wtorek, 29 października 2013


Szkoły

W Czersku było kilka szkół.Podstawowe były dwie w tym jedna na ulicy Dworcowej a druga na Batorego.Szkoła na Dworcowej została oddana do uzytku ok.roku 1966 z tym że początkowo dzieciaki z "jedynki" chodziły na ulicę Szkolną gdzie dziś mieści sie liceum.Ciekawie było.... ,pamiętam ubikacje niedaleko boiska na powietrzu i dzwonek..ale nie elektryczny tylko ręczny ..gdzie wozny "walił" w niego na przerwy,,bardzo mi sie to podobało(jest jeszcze ten dzwonek??)O "dwójce"na Batorego mało wiem ..i tylko tyle że część dzieciaków uczyła się w szkole na Kościuszki(dawnej szkole ewangielickiej)a część na Batorego.zawsze były wielkie animozje między tymi dwoma szkołami...choć zawsze dziewczyny z dwójki uważaliśmy za atrakcyjniejsze(oczywista tak sie nam wtedy wydawało)..nasza "wyzszość" polegała na tym iż mieliśmy nową wielką szkołę ,,salę gimnastyczna extra stołówę z niedrogimi obiadami no i boisko!.Szkołę średnią mielismy jedną czyli Liceum Ogólnoksztalcące.Kiedyś poziom nauczania był o wiele ..wiele wyższy..na 100% kończących 8 klasę jakieś 80% szło zdobywać zawód do szkoły zawodowej a 20% zaczynało naukę w liceach czy technikach i po tych szkołach na studia szło jakieś 10%.. bo wystarczało to co się zdobyło w szkole średniej...inaczej niż dziś gdzie masa ludzi ma jakieś "niesamowite"studia pokończone i co z tego??jak w końcu ląduje na bezrobociu w najlepszym razie za ladą jakiegoś sklepu czy na emigracji z pracą na taśmie.Liceum w Czersku miało ustaloną renomę i stary "przedwojenny dryl"gdzie profesor to był alfą i omegą wszystkiego...dokladnie wszystkiego!..nawet prywatne życie ucznia po szkole.Nie do pomyslenia było spotkać ucznia "ogólniaka" w restauracji czy też w kawaiarni(choć byli i tacy co sobie niezle dawali radę z kamuflażem)a już z papierosem na ulicy czy też z piwkiem nie do pomyślenia!Miało to jak dziś pomysle dobrą strone,,,młodzież miała respekt pewien,nie to co dziś "wszystkomogąca"
i "wszechwiedząca" z psychiką skrzywioną że wszystko im sie należy...dzieci pokolenia "róbta co chceta"(oczywista generalizuje sobie ,nie do wszystkich to sie odnosi).Inną szkołą byla szkoła zawodowa na ulicy 21 Lutego,uczyli się tam uczniowie w wielu zawodach jak elektrycy,mechanicy,stolarze,piekarze itp..poziom tej szkoły wcale nie byl niski,przedmioty technologiczne wcale nie były łatwe,naprawde wychodzili z niej fachowcy(oczywista po czasie).Zresztą w Czersku było sporo zakładów pracy która potrzebowała wykwalifikowanych robotników...dziś niestety to obraz nędzy i rozpaczy choć prawdę powiedziawszy też nie do końca.Z tego co obserwuję rozwineło się wiele małych firm..może szału nie ma ale jakoś to się powoli rozwija..

wtorek, 22 października 2013

Świetlica ZPD(tartak)..plus łażnia miejska.



Mama mówiła..."jak się nie będziesz uczył to będziesz na tartaku zasuwał i drągi kulał".....taaa....dziś to nie byłoby takie złe,byle ta praca była no i żeby tartak był.Tartak tak naprawde nie był najgorszy..dawał prace miał swoja świetlice no i robił "gwiazdke"dla dzieci(dzieciaki czekały cały rok na tą chwile)miały też dzieciaki kolonie i obozy w całym kraju...gdzie tam by pojechało dziecko gdyby nie tartak...nie byłoby stać.
Świetlica mieściła się na ulicy Szkolnej róg Targowej...(dziś mieści się tam Dom Kultury)Budynek był drewniany i słynął z jednej rzeczy w środku ....z pięknego pieca,zawsze na mnie wrażenie robił..że takie piękne rzeczy ludzie kiedyś mieli(ciekawe czy jeszcze jest ten piec?)Przewodziła tej świetlicy starsza pani..zapomniałem nazwiska..hmm.....(ale spokojnie przypomne sobie)....a wiem!! Pani Szturmowska.... prowadziła bibliotekę i trzymała nadzór nad wszystkim.
Chodzilismy tam na gry planszowe,w karty w tysiąca(a w "baśkę" po kryjomu)..można było telewizję obejrzyć...w moich czasach jakieś tylko 20% ludzi miało telewizję ale i to pewnie za dużo.Był zespoł "Kaszuby" i zaspół młodzieżowy "Czerni"..w ping-ponga pograć można było,były przedstawienia okolicznościowe(1 maja,22 lipca,rocznica rewolucji pażdziernikowej)w sumie duzo się działo.
Czymś zupelnie innym była łaznia miejska."Instytucja" która wiele robiła w zakresie higieny mieszkańców ,niewielki procent ludzi miało własne łazienki...z wanną czy też prysznicem Łażnia czynna była w piatki od 15 do 22 godz,..a w sobotę już od 13 do 22 ...czasem nawet do 23...były 4 kabiny z wannami i 6 kabin z  prysznicami..Kolejki czasem były baaaardzo długie..Poczekalnia  zawsze pełna ludzi ..w oczekiwaniu na swoją kolejkę grało się do oporu w "baśkę"..papieroska zapaliło ..jednym słowem "klub pod prysznicem"Bilet kosztował 4 zł normalny i 2 zl dla młodzieży szkolnej...Czerska Fabryka Mebli miała dla swych pracowników i ich rodzin darmowe bilety..oczywista każdy z naszej paczki miał kogoś w fabryce...koszta więc odpadały.Pracownicy chętnie dawali swe bilety bo nigdy ich sami do konca nie wykorzystywali..sporo ich zawsze mieli na zapas.Było to też miejsce gdzie można było zobaczyć nagie wdzieki czerszczanek...jak??!..oj bedzie taki temat to opisze go...dla dorastajacych młokosów jakimi byliśmy wtedy..było to ciasteczko że aż oczy wychodziły z wrażenia było w tym coś z filmów Federico Felliniego
...choćby słynny "Amarcord"..i teraz tak się zastanawiam czy chodziliśmy tam.. dla higieny.(hihi)czy też dla tych "ciasteczkowych wdzięków"??...korzyść z tego była zapewne jedna..czyści byliśmy jak aniołki..(hihi)tego nam nikt zarzucić nie mógł...cdn.Strzałą zaznaczyłem w którym miejscu była łażnia.





niedziela, 20 października 2013

"Las Chojnicki"


Gdzie kończyła się ul.Chojnicka rozpościerały się bory Tucholskie ,część co przylegała do Czerska nazwano przez mieszkańców"Lasem Chojnickim"W latach 70 zrobiono tam ściezkę zdrowia z różnymi przyrządami do ćwiczeń.Więc dla tych co propagowali kulture fizyczną i sport to miejsce było idealne....taaa ...ale ile ich było??...bardziej niż dla sportu było to miejsce do wszelakich randek i spotkań "romantycznych"z osobnikami płci przeciwnej.No bo jak się miało dziewczyne i nie było kasy to gdzie z nią pójść?!...tylko tam,a jak jeszcze była pogoda!....no chyba że ktoś należał do ZMS-u i szedł z panienką na wykład "O budowie socjalizmu w Wietnamie Południowym"...ale takie zboczenia raczej były przypadkowe,lepszy  był las Chojnicki..W lesie Chojnickim były też dwa cmentarze,jeden z pierwszej wojny światowej a drugi z drugiej.Na pierwszym pochowani byli żołnierze rosyjscy ....ale nie tylko.. w armii rosyjskiej w tamtych czasach służyło wiele narodowości , byli tez Polacy,jak wiadomo Polska była pod zaborami i żolnierzem się  było w tej armii w ktorym mieszkało się pod zaborem.Istniał tu obóz dla jeńców,i czasem się zdarzało że Polaka ..Polak pilnował.Umierali zolnierze na wszelkie choroby tego czasu,niedozywienie też kładło bardzo duzo ludzi...zresztą w tamtych czasach głód zaglądał wszędzie.Lekarzem obozowym byl dr.Zieliński,służył w armii pruskiej w stopniu pułkownika
.Drugim cmentarzem był cmentarz z ostatniej wojny,zebrani na nim sa zołnierze sowietccy z Czerska i okolic którzy zgineli w czasie walk w 1945 roku.
Jak już pisałem było to miejsce randek o duzym przekroju wiekowym...to jakaś pani z "bloków"(oczywista mężatka)potajemnie spotykała się tam z panem z Chojnic..a to licealistka z chłopakiem co skryć chcieli pierwsze pocałunki w gęstwinie leśnej przed oczami (nie daj..boże!!)szacownych profesorów...a to znów para która bardziej chciała pogłębiać anatomie własną....taaak...las ten naprawde byl miejscem schadzek fortunnych i niefortunnych,każde miasto pewnie ma takie miejsca ale ten las byl szczególny.


"Ostrowite"


Niedaleko Czerska było jezioro Ostrowite,miejsce wypoczynku i zabaw letnich mieszkańców.
Jezioro Ostrowite o pow. 59,6 ha, położone 6 km na wschód od Czerska od strony północnej przylega do lasu, a od południowej do wsi Ostrowite.Bilet PKS kosztował 2 zl ...stanowczo za duzo..lepiej pieszo przez las a pieniądze na rózne rzeczy (nie tylko dozwolone)się przeznaczało.Po drodze jagód i poziomek się najadło ,a i grzybów do domu się zawsze sporo przyniosło.W niedzielne letnie dni to pół Czerska plażowało się i kapało tam...całymi rodzinami..Zaopatrzeni w żywność na cały dzień,jak zawsze mama mówila..."weż pomidory i chleb ..bo kiełbasa Ci zzielenieje"...fakt...kiełbasa na słońcu kolory zmieniała..a do picia zawsze herbata z cytryną(jak była cytryna ..oczywista)Z historią Ostrowitego wiąże się grupa desantowa "Wołga"i bunkier w lesie ponoć orginalny a jak sie pozniej okazało wybudowany przez komuchów dla podtrzymania legendy desantowców. Okazało się po latach iż była to specjalna grupa NKWD do rozpracowywania podziemia niepodległościowego m.in. "Gryfa Pomorskiego"
Stannice wodną mieli wybudowaną harcerze z liceum w Czersku,był też mini-ośrodek "Meblostylu"i obozy harcerskie róznych hufców z całego kraju.Okolica Ostrowitego obfitowała jak juz pisałem w jagody i grzyby,całymi rodzinami zbierano jagody by mieć na ksiązki i ubrania na wrzesień do szkoły,było to dodatkowe żródło dochodu dla wielu ludzi.

piątek, 18 października 2013





"Łysa góra


Niewielkie wzniesienie na ulicy Tucholskiej które dawało zimą niesamowite atrakcje w postaci zjazdów na czym się dało ...osobiście miałem dwie pary sanek.po.które po jednym sezonie nie nadawały się do niczego ...w końcu tata sie "zmobilizował" i zrobił metalowe..na któych tylko się szczeble wymieniało a reszta się trzymała..na stoku tej górki przy samym dole była prawie 2 metrowa skocznia...polewana na noc wodą..aby się nie rozwalała...na skoczni wytrzymywały tylko najmocniejsze sanki(nie licząc szczebli)..no i musiał na nich zasiąść niezły zawodnik co to umiał lądować tak by tyłka sobie nie poobijać...dla odwazniejszych bardziej była trasa przez las...trudna bo trzeba było uważać na zakręty ... i oczywista na drzewa...chętnych nigdy nie brakowało..Najlepsi byli "kamikadze" na bojerach....bojer to takie własnoręcznie zrobione sanki z łyżew.Korpus stanowiły dwie łyżwy przybite do desek i jedna łyzwa ruchoma z przodu którą się kierowało...jazda na tym była na brzuchui rękoma sie kierowało ..albo na siedząco i nogami robiło zwroty w prawo lub lewo ale to już była wyższa szkoła jazdy.Jeżdziło się na nich tylko wtedy gdy już był lód na całej długości góry....naprawde było niebezpiecznie ..ale liczyła sie szybkość.Z takich to łyżew jak zobaczycie na końcu rozdziału budowane były bojery.Rodzice o nas sie nie bali ...wiedzieli że jesteśmy na"Łysej" i nic się po za połamanymi sankami czy też szczeblami   nie stanie...dziś naprawde nie do pomyslenia...nadopiekuńczość wielu matek pozostawia wiele do życzenia....cóż świat się zmienia ,nie wiadomo tylko czy na lepsze.


Drugim miejscem gdzie odbywały się zimowe szaleństwa był Browar...a konkretnie staw przy browarze z wysepką pośrodku.Historia browarnictwa w Czersku miała długą tradycje.Początkowo z tego co wiem z historii był browar piwny w 1878 roku,potem był browar A.Kaluby w latach1880-1894,nastepnie braci Gross 1902-1907,Otto Gross & Ernst Brem -1920, Browar Pomorski – wł. F. Zemke . Jan Czarnowski ul. Stara Urzędowa 16 -1928-1939.Czersker Brauerei, Inh. Franziska Czarnowskiego (Kom. Verw., Otto Groos) -1939/45.Po wojnie początkowo był browar a póżniej tylko rozlewnia.Były tez inne czerskie browary jak Browar – wł. Th. Mann 1880-1894 i browary Chełmińskie, filia Czersk–wł. Ryszard Brigant ul. Starogrodzka 38 -1928/30...ale nam dzieciakom wtedy o piwo nie chodzilo a dobre jeżdżenie na łyżwach,a na ulicy Browarowej na stawie to miejsce było jedno z najlepszych...jazda dookoła wyspy...mecze hokejowe(jak myśmy mieli nogi poobijane!..siniak na siniaku)czasem lód blizej wyspy był cieńszy...i nie jeden się tam skąpał....i mimo że na boisku "jedynki" było zawsze zimą zrobione lodowisko..bardzo bezpieczne...to jednak staw na browarze przebijał wszystko.


środa, 16 października 2013

"Lipy chojna"


Niedaleko naszych "kapielisk" rozciagała się "Lipy chojna"czyli las i laski polozone na róznych wzgórkach.latem pełne maślaków...no i miejsce wszelakich podchodów.Podchody i walki o flage przybierały nieraz dramatyczne momenty,...szczególnie gdy trafiło sie do niewoli.....a los jeńca był okrutny bardzooo...Karmiono takich delikwentów koncówkami świezych sosen(zywica aż skapywała)...pastą do butów malowano tyłki jeńca(rannny ..co on wyczyniał po tym aby to zmyć!!)no i pokrzywy w pięty i gacie ...to już był rytuał ...a wszystko po to by powiedział gdzie jest flaga.Co niektórzy już na sam widok pasty ..i pokrzyw spiewali jak z nut..ale to i tak ich nie uchronilo przed "torturami" bo brak ducha też nie był mile widziany(hihi)Tam też z rana już koło 5  w wakacje ,leciałem po maslaki i rydze...tak rydze!..wtedy jeszcze były i to nawet miejscami sporo....mama wtedy z maślakow robila extra sos ..a rydze były smażone jak kotlety schabowe ...mówie wam ..pychaa!!.Po wojnie w willi Grossa zamieszkali zwykli mieszkańcy Czerska a parkowi nadano imie Hanki Sawickiej (komunistki i agentki NKWD)W parku odbywały się zabawy i festyny,był też świetnym terenem do wszelkich zabaw.Sam H,Gross nie bardzo zapisal się w pamięci ówczesnych mieszkańców byl zagorzałym Niemcem.W1920 roku zakupił albo też przez koneksje rodzinne od Hermana Schutta fabryke mebli i listew przy ulicy Szkolnej.Firma działała do 1933 kiedy ogłosiła upadłość by powstać na nowo jako spółka Holtzindustrie w własności Heleny Gross,Charlote Gross i Alfreda Arndt.Od 1939 do 1945 działała jako Holtzindustrie Herman Gross.Na temat Grossa krążyły legendy iż pod jego dom zajeżdzała o pólnocy kareta zaprzężona w czery czarne konie..tak powiadał mi ojciec, że jak był mały to ludzie się bali przechodzić koło tej willi bo tam zawsze siarka pachniało...cóż ..takie to były czasy wtedy.

wtorek, 15 października 2013

Klaskawska

Klaskawska to określenie "Czerskiej strugi" od mostu na ul 21 lutego aż do lasków i zagajników "Lipy chojny".Było to miejsce gdzie dzieciaki sie kąpały latem i bardzo bezpieczne,wody było po kolana co najwyżej...ale liczyła się ochłoda i szaleństwa w czasie kąpieli......jeszcze jedną niebagatelną rzeczą co miało znaczenie że struga w tych miejscach miała piaszczyste dno.Historia tego terenu też jest ciekawa...przed wojną od mostu aż po "Lipy chojne"(prawie)rozciągały sie stawy rybne Hermana Grossa i młyn niedaleko mostu.W samym parku była willa Grossa...jeszcze dziś widać ślady świetności tego domu.Po wojnie stawy osuszono i powstały żyzne łąki,uregulowano strugę....choć tak naprawde mi szkoda tych stawów.Nie wiem jak teraz ale za moich czasów było sporo ryb ...naszym ulubionym łapaniem było na tzw"oście"Do długiego kija przymocowywano stary przedwojenny widelec ..zęby widelca były specjalnie wyostrzone.Wypatrywało się stojącego w wodzie szczupaka i ciosem z góry..uderzało mu sie w grzbiet i szybkim ruchem wyrzucało na brzeg.Najlepszym z podworka w łapaniu na oście był Lechu Krocz...ten to miał smykałke do tego!!...jak szczupak w mercie stał ..on go już widzial.!!..potem był tylko plusk..i szczupak byl jego.Jak zlapaliśy jednego to dostawał ten co złapał..a jak było więcej to dzieliło się na rodziny....sztuki nie były wielkie ale czasem nawet do 2 kg...ale zazwyczaj to mniejsze...raz nawet sporego suma złapaliśmy był naprawde duży!

niedziela, 13 października 2013

"Żydki"

Tak nazywaliśmy cmentarz żydowski na ulicy Piaskowej.Zaraz jak się kończył płot fabryki mebli z składowaną tam tarcicą rozpościerała się łąka z niewielkim sztucznym wzniesieniem,Wzniesienie to porosłe krzakami ..porozrzucanymi nagrobkami bez stel (które ponoć niemcy zabrali do naprawy ulic)Wzgórze było wzmocnione dookoła granitowymi podporami tzn z jednej strony..z drugiej już ich nie było... grobów było sporo...dziś śladu nie ma po tym cmentarzu a szkoda w końcu to też cząstka mieszkańców Czerska.Dziś teren ten przejęty jest przez firme "Klose"..zniwelowany zupełnie...co stało się z prochami tam leżących??na śmietniku??...eee chyba nie ..postaram coś na ten temat się dowiedzieć.Za moich czasów to teren niesamowitych zabaw ..no i miejsce super na wagary.Tam nikt nie zaglądał no chyba że drugi wagarowicz...brało się dobrą książke ...wtedy na mym prywatnym topie był Wiesław Wernic taki polski "Karol May"tylko że lepszy.Przeczytałem wszystkie jego ksiązki a miał ich sporo,wspomne tylko takie tytuły jak "Tropy wiodą przez prerię","Colorado "..czy też"Słońce Arizony"...książki te były dosłownie "zaczytywane"..przechodziły z rąk do rąk...czekało się w bibliotece w kolejce na każdy tom.Dzis w dobie komputerów i i całej iluzji wirtualnej mało kto czyta...wydaje mi się że to po części wina rodziców..skoro rodzice nie czytają..dzieciaki też nie mają tego nawyku.I tak wagary szybciutko zlatywały...oczywiście jak była dobra pogoda ..ale i na niepogode też była rada..brało się po cichu płaszcz ortalionowy taty (był w delegacji ,więc w nim nie chodził)a że nie zajmował dużo miejsca w tornistrze był swietnym namiotem pod którym mozna zagłębić się w ulubioną lekture.Oczywista wagary jak każdy super wynalazek miał swój kres....zazwyczaj tak bywa gdy przychodzi do domu najlepsza uczennica z pismem z szkoły powiadamiającym jaki to ze mnie leser w niechodzeniu i że szanowna mama miałaby się pofatygować do szkoły.....no i pofatygowała się....taaa..chciałbym w tym miejscu pominąć skutki wizyty mej mamy w szkole...bo to był baaarddzzoo...bolesny dla mnie problem...i to taki że tydzień nie bardzo wiedziałem jak siedzieć na tyłku...i powiem tylko że w tamtych czasach dyscyplina trzymana przez moją mamę miała bardzo pozytywną dla mnie odmiane...hihihi..Za cmentarzem płyneła Czerska struga....miejsce za którym rozpościerały sie zagonki ogrodniczne mieszkanców ul 21 lutego....rosło tam wszystko,od buraczków do szczypioru..od marchwi do truskawek i jabłek i gruszek .Oczywiście nas interesowały głównie jabłka ,truskawki i gruszki..chodziło sie na tzw."pachte"..wiem ..wiem to było złodziejstwo..owszem ale no.. ale.....właśnie ten smak ryzyka ..że mogą schwytać i w najlepszym razie oklepać albo też być oklepanym przez rodzicow ...tego drugiego nikt nie chciał bo było o wiele bardziej bolesne.


piątek, 11 października 2013

Drągi

Od rynku w kierunku obecnej Dr.Zielińskiego,zaraz za cmentarzem były "Drągi"..czyli skład dłużycy sosnowej dla tartaku.Miejsce niezwykłe dla nas dzieciaków z mnóstwem skrytek i kryjówek,niebezpieczne baaardzzo! ale kto wtedy myślał o niebezpieczeństwie ..nikt!.Tam po szkole chodziło sie zapalić pierwsze papierochy.....tam też były wszelkie podchody i zabawy w chowanego..tam też piło się pierwsze wina ..pierwsze jakie pamiętam to "dużeW"
 Ktoś może pomyśleć że bylismy dzieciakami jakby dzis powiedzieć z tzw.marginesu nie ..nie..dzieciaki naprawde kiedys miały wiecej luzu,były bardziej samodzielne niz teraz gdzie wszystko sie im pod nos podstawia i chucha i dmucha.Nie był to żaden margines,życie było inne ...większość z nas wyrosła na porządnych ludzi.
Drągi przyciągały też miejscową żulie, myśmy nazywali ich "brendziarzami"...no bo "brendke"pili czyli denaturat...oryginały z nich były niesamowite i los tak po prawdzie ich nie oszczędzał.No co można by powiedzieć o byłym skoczku Sosabowskiego co skakał do Holandii..a jak wrócił do Polski to UB wsadziło go do kryminału...albo o byłych żołnierzach wehrmachtu co ich siłą wzieli do wojska bo alternatywa było jedna albo podpisujesz 3 grupę albo do Stutthofu ..i wracali potem po wojnie z pokiereszowaną psychiką z Syberii... od Andersa ,niedocenieni przez ojczyzne..wsadzani do więzień UB....staczali się.Jak dziś na to patrzę to byli tragiczni ludzie....los czasem jest niesprawiedliwy.
Krzaki i drągi to też miejsce zbierania butelek,pamiętam że raz to miałem naprawde farta ..zdobyłem wtedy 9 butelek i 43 złote rozsypane po błocie w bilonie..zbierałem te pieniądze na kolanach ..czułem jakbym skarb znalazł..W domu wyczyściłem od błota..i zostałem jedniodniowym milionerem!...niesamowite uczucie..hihi.... Mało kto wie ale na terenie składowania drągów,odbywały się mecze piłkarskie..nie było wtedy jeszcze stadionu "Borowiaka"

wtorek, 8 października 2013


Centrum


Czersk w zasadzie nie miał swego centrum...inne miasta miały rynki,ratusze itp..W Czersku była tzw "ulicówka" jak na wsiach,gdzie wzdłuż głównej drogi wszystko sie rozwijało.Wyznacznikiem centrum Czerska był kościoł i magistrat..(za moich czasów ta nazwa zawsze była obecna)czyli gmach siedziby władz miasta.Centrum to głównie ulica Kościuszki,przy niej były sklepy i lokale.Glównym lokalem była "Pomorzanka"...czyli jak sie potocznie mówiło "U Jagali"..bo tak poprawdzie to była własność Państwa Jagalskich..ale za moich czasów "szalało tam PSS".Pierwszym sklepem na styku Kościuszki i Starogardzkiej był sklep p.Rogańskiego(zaznaczam iż to był całkowicie prywatny sklep),czego on tam nie miał ..wszystko!..od cympletek i korków do strzelania do części rowerowych..a co najwazniejsze miał plyty pocztówkowe,ci co mieli adapter "Bambino" wiedzą o czym pisze.Tam poznawalem pierwsze utwory The Beatles i Rolling Stonsów.Czerskim zwyczajem jak sie mówiło o jaki sklep chodzi to wiadomo "u Rogany".Obok sklepu Rogańskiego był sklep z artykułami metalowymi prowadzony przez p.Mroczyńskich..Tam można było kupić gwozdzie ,śrubki..i co najwazniejsze blaszki do łyżew..ale na ten temat rozpisze sie pózniej w innym rozdziale.Po drugiej stronie ulicy byl sklep ogólnospozywczy prowadzonej przez Panią Pacek(nazwany jako sklep "U Packa").Dalej była drogeria...bardzo lubiłem tam wchodzic ze względu na zapachy..miały taki posmak wielkiego świata.A najlepsze miał ten sklep na świeta Bożego Narodzenia...chodzi mi o wystawe sklepową..ranny ! całymi minutami potrafiłem sie gapić na te cudeńka złożone z bombek szklanych ,różnych "szpiców"na choinke ,gwiazdorki i gwiazdory...i anielskiego włosu full srebnego i złotego..normalnie magia!.Sklep prowadzila za mnie p.Szlachcikowska.razem z p.Glaner(pewny nie jestem)Obok drogeri był sklep z materiałami prowadzony przez Pana Gierszewskiego,postawny facet.sprawiał wrażenie dbałości i rygoru w sklepie.Gdy klientów nie było lubił wystawać przed sklepem,pamietam jak były modne spodnie "dzwony"koniecznie czarne to doradzał ile trzeba materiału na spodnie tylko po wyglądzie takiego osobnika jak ja ....nigdy sie nie pomylił.Dalej był skup butelek nasze zródło kasy na kino czy "papierochy"Skup miał ciekawą brame z orłem..co tam kiedyś było ..nie mam pojecia..ale wydaje mi sie że ma to cos wspólnego z orłem co kiedyś dawno..dawno temu był na dachu drogerii(kamienica należała wtedy do Państwa Kalinowskich.)Czasem tego orła można spotkać na starych zdjęciach z Czerska.Pasmanteria pod nazwą Karolinka sprzedawała wszystko,,,, tasiemki,guziki, nici ale tez koszule i wszelakie bluzki.Kiosk "Ruchu" to miejsce też szczególne gdzie codziennie latałem o godz 17 po "Dziennik Wieczorny"i nie dlatego że wiedzy o życiu kraju i regionu pragnąłem a tylko dlatego że na