piątek, 27 grudnia 2013

Święta


No i po świetach !....obecnie bardzo skomercjonalizowane,już po "Wszystkich świetych"się praktycznie zