).i.skleconymi z tego co było pod ręką "szałerkami" aby móc przechować opał na zimę,powstawały z tego rózne dziwolagi drewniane gołębniki dla pasji ...A co do swoistej gwary czerskiej ...takiej kaszubsko-borawiacko - niemieckiej z domieszkami kociewskiej.
Pełno w niej ..--- byszongów(nasyp kolejowy),durch(ciągle)...drabka(drabina...dycht (do końca)fanga(cios)fajn (ładne)...firsztyg(śniadanie)futer..(jedzenie ..czasem pasza dla zwierząt)gancpomada..(mi obojetne)..glanc(lukier..np na pączkach)kachle..(kafle np do pieca)knybel..(kij)krejżaga(piła tarczowa)leberka(kiełbasa pasztetowa)mycka..(czapka)sklep(piwnica w domach na ziemniaki na zime)rojber(taki mały rozrabiaka)sztachnąć sie (zaciagnąc paierosem)..oj ..duzo ..duzo..tego jest... ale mamy opowiadać o ulicach...a nie o tym jak się mówiło i mówi.
Koło szkoły jak stał zawsze kiosk "Ruchu"oczywiście z gazetami i całym misz-maszem..z nosami przylepionymi do szyb zawsze stała tam garstka dzieciaków dla których to był inny świat,zaczarowany...pełen różnych rzeczy nigdy nie widzianych..kolorowych...o ile mnie pamięć nie myli to prowadziła to p.Chabowska(proszę poprawić jesli się mylę)....
Za szkołą,majestatycznie tonący w zieleni cmentarz pomordowanych przez niemców mieszkańców Czerska i okolic,miejsce szczególne..miejsce pełne zadumy nad poświęceniem się dla ojczyzny, dla innych Znajduje się na nim 180 grobów. Wśród nich są liczne groby symboliczne, m.in. ofiar obozów koncentracyjnych i więzień. Dziewięć grobów nie posiada tablic. Przed cmentarzem znajduje się obelisk z napisem: "Ofiarom faszyzmu z lat okupacji 1939- 1945". Na środku cmentarza pod krzyżem 18 kwietnia 1997 r. ustawiono tablicę "Pamięci pomordowanych na Uralu w latach 1945 - 1956". W dniu 3 maja została ona poświęcona. Tablica ta upamiętnia śmierć ok. 150 mieszkańców Czerska i okolic wywiezionych w 1945 r. przez władze radzieckie do obozów pracy na Uralu i na terenie Łotwy..
Następnie bylo kino "Palladium"..miejsce szczególne dla wszystkich mieszkancow ...to okno na świat inny kolorowy ...lepszy ...czasem kolejki były w nim az do "Oazy"..taaak//naprawde
Na miejscu dawnego kościoła ewangielickiego ,oazy wiary i modlitwy ,"nasi" komuniści pobudowali "oazę"rozpusty,alkoholizmu i deprawacji tak dla zochydzenia może tego miejsca...a może dlatego że wszystko co niemieckie ( ewangielizm kojarzył sie tylko z niemcami)warte było bezczeszczenia..przyklad centarza ewangielickiego...Postawiono świątynie picia....lokal jak lokal..jedna sala ..kamienna podłoga...i alkonol ...biznes kwitł
.Zaraz za lokalem był dom i przychodnia rejonowa PKP którą prowadził dr Karolczak....słynne były jego wysyłanie młodych"chorych" po "Giewonty" na dworzec ..i mówił masz tu zapisany "Asprocol"..i 3 dni zwolnienia ..niesamowity doktor..i baardzo już wtedy stary ..ale wspominam go miłe bardzo.
A trzeba wiedzieć że PKP miało swoją służbę zdrowia,własne przychodnie,szpitale.Leki były darmowe..i nie czekało się na żadnego specjalistę jak dziś.
Jeszcze jednym ciekawym miejscem było więzienie dla kobiet w budynku przedwojennego sądu.Sam budynek bardzo okazały jak na czerskie warunki wybudowany zostal jeszcze za czasów pruskich.W okresie międzywojennym mieścił się sąd grodzki a od ulicy Batorego miała swą siedzibę Policja Państwowa.
Końcowym budynkiem był hotel miejski gdzie na parterze w latach 80 był sklep Pewexu.
W okresie międzywojennym też był tam hotel tzw centralny i ponoć(tak z podsłuchu,gdy ojciec z znajomymi sobie opowiadali)z "dziewczynkami"czyli burdel jakich wiele było wszędzie wtedy w Polsce.
Budynek inczej wygladał ale to nadal ten sam ,wydaję mi się iz kamienica była być może zrujnowana po II wojnie światowej i odbudowano go w formie strasznego "klocka"
Jeszcze jeden dom który odgrywał rolę niebagatelną w życiu Czerska to gmach zaraz za kinem,mieściła się tam PZPR czyli komunistyczni włodarze tego miasta...nic chlubnego..ale fakt pozostanie faktem i czym i kim byli wszyscy wiemy,...choć smiesznością dzisiaj wielką jest iż niegdysiejsi działacze komunistyczni dziś to wielcy obrońcy kościoła ale jak powiadaja ...lepiej pózno niż wcale
Zapomniałbym o ważnych sklepach i zakladzie tuż przed pocztą
Zakład Pana Marcinczyka ,pan był niewidomy i produkował niesamowite szczotki,ręcznie robione i różniste od szczotek do butów ,do ubrań..po szczotki ryżowe,nie raz podglądalismy jak pracuje ...niesamowita precyzja i dokładność...piekna sprawa.
Przed zakładem szczotkarskim był fryzjer pana Pupla,osobiście nie lubiłem tam chodzić(a miał swoją klientelę)bo obcinał włosy jakby sie michę załozyło na głowę i co po za michą było jego...nieciekawie...hihi.
Obok zaraz był sklep masarniczy Pana Grzecy..rzeżnik jak rzeżnik zawsze kolejki i zawsze kobiety pod nim,
cóż "urok" tych czasów ..zawsze można było poplotkować i dowiedzieć się rzeczy "ważnych"z życia Czerska...zgodnie z sugestią jednej Pani z Czerska nie omieszkam dopowiedzieć iż zaraz za gmachem partii(patrz zdjęcie)był minimalny ogródek jordanowski...a kiedyś ..kiedyś był na tym miejscu sad...i jeszcze na Dworcowej tam gdzie obecnie jest przychodnia stomatologiczna był zakład produkujący trumny i na wystawie dwie zawsze co najmniej były..brrr...i to by było na tyle jesli chodzi o ulicę Dworcową u ktorej końca biegła cicha uliczka Kolejowa..która wpadała do Lipowej a ta zaś ulica miała też w sobie dużą dozę klimatu przez wzgląd na stare bardzo lipy,była odrobinę bardzo wiejska...też stosunkowo cicha ..(nie było wtedy takiego zmotoryzowanego społeczeństwa)....i były tam gospodarstwa rolnicze np.p.Kosidowskich gdzie np.chodziło sie po mleko swojskie..było raz że tańsze,drugi raz że można było z tego śmietanę zebrać albo zostawić na wysmienite zsiadłe mleko...można było nożem ciąć, takie było....kto dzis pamięta chleb ze śmietaną i cukrem?!!..pycha..
Przy końcu Lipowej po prawej stronie(co nie każdy o tym wie) był kiedyś cmentarz ofiar zarazy cholery która panowała w Czersku w II polowie XIX wieku...najpierw była tam "Boża męka"na styku Chojnickiej ,Kosciuszki i Lipowej ale ją zniszczyli niemcy w czasie II wojny światowej...dzis śladu nie ma że tam leżą ludzie,przydała by się jak już wcześniej pisałem tablica upamietniająca to miejsce,bo skoro stać miasto na tablicę dla ewangielików(co im się słusznie należało)to na taką też wydaje mi się że nasze miasto stać by było....chocby dla potomności i pamięci ludzi tam leżących.
Ulica Chojnicka z kierunkiem do Chojnic(stąd nazwa)ulica małych domków(kiedys )czasem drewnianych,wiejskich bardzo z cmentarzem ewangielickim i cmentarzem zołnierzy sowieckich przy samej jej końcu..Miejsce gdzie często widywano pary kierujące się do "lasku Chojnickiego"z dala od oczu ludzkich gdzie można było pocałunek ukraść i za ręce się trzymać...czasem spotykało się rozkrzyczanych kolonistów przyjezdzających na wakację do Szkoły nr 1 ..pluskali sie tam w czerskiej strudze..miejsce piękne ,pełne uroku...dziwne ale wtedy bardzo starano sie o regulację tej rzeczki i woda byla wtedy czysta(dziś raczej podejrzana)Co najważniejsze było ..były ryby!..i to jakie ..szczupaki ..tak ..ciekawe czy dziś sa?
W latach 40 ubieglego wieku Chojnicka szła tzw,"berlinka"szosa z Berlina do Królewca,trwały bardzo trakt wyłożony płytami betonowymi któremu nie oparły się ani czołgi ani cała wojna...niezwykle wytrzymała konstrukcja.Drogę tę budowali m.in.jeńcy wojenni, francuzi i anglicy z obozu w prochowni w Gutowcu
Bardzo szybkie tempo sowieckiej ofensywy zaskoczyło niemców, którzy nie zdołali wykorzystać zgromadzonej amunicji. Po przejściu frontu sowieci natychmiast przystąpili do likwidacji magazynów wysadzając wszystkie budynki i baraki w powietrze. Wybuchy i fajerwerki trwały wg miejscowych cały tydzień. Po tej akcji pozostały tylko solidnie wykonane drogi betonowe które dzisiaj prowadzą do nikąd.Niektórzy opowiadaja ze to Niemcy wysadzili to czego nie zdołali zabrać. Tam też były magazyny, bo trafiała się amunicja, np.: Lebel, Mosin, itp. nawet kilka sztuk do ił-a, pociski artyleryjskie produkcji francuskiej, włoskiej, węgierskiej. Ponoć jak Niemcy to wysadzali to Ruskie pod Legbąndem zaczęli się okopywać, bo myśleli, że Niemcy kontratakują. Skutkiem tego wysłali bombowce, żeby zbombardowały okolice. Rezultat widać do dzisiaj: drogę z berlinki do Krzyża w dwóch miejscach przecinają leje po bombach.
Drogi po wojnie zostały częściowo rozebrane przez miejscowych w celu pozyskania budulca na fundamenty. A i proch do dzisiaj można znaleść ,przypomina to grafit do ołówków..w młodości chodzilismy i zbieralismy go by potem zawijaćw "złotko"i podpalac a to pod wpływem ciepła wirowało w powietrzu i świstało.
Inną ciekawą ulicą była Szkolna i 21 Lutego(dawniej Młyńska) zaczynającasię przy kościele a kończyła przed mostem na strudze ulica Szkolna nie była za długą ulicą ale co miała to to że to już był charakter miejski tej ulicy,z jednej strony budynek szkolny (kiedys dla dziewcząt)szkoły podstawowej a póżniej Liceum Ogólnokształcącego,a po drugiej secesyjne kamienice willowe w otoczeniu drzew.
Wpołowie Szkolnej świetlica tartaku która zastepowała dom kultury.Chodziliśmy tam bo gdzie mieliśmy chodzić?..tam były szachy,"damka",biblioteka...no i stól do "pindla" i telewizor,a to było baaardzo ważne,była też scena i w poczatkowym okresie kino.
Jako dzieciaki chodzilismy tam na poranki filmowe w niedzielę o 10 ,tam pierwszy raz w życiu zobaczyłem kaczora Donalda na kolorowo...do dzis pamietam jakie to zrobiło na mnie wrażenie.
Zrobie minimalna przerwę w opisywaniu ulic z powodu święta jakim niewątpliwie był w czasach komunistycznych "Dzień Kobiet" i tu taka mała anegdota związana z tym dniem tak dla polepszenia humorów i przypomnienia jak było.
Więc mając jakieś 10 lat dostałem od ojca 10 zł i miałem mamie coś kupić na ten dzień,kwota wtedy dla mnie zawrotna,więc jako "znawca" sklepów wiedziałem że najtańsze gożdziki(wtedy tylko gożdzik sie liczyl)
miał Pliszka pamiętam dokładnie ..po 3 zl..pomyślałem jeden starczy ...zostało mi 7 zl i za resztę kupiłem czekoladowych cukierków luzem...dostałem w takiej nawet ładnej torebeczce...i byłem cały zadowolony..ze mam prezent i kwiata!...co z tego jak cukierki kusiły...a powiem wam ze to były w czekoladzie "makowe"się nazywały z tego względu makowe bo w srodku była taka czerwonawa masa...pychota!..myślę sobie jak jednego zjem nic sie nie stanie ..(logiczne..nie?!)..oczywista zeżarłem wszystkie!...i powiem wam że skrupuły
mam po dziś dzień ..naprawdę wstyd mi do dzisiaj.A więc drogie moje czytelniczki z okazji tego jutrzejszego święta wszystkiego dobrego ,szczęścia ,zdrowia i miłości...i czytajcie to co piszę , bo ten świat co był już nie wróci .
Powracając do tematu ulic ,zaraz za świetlicą rozciągała się Czerska Fabryka Mebli zakład duży jak na warunki miasta,dający pracę wielu ludziom,dziś niestety w obcych rękach ..szkoda naprawdę.
Po prawej stronie Szkolnej stała wielka eklektyczna kamienica jeszcze wtedy z oznakami swej wspaniałośći,do tej kamienicy "przyklejona"została łażnia miejska , miejsce szczególne które w jakimś stopniu zaspakajające potrzeby higieniczne czerszczan..czynna była dwa razy w tygodniu czyli w piatek od 15 do 22(czasem wiele dłużej)a w soboty od 10 do 22.
Było to miejsce spotkań,plotkowania bo kolejki zawsze wielkie były,mozna było wiele ,wiele rzeczy się wtedy dowiedzieć,Młodzież gdy czekała oczywista w karty rżneła..("Baska")no i w cieple zapalić papieroska ..hehe.Łażnia składala się z 4 kabin z wannami ,wielkimi jeszcze pamietające na 100% czasy przedwojenne ,uwielbialismy się tam taplać,a łażienna co chwile grzmiała "cholery jasne kończyć mi tam"...i były też kabiny z prysznicami lecz nas to absolutnie nie interesowało...jak nurkować pod prysznicem??też coś?..hihi...cdn
Kawałek za łażnią ulica kończyła się na moście na Czerskiej Strudze,jak widzicie była to niewielka ulica.,ale warta uwagi.
Jedna z czytelniczek zasugerowała że może to były a,la baseny...nie ..nie poprostu były to wielkie wanny,zresztą jak sie ma tam 11..12 lat wszystko jest wielkie...ale napewno odbiegało to od dzisiejszej formy wanny,a że wanny były to rzecz najpewniejsza,zreszta cena drozsza była do kabin z wannami ok 4zl a pod prysznic 3zl..to tak apropo zapytań czytelników.Na ten temat pisałem w wcześniejszych rozdziałach.
Ulica 21 lutego zaczynała się zaraz za mostem,dawniej Młyńska ,zresztą za moich czasów inaczej jej się nie nazywało.Początkiem ulicy były po lewej dom elektryka Bonina(świetny fachowiec) a po prawej stadion miejski i klub "Borowiak",piłkarski oczywista,teren pod budowę już za czasów okupacji niwelowali niemcy,była tam kiedyś cegielnia.
Po wojnie nie miał kto od razu za to się zabrać,ale z czasem pobudowano stadion i szatnie, plus mieszkanie dla opiekuna (był to mój wujek A.Szynwelski)dalej za stadionem po prawej była "tania jatka"czyli sklep z mięsem II I III kategorii,czasem nawet mięso końskie tzw."skopowina",(ojciec robił niezłe kiełbasy z tego)kobiet tam zawsze bardzo dużo było,wsród posuchy mięsa i to było dobre.
W nastepnej kamienicy był sklep papierniczy,dziś już mało kto pamieta...ulica w sumie miała taki wiejski charakter i domy na niej też były bardziej wiejskie,małe,przepełnione(rodziny wtedy duże były)
Uchwała się piekarnia prywatna p.Nitki,my mówilismy że to piekarnia Aszika...czemu?nie wiem..postaram sie dowiedzieć.Piekli super chleby z tzw."blachy"..czyli kwadratowy ...wielki ok 2 kg.zawsze rano cieplutki..i bułki razowe...super ...!...ale najwazniejsze były "szneki z glancem"..drozdżówki posmarowane na wierzchu lukrem...wielkie takie..naprawde ..coś smacznego...nie trafiłem jeszcze w dzisiejszych czasach na podobne smaki,dziwne ale w tej piekarni wszystko było tańsze niż w państwowych sklepach,2kg chleb za 7 zł to naprawdę nie było wiele(w panstwowym 8 zl za taka sama wage)a te wielkie szneki po 50 groszy...dzieciak jak zjadł rano jedną plus szklankę mleka ciepłego to miał dosyć.
Na tej ulicy duzo bardzo było domów drewnianych,widać od razu było ze nie należały do bogatych właścicieli tak jak w centrum miasta,były bardzo solidnie wykonane że nawet wtedy były naprawdę w dobrym stanie
Na końcu ulicy w dawnym parku Grossa powstał park Hanki Sawickiej,a wille jego zaczeli wynajmować czerszczanie,szkoda bo budynekładny klasycystyczny,forma dworkowa...dziś bardzo zniszczony a świetnie nadawał by się na muzeum miasta Czerska(ku rozwadze władz miasta)po drugiej stronie ulicy były budynki młyńskie...fundamenty po dziś dzień sa widoczne
Przed zabudowaniami młyna i parku było miejsce na targi zwierzęce.Handlowano końmi.rogacizną i swiniami.Słynne przyklepywania ręki słychać było co raz (znak ubijania interesu)Przyjeżdżali rolnicy z róznych stron ale też cyganie co handel końmi mieli w krwi,a krzyku ,targowania się było co niemiara,harmider niesamowity,miał swój urok,dziś takie sprawy już gdzies umkneły..nie ma ....pozostał internet..suche zdjęcia i ceny.
Niewiem czy wiecie ale kiedyś Struga Czerska tak ładnie nie wiła się aż do Klaskawy,kiedyś zaraz za parkiem były stawy H.Grossa,po wojnie zmeliorowano wszystko, powstały ładne łąki a rzeczkę uregulowano
choć osobiście byłbym za tym aby te stawy były...widząc po starych zdjęciach miało to swój urok.
H.Gross.
Z willą Grossa wiążą się i legendy jedna z nich mowi o młodej posługaczce co służyła w willi w której zakochał się młody rybak co też pracował na stawach u Grossa.Zakochani spotykali się potajemnie gdyż Gross nie tolerował żadnych umizgów,tepił wręcz wychodząc z założenia że to co jego nie ma prawa być tknięte.Zakochani mimo wszystko spotykali się nad stawami,gdy odkrył to Gross nic im nie powiedział tylko gdy była wielka wichura i burza kazał młodemu rybakowi sieci wyciagać,biedny rybak zrobił co pan kazał i zatonął na stawach,biedna posługaczka biegała co noc szukając swego ukochanego..aż pewnego razu znikła.
Ludzie powiadaja że od tamtego czasu w letnie wieczory unosi się nad łąkami zjawa posługaczki która szuka swą miłość
O innych legendach pisałem juz poprzednio,postaram się moze te legendy kiedys opisać,ojciec mój duzo ich znał.
Główna ulicą Czerska jest ulica Kościuszki,z dużą ilością sklepów lokali i małych firm usługowych.
Kiedyś było podobnie,życie handlowe skupiało się właśnie na tej ulicy
na zdjęciu wygląd właśnie takiego sklepu,proszę zauważyć asortyment na półkach,"katarzynki"...herbata Madras ,Gruzinska i Ulung,...miód sztuczny..dżemy (i to jakie!)ciasteczka deserowe z cukrem..(pycha!)kompoty..i oczywista u góry "Duże W"...eeech gdzie te czasy gdy wszystko miało smak ,nie jak dzis na jedno kopyto.
Kiedyś nawet mieliśmy Super Sam taka namiastka marketu z dnia dzisiejszego,ważne było że można było zabrać koszyk i samemu zrobić zakupy..i nie było kamer i specjalnie tez nikt nie pilnował bo złodziejstwa które owszem było ale nie takie jak teraz.
Kto pamięta co znaczy słowo "repasacja"??pamiętacie?...napewno nie..mam tu zdjęcie takie związane z tym słowem w dziale usługi
tak ...to bylo "naprawianie"pończoch..oczko poleciało więc się zanosilo,oszczędniej się żyło a dzisiaj dziura w skarpecie ..to do kosza..i nowe.
Były też warsztaty szewskie,szklarze, i to wszystko było potrzebne ludziom,dziś natłok artykułów zmusza do kupowania wiecznie nowego,zresztą jakoś produktów też spadła ,bo co z tego że opakowanie kolorowe ,piekne jak w srodku chemia w czystej postaci..prawda?
Na tej ulicy znajduje sie ratusz czyli urząd miasta,gmach wybudowany po pierwszej wojnie światowej,skoro miastem Czersk został musiałbyć i ratusz.W 1927 roku Prezydent Wojciechowski odwiedził nasze miasto.cdn
Najdłuższą ulicą jest ulica Starogardzka,ciągneła się od Rogańskiego az do wiaduktu kolejowego.
Gęsta zabudowa przy samej ulicy ,wysadzana wielkimi lipami ktore dawały cień w czasie miesięcy letnich i majestatyczność w zimie,urzekało piękno tych lip..wielka przyjemność przechadzania sie pod nimi...bardzo malowniczość i ciepło ...taka swojskość jakby spacerowania po ogrodzie..
Jak dziś widzę pana Mroczyńskiego w sklepie metalowym na rogu Starogardziej i Królowej Jadwigi ..nastepnie sklep P.Rogańskiego który po poludniu lubił wystawać w drzwiach sklepu...za tym sklepem był szklarz z spółdzielni inwalidow...dalej gablota z reklamami filmów granych w danym tygodniu po drugiej stronie sklep z nabialem i pieczywem(świetne murzynki tam robili..eech) i sklep Pliszki, za nim zegarmistrz i sklep mięsny wraz z rzeznią na zapleczu.
Na początku Starogardzkiej rosły drzewka głogu..gdy dojrzewał my to trochę jedliśmy....mówilismy na to że to "rajskie jabłuszka"..taka fanaberia dziecięca..drzewka te zawsze na wiosnę były przycinane..w ładny okrągły kształt....zycie jak na innych ulicach toczylo sie w podwórkach jak i przed domami..starsze panie wiecznie w oknie ktore wszystko widziały i wiedziały...to dla nich pewien spektakl zwany życiem ,ktorego były ciekawe...przez okna też kłótnie sie odbywały..jak i pogawędki.
W kuzni Gwizdały trwała cięzka praca i stukot w kowadło...były dni że było spokojniej z klientami.wtedy mistrz Gwizdała robił sobie "szewski poniedziałek"...P.Gwizdałowa nie raz taszczyła go "osłabnietego"do domu....zaraz po drugiej stronie za sklepem spożywczym była kuznia P.Glazy..potrafił bardzo wiele,bo i cos przyspawac jak też coś pokombinować z silnikiem...
Dalej ,lecz po drugiej stronie byl bank a dalej lokal ZSL i stacja benzynowa...a na przeciwko nasza duma i chluba Straż Pożarna.Za moich młodych czasów niewielka to była placowka pod względem architektonicznym...pamietam zrujnowaną drewnianą wieżę i staw i pozniej wybudowany niewielki budynek.Kiedyś Starogardzka za czasów pruskich nazywała się Koenigstrasse ,za okupacji chyba tak samo ale głowy nie dam...wiem że Kościuszki to była Adolf Hitlerstrasse...przy końcu Starogardzkiej była kiedys cegielnia...dziś śladu po tym nie ma
Z początkiem Starogardzkiej jej lewa odnoga to ul.Królowej Jadwigi...(za czasów pruskich Wilhemstrasse).ulica szczególna bo to była ostatnia ulica jaką pokonywali czerszczanie po raz ostatni,smutne to ale nieuniknione ...tryby życia tak maja w swym zegarze i dają nam sentencję że człowiek rodzi się po to by umrzeć.
Na tej ulicy jest cmentarz katolicki...choć pochowani są tam i ateiści i innej wiary...śmierć dla wszystkich jedna ..czy człowiek w coś wierzy czy nie...czy kochał tego Boga czy innego..ważne jaki człowiek był za życia....czy będą potomni o nim pamietać i zapalą świeczkę za spokój jego duszy..
Sam cmentarz jest bardzo dostojny...pełen zieleni i spokoju,Majestatyczne grobowce chcą podkreslać ludzi wielkimi jakimi byli za życia...ale są też malutkie groby dzieci z przełomu 19 i 20 wieku z zdjęciami dzieci,nadtłuczonymi aniołkami..piękne i zapomniane ..żyją ich zdjęcia i nagrobki..nie uciekli niepamięci..niejeden przechodzień zmówi "wieczne odpoczywanie"..
Zaraz za cmentarzem był kiedyś ogródek Jordanowski gdzie jako dzieci chętnie bywaliśmy..
Wzdłuż domów ..przy końcu ulicy usadowił się jeden z najstarszych zakładow w Czersku...czerski tartak...
Ulica Dworcowa imponowała zawsze zielenią i masą dzieciaków z pobliskiej szkoły podstawowej,ulica była strzelista bez żadnych zakrętasów.Jak sama nazwa ulicy wskazuje była to ulica w kierunku dworca Polskich Kolei Państwowych ...w czasie okupacji niemieckiej nazwana została buńczucznie Hermann Göringstrasse..dworzec w stylu lekkiego klasycyzmu jak na wielkość i ważność miasta był imponujący.Była restauracja dworcowa ,kasy bagazowe i biletowe.
Nie jeden raz w niedzielne poranki dzieciaki biegały z kankami po piwo na dworzec...(bo kiedyś piwo było i mozna było zjeśc coś ciepłego)..
Dworcowa miała jeszcze inny wymiar ...znajdowało się na tej ulicy sporo sklepów i instytucji ważnych dla zycia miasta
Na samym początku od ul.Kościuszki była pracownia fotograficzna P.Lipskiego(dostałem sprostowanie..że nie Skrzypczak a Lipski)..zaraz za nią sklepy.. pracownia kapeluszy Rzepczyńskich i zegarmistrz z duzym charakterystycznym zegarem na zewnątrz (zegar odmierzał czas idealnie) po drugiej stronie sklep vis,vis sklep z telewizorami i wszelkimi dobrami artykułów gospodarczych,,plus rowery i czasem motory.
Baza GS-u mieściła sie w dawnych budynkach wytwórni win i likierów a na przeciwko po drugiej stronie słynna cukiernia P.Landowskiego z słynnymi "napoleonkami"...eeech jeszcze czuję smak tych ciast.
.
Budynek poczty wybudowanej jeszcze za czasów pruskich..czerwieniał dostojnością i tym że czas go nie rusza ,że nic w nim na zewnątrz sie nie zmienia
Z prawej strony siedzi naczelnik poczty po II wojnie światowej Zabrocki
Szkołę podstawową wybudowano w 1966 roku....przedtem rozciągały się pola ,az po sam tartak i spedycję kolejową,jak na lata 60-te była to wielka inwestycja i nowoczesna inwestycja.Część dzieciaków po raz pierwszy widziało ubikację czyste i przestronne...to był wielki skok z starych pruskich murów do jasnych pięknych sal.
Biblioteka miejska też zajmowała po czesne miejsce w kulturalnej mapie Czerska..bardzo lubiłem p.Jereczek,cichą spokojna i zawsze z uśmiechem podchodzącą do dzieciaków...a ja należałem do tego grona które uwielbiało "grzebać"w książkach,potrafiłem nieraz godzinami siedzieć i przeglądać...pewnie to panie z biblioteki irytowało nie raz ...ale co było zrobić ..uwielbiałem to.
Zaraz za pocztą i biblioteką wgłębiała się uliczka niewielka Pocztowa,pełna dzieciaków,tętniąca życiem ..
wabiła swymi ogrodami i zapachem chleba z pobliskiej piekarni...zabudowana kilkoma kamienicami i jak to bywa wszelkimi różnego rodzaju "tryftami"(taka mini droga między budynkami).i.skleconymi z tego co było pod ręką "szałerkami" aby móc przechować opał na zimę,powstawały z tego rózne dziwolagi drewniane gołębniki dla pasji ...A co do swoistej gwary czerskiej ...takiej kaszubsko-borawiacko - niemieckiej z domieszkami kociewskiej.
Pełno w niej ..--- byszongów(nasyp kolejowy),durch(ciągle)...drabka(drabina...dycht (do końca)fanga(cios)fajn (ładne)...firsztyg(śniadanie)futer..(jedzenie ..czasem pasza dla zwierząt)gancpomada..(mi obojetne)..glanc(lukier..np na pączkach)kachle..(kafle np do pieca)knybel..(kij)krejżaga(piła tarczowa)leberka(kiełbasa pasztetowa)mycka..(czapka)sklep(piwnica w domach na ziemniaki na zime)rojber(taki mały rozrabiaka)sztachnąć sie (zaciagnąc paierosem)..oj ..duzo ..duzo..tego jest... ale mamy opowiadać o ulicach...a nie o tym jak się mówiło i mówi.
Koło szkoły jak stał zawsze kiosk "Ruchu"oczywiście z gazetami i całym misz-maszem..z nosami przylepionymi do szyb zawsze stała tam garstka dzieciaków dla których to był inny świat,zaczarowany...pełen różnych rzeczy nigdy nie widzianych..kolorowych...o ile mnie pamięć nie myli to prowadziła to p.Chabowska(proszę poprawić jesli się mylę)....
Za szkołą,majestatycznie tonący w zieleni cmentarz pomordowanych przez niemców mieszkańców Czerska i okolic,miejsce szczególne..miejsce pełne zadumy nad poświęceniem się dla ojczyzny, dla innych Znajduje się na nim 180 grobów. Wśród nich są liczne groby symboliczne, m.in. ofiar obozów koncentracyjnych i więzień. Dziewięć grobów nie posiada tablic. Przed cmentarzem znajduje się obelisk z napisem: "Ofiarom faszyzmu z lat okupacji 1939- 1945". Na środku cmentarza pod krzyżem 18 kwietnia 1997 r. ustawiono tablicę "Pamięci pomordowanych na Uralu w latach 1945 - 1956". W dniu 3 maja została ona poświęcona. Tablica ta upamiętnia śmierć ok. 150 mieszkańców Czerska i okolic wywiezionych w 1945 r. przez władze radzieckie do obozów pracy na Uralu i na terenie Łotwy..