ostatniej stronie był komiks czarno-biały...oj przeżywało sie przygody Zorro.."Jeżdżca bez głowy"czy "Dwa nagie olstry"..i wieczne kombinowanie jak zdobyć 50 gr...owszem gdyby nie było innych pokus to te 50 groszy zawsze jakoś by sie dało załatwić..ale był jeszcze "Landus" i napoleonki..irysy sezamkowe..masa zastanowień co warto...dylematy okropne ..hihi.Poczesne miejsce na ulicy Kościuszki miał Super Sam..tak naprawde to ani nie był super ani też sam...ale fakt można było podchodzić do połek i samemu brać towar.Ceny jakoś się przeddefiniowały  w porównaniu do dnia dzisiejszego.Biorąc za średnią ok 2000 tyś złotych(oczywista to średnia!! z reguły niewiele osob miało ja )Przykładowo  masło roslinne  około 8 zł,czekolada "22lipca E.Wedel..już np 19zl.Ludzie kupowali masło po pół kostki a nawet ćwiartki,podobnie jak chleb tez na polowe i ćwiartki...ale ..ale chleb miał wtedy 2kg..tak ..tak..i kosztowal 8 zl...a np takie cięcie u fryzjera 5 zl...całkiem inne wartości cenowe.I nie było tak że za komuny wszystko było państwowe..akurat w Czersku duzo prowadziło własny biznes.Kto dziś pamieta piekarnie Nitki na 21 lutego?..robił chleb taki swojski my nazywalismy go ze z blachy..super rzecz!..a bułki zytnie wielkie takie i zawsze rano cieplutkie,szneki z glansem czyli drożdzowki z lukrem ..pycha! jeszcze czuje smak ich ..nikt już tak nie robi..Starsi mówili nie że piekarnia u Nitki tylko u Aszika..po dziś dzień nie wiem czy to była rodzina jakaś co wcześniej piekła czy jakieś pokrewieństwo..Sklep motoryzacyjny i rowerowy był na rogu Rynkowej i Kościuszki..taa..tam to właśnie przed komunią marzylo się o rowerze..nawet o takim "ruskim"za 700zł..bo już o kolarzówie za 3000 tyś można było od razu zapomnieć...ale wchodziło się ,dotykało..smakowało się jak by to można było "śmigać" na czymś takim(roweru i tak nie dostałem ..musiałem się zadowolić zegarkiem "Wostok" i aparatem fotograficznym "Druch")Przyjęcia zresztą nie były takie jak dziś..pełne przepychu,kreacji dzieci...ale skromne  i prezenty też skromne były..akurat jesli chodzi o mnie to i tak niezle wyszedłem...a inni co było prawie zwyczajem, dostawali tylko zegarki..ale i tak człowiek się cieszył z każdej rzeczy..w tym niedostatku wszystko cieszyło.
Kawiarnia "Muszelka"...to jest temat!..miejsce spotkań młodzieży oczywista nieoficjalne..np..licealiści mieli zakaz przebywania w lokalach,nie mile to było widziane przez pedagogów.Jak sie umawiało z dziewczyną to najlepiej tam..oczywista młodzian musiał mieć kase.. to on finansował..Kultowy napój to cytroneta ,woda z sokiem cytrynowym plus słomka,,przynajmniej na to jako na minimum trzeba bylo mieć....cena 5 zł.. Za ladą krolowała "dzika Jadzia"...dlaczego dzika?..hmm ..chyba ze względu na wzrok ..taki przeszywający i lustrujący..hihi..ale myslę że to ktoś palnął i tak zostało to do niej przypięte.