Następnie bylo kino "Palladium"..miejsce szczególne dla wszystkich mieszkancow ...to okno na świat inny kolorowy ...lepszy ...czasem kolejki były w nim az do "Oazy"..taaak//naprawde
Bona i Krajewski
a gdzie te czasy??Na miejscu dawnego kościoła ewangielickiego ,oazy wiary i modlitwy ,"nasi" komuniści pobudowali "oazę"rozpusty,alkoholizmu i deprawacji tak dla zochydzenia może tego miejsca...a może dlatego że wszystko co niemieckie ( ewangielizm kojarzył sie tylko z niemcami)warte było bezczeszczenia..przyklad centarza ewangielickiego...Postawiono świątynie picia....lokal jak lokal..jedna sala ..kamienna podłoga...i alkonol ...biznes kwitł
.Zaraz za lokalem był dom i przychodnia rejonowa PKP którą prowadził dr Karolczak....słynne były jego wysyłanie młodych"chorych" po "Giewonty" na dworzec ..i mówił masz tu zapisany "Asprocol"..i 3 dni zwolnienia ..niesamowity doktor..i baardzo już wtedy stary ..ale wspominam go miłe bardzo.
A trzeba wiedzieć że PKP miało swoją służbę zdrowia,własne przychodnie,szpitale.Leki były darmowe..i nie czekało się na żadnego specjalistę jak dziś.
Jeszcze jednym ciekawym miejscem było więzienie dla kobiet w budynku przedwojennego sądu.Sam budynek bardzo okazały jak na czerskie warunki wybudowany zostal jeszcze za czasów pruskich.W okresie międzywojennym mieścił się sąd grodzki a od ulicy Batorego miała swą siedzibę Policja Państwowa.
Końcowym budynkiem był hotel miejski gdzie na parterze w latach 80 był sklep Pewexu.
W okresie międzywojennym też był tam hotel tzw centralny i ponoć(tak z podsłuchu,gdy ojciec z znajomymi sobie opowiadali)z "dziewczynkami"czyli burdel jakich wiele było wszędzie wtedy w Polsce.
Budynek inczej wygladał ale to nadal ten sam ,wydaję mi się iz kamienica była być może zrujnowana po II wojnie światowej i odbudowano go w formie strasznego "klocka"
Jeszcze jeden dom który odgrywał rolę niebagatelną w życiu Czerska to gmach zaraz za kinem,mieściła się tam PZPR czyli komunistyczni włodarze tego miasta...nic chlubnego..ale fakt pozostanie faktem i czym i kim byli wszyscy wiemy,...choć smiesznością dzisiaj wielką jest iż niegdysiejsi działacze komunistyczni dziś to wielcy obrońcy kościoła ale jak powiadaja ...lepiej pózno niż wcale
Zakład Pana Marcinczyka ,pan był niewidomy i produkował niesamowite szczotki,ręcznie robione i różniste od szczotek do butów ,do ubrań..po szczotki ryżowe,nie raz podglądalismy jak pracuje ...niesamowita precyzja i dokładność...piekna sprawa.
Przed zakładem szczotkarskim był fryzjer pana Pupla,osobiście nie lubiłem tam chodzić(a miał swoją klientelę)bo obcinał włosy jakby sie michę załozyło na głowę i co po za michą było jego...nieciekawie...hihi.
Obok zaraz był sklep masarniczy Pana Grzecy..rzeżnik jak rzeżnik zawsze kolejki i zawsze kobiety pod nim,
cóż "urok" tych czasów ..zawsze można było poplotkować i dowiedzieć się rzeczy "ważnych"z życia Czerska...zgodnie z sugestią jednej Pani z Czerska nie omieszkam dopowiedzieć iż zaraz za gmachem partii(patrz zdjęcie)był minimalny ogródek jordanowski...a kiedyś ..kiedyś był na tym miejscu sad...i jeszcze na Dworcowej tam gdzie obecnie jest przychodnia stomatologiczna był zakład produkujący trumny i na wystawie dwie zawsze co najmniej były..brrr...i to by było na tyle jesli chodzi o ulicę Dworcową u ktorej końca biegła cicha uliczka Kolejowa..która wpadała do Lipowej a ta zaś ulica miała też w sobie dużą dozę klimatu przez wzgląd na stare bardzo lipy,była odrobinę bardzo wiejska...też stosunkowo cicha ..(nie było wtedy takiego zmotoryzowanego społeczeństwa)....i były tam gospodarstwa rolnicze np.p.Kosidowskich gdzie np.chodziło sie po mleko swojskie..było raz że tańsze,drugi raz że można było z tego śmietanę zebrać albo zostawić na wysmienite zsiadłe mleko...można było nożem ciąć, takie było....kto dzis pamięta chleb ze śmietaną i cukrem?!!..pycha..
Przy końcu Lipowej po prawej stronie(co nie każdy o tym wie) był kiedyś cmentarz ofiar zarazy cholery która panowała w Czersku w II polowie XIX wieku...najpierw była tam "Boża męka"na styku Chojnickiej ,Kosciuszki i Lipowej ale ją zniszczyli niemcy w czasie II wojny światowej...dzis śladu nie ma że tam leżą ludzie,przydała by się jak już wcześniej pisałem tablica upamietniająca to miejsce,bo skoro stać miasto na tablicę dla ewangielików(co im się słusznie należało)to na taką też wydaje mi się że nasze miasto stać by było....chocby dla potomności i pamięci ludzi tam leżących.
Ulica Chojnicka z kierunkiem do Chojnic(stąd nazwa)ulica małych domków(kiedys )czasem drewnianych,wiejskich bardzo z cmentarzem ewangielickim i cmentarzem zołnierzy sowieckich przy samej jej końcu..Miejsce gdzie często widywano pary kierujące się do "lasku Chojnickiego"z dala od oczu ludzkich gdzie można było pocałunek ukraść i za ręce się trzymać...czasem spotykało się rozkrzyczanych kolonistów przyjezdzających na wakację do Szkoły nr 1 ..pluskali sie tam w czerskiej strudze..miejsce piękne ,pełne uroku...dziwne ale wtedy bardzo starano sie o regulację tej rzeczki i woda byla wtedy czysta(dziś raczej podejrzana)Co najważniejsze było ..były ryby!..i to jakie ..szczupaki ..tak ..ciekawe czy dziś sa?
W latach 40 ubieglego wieku Chojnicka szła tzw,"berlinka"szosa z Berlina do Królewca,trwały bardzo trakt wyłożony płytami betonowymi któremu nie oparły się ani czołgi ani cała wojna...niezwykle wytrzymała konstrukcja.Drogę tę budowali m.in.jeńcy wojenni, francuzi i anglicy z obozu w prochowni w Gutowcu
Bardzo szybkie tempo sowieckiej ofensywy zaskoczyło niemców, którzy nie zdołali wykorzystać zgromadzonej amunicji. Po przejściu frontu sowieci natychmiast przystąpili do likwidacji magazynów wysadzając wszystkie budynki i baraki w powietrze. Wybuchy i fajerwerki trwały wg miejscowych cały tydzień. Po tej akcji pozostały tylko solidnie wykonane drogi betonowe które dzisiaj prowadzą do nikąd.Niektórzy opowiadaja ze to Niemcy wysadzili to czego nie zdołali zabrać. Tam też były magazyny, bo trafiała się amunicja, np.: Lebel, Mosin, itp. nawet kilka sztuk do ił-a, pociski artyleryjskie produkcji francuskiej, włoskiej, węgierskiej. Ponoć jak Niemcy to wysadzali to Ruskie pod Legbąndem zaczęli się okopywać, bo myśleli, że Niemcy kontratakują. Skutkiem tego wysłali bombowce, żeby zbombardowały okolice. Rezultat widać do dzisiaj: drogę z berlinki do Krzyża w dwóch miejscach przecinają leje po bombach.
Drogi po wojnie zostały częściowo rozebrane przez miejscowych w celu pozyskania budulca na fundamenty. A i proch do dzisiaj można znaleść ,przypomina to grafit do ołówków..w młodości chodzilismy i zbieralismy go by potem zawijaćw "złotko"i podpalac a to pod wpływem ciepła wirowało w powietrzu i świstało.
Inną ciekawą ulicą była Szkolna i 21 Lutego(dawniej Młyńska) zaczynającasię przy kościele a kończyła przed mostem na strudze ulica Szkolna nie była za długą ulicą ale co miała to to że to już był charakter miejski tej ulicy,z jednej strony budynek szkolny (kiedys dla dziewcząt)szkoły podstawowej a póżniej Liceum Ogólnokształcącego,a po drugiej secesyjne kamienice willowe w otoczeniu drzew.
Wpołowie Szkolnej świetlica tartaku która zastepowała dom kultury.Chodziliśmy tam bo gdzie mieliśmy chodzić?..tam były szachy,"damka",biblioteka...no i stól do "pindla" i telewizor,a to było baaardzo ważne,była też scena i w poczatkowym okresie kino.
Jako dzieciaki chodzilismy tam na poranki filmowe w niedzielę o 10 ,tam pierwszy raz w życiu zobaczyłem kaczora Donalda na kolorowo...do dzis pamietam jakie to zrobiło na mnie wrażenie.
Zrobie minimalna przerwę w opisywaniu ulic z powodu święta jakim niewątpliwie był w czasach komunistycznych "Dzień Kobiet" i tu taka mała anegdota związana z tym dniem tak dla polepszenia humorów i przypomnienia jak było.
Więc mając jakieś 10 lat dostałem od ojca 10 zł i miałem mamie coś kupić na ten dzień,kwota wtedy dla mnie zawrotna,więc jako "znawca" sklepów wiedziałem że najtańsze gożdziki(wtedy tylko gożdzik sie liczyl)
miał Pliszka pamiętam dokładnie ..po 3 zl..pomyślałem jeden starczy ...zostało mi 7 zl i za resztę kupiłem czekoladowych cukierków luzem...dostałem w takiej nawet ładnej torebeczce...i byłem cały zadowolony..ze mam prezent i kwiata!...co z tego jak cukierki kusiły...a powiem wam ze to były w czekoladzie "makowe"się nazywały z tego względu makowe bo w srodku była taka czerwonawa masa...pychota!..myślę sobie jak jednego zjem nic sie nie stanie ..(logiczne..nie?!)..oczywista zeżarłem wszystkie!...i powiem wam że skrupuły
mam po dziś dzień ..naprawdę wstyd mi do dzisiaj.A więc drogie moje czytelniczki z okazji tego jutrzejszego święta wszystkiego dobrego ,szczęścia ,zdrowia i miłości...i czytajcie to co piszę , bo ten świat co był już nie wróci .
Powracając do tematu ulic ,zaraz za świetlicą rozciągała się Czerska Fabryka Mebli zakład duży jak na warunki miasta,dający pracę wielu ludziom,dziś niestety w obcych rękach ..szkoda naprawdę.
Po prawej stronie Szkolnej stała wielka eklektyczna kamienica jeszcze wtedy z oznakami swej wspaniałośći,do tej kamienicy "przyklejona"została łażnia miejska , miejsce szczególne które w jakimś stopniu zaspakajające potrzeby higieniczne czerszczan..czynna była dwa razy w tygodniu czyli w piatek od 15 do 22(czasem wiele dłużej)a w soboty od 10 do 22.
Było to miejsce spotkań,plotkowania bo kolejki zawsze wielkie były,mozna było wiele ,wiele rzeczy się wtedy dowiedzieć,Młodzież gdy czekała oczywista w karty rżneła..("Baska")no i w cieple zapalić papieroska ..hehe.Łażnia składala się z 4 kabin z wannami ,wielkimi jeszcze pamietające na 100% czasy przedwojenne ,uwielbialismy się tam taplać,a łażienna co chwile grzmiała "cholery jasne kończyć mi tam"...i były też kabiny z prysznicami lecz nas to absolutnie nie interesowało...jak nurkować pod prysznicem??też coś?..hihi...cdn
Kawałek za łażnią ulica kończyła się na moście na Czerskiej Strudze,jak widzicie była to niewielka ulica.,ale warta uwagi.
Jedna z czytelniczek zasugerowała że może to były a,la baseny...nie ..nie poprostu były to wielkie wanny,zresztą jak sie ma tam 11..12 lat wszystko jest wielkie...ale napewno odbiegało to od dzisiejszej formy wanny,a że wanny były to rzecz najpewniejsza,zreszta cena drozsza była do kabin z wannami ok 4zl a pod prysznic 3zl..to tak apropo zapytań czytelników.Na ten temat pisałem w wcześniejszych rozdziałach.
Ulica 21 lutego zaczynała się zaraz za mostem,dawniej Młyńska ,zresztą za moich czasów inaczej jej się nie nazywało.Początkiem ulicy były po lewej dom elektryka Bonina(świetny fachowiec) a po prawej stadion miejski i klub "Borowiak",piłkarski oczywista,teren pod budowę już za czasów okupacji niwelowali niemcy,była tam kiedyś cegielnia.
Po wojnie nie miał kto od razu za to się zabrać,ale z czasem pobudowano stadion i szatnie, plus mieszkanie dla opiekuna (był to mój wujek A.Szynwelski)dalej za stadionem po prawej była "tania jatka"czyli sklep z mięsem II I III kategorii,czasem nawet mięso końskie tzw."skopowina",(ojciec robił niezłe kiełbasy z tego)kobiet tam zawsze bardzo dużo było,wsród posuchy mięsa i to było dobre.
W nastepnej kamienicy był sklep papierniczy,dziś już mało kto pamieta...ulica w sumie miała taki wiejski charakter i domy na niej też były bardziej wiejskie,małe,przepełnione(rodziny wtedy duże były)
Uchwała się piekarnia prywatna p.Nitki,my mówilismy że to piekarnia Aszika...czemu?nie wiem..postaram sie dowiedzieć.Piekli super chleby z tzw."blachy"..czyli kwadratowy ...wielki ok 2 kg.zawsze rano cieplutki..i bułki razowe...super ...!...ale najwazniejsze były "szneki z glancem"..drozdżówki posmarowane na wierzchu lukrem...wielkie takie..naprawde ..coś smacznego...nie trafiłem jeszcze w dzisiejszych czasach na podobne smaki,dziwne ale w tej piekarni wszystko było tańsze niż w państwowych sklepach,2kg chleb za 7 zł to naprawdę nie było wiele(w panstwowym 8 zl za taka sama wage)a te wielkie szneki po 50 groszy...dzieciak jak zjadł rano jedną plus szklankę mleka ciepłego to miał dosyć.
Na tej ulicy duzo bardzo było domów drewnianych,widać od razu było ze nie należały do bogatych właścicieli tak jak w centrum miasta,były bardzo solidnie wykonane że nawet wtedy były naprawdę w dobrym stanie
Na końcu ulicy w dawnym parku Grossa powstał park Hanki Sawickiej,a wille jego zaczeli wynajmować czerszczanie,szkoda bo budynekładny klasycystyczny,forma dworkowa...dziś bardzo zniszczony a świetnie nadawał by się na muzeum miasta Czerska(ku rozwadze władz miasta)po drugiej stronie ulicy były budynki młyńskie...fundamenty po dziś dzień sa widoczne
Niewiem czy wiecie ale kiedyś Struga Czerska tak ładnie nie wiła się aż do Klaskawy,kiedyś zaraz za parkiem były stawy H.Grossa,po wojnie zmeliorowano wszystko, powstały ładne łąki a rzeczkę uregulowano
choć osobiście byłbym za tym aby te stawy były...widząc po starych zdjęciach miało to swój urok.
Z willą Grossa wiążą się i legendy jedna z nich mowi o młodej posługaczce co służyła w willi w której zakochał się młody rybak co też pracował na stawach u Grossa.Zakochani spotykali się potajemnie gdyż Gross nie tolerował żadnych umizgów,tepił wręcz wychodząc z założenia że to co jego nie ma prawa być tknięte.Zakochani mimo wszystko spotykali się nad stawami,gdy odkrył to Gross nic im nie powiedział tylko gdy była wielka wichura i burza kazał młodemu rybakowi sieci wyciagać,biedny rybak zrobił co pan kazał i zatonął na stawach,biedna posługaczka biegała co noc szukając swego ukochanego..aż pewnego razu znikła.
Ludzie powiadaja że od tamtego czasu w letnie wieczory unosi się nad łąkami zjawa posługaczki która szuka swą miłość
O innych legendach pisałem juz poprzednio,postaram się moze te legendy kiedys opisać,ojciec mój duzo ich znał.
Główna ulicą Czerska jest ulica Kościuszki,z dużą ilością sklepów lokali i małych firm usługowych.
Kiedyś było podobnie,życie handlowe skupiało się właśnie na tej ulicy
na zdjęciu wygląd właśnie takiego sklepu,proszę zauważyć asortyment na półkach,"katarzynki"...herbata Madras ,Gruzinska i Ulung,...miód sztuczny..dżemy (i to jakie!)ciasteczka deserowe z cukrem..(pycha!)kompoty..i oczywista u góry "Duże W"...eeech gdzie te czasy gdy wszystko miało smak ,nie jak dzis na jedno kopyto.
Kiedyś nawet mieliśmy Super Sam taka namiastka marketu z dnia dzisiejszego,ważne było że można było zabrać koszyk i samemu zrobić zakupy..i nie było kamer i specjalnie tez nikt nie pilnował bo złodziejstwa które owszem było ale nie takie jak teraz.
Kto pamięta co znaczy słowo "repasacja"??pamiętacie?...napewno nie..mam tu zdjęcie takie związane z tym słowem w dziale usługi
Były też warsztaty szewskie,szklarze, i to wszystko było potrzebne ludziom,dziś natłok artykułów zmusza do kupowania wiecznie nowego,zresztą jakoś produktów też spadła ,bo co z tego że opakowanie kolorowe ,piekne jak w srodku chemia w czystej postaci..prawda?
Na tej ulicy znajduje sie ratusz czyli urząd miasta,gmach wybudowany po pierwszej wojnie światowej,skoro miastem Czersk został musiałbyć i ratusz.W 1927 roku Prezydent Wojciechowski odwiedził nasze miasto.cdn
Subskrybuj:
Posty (Atom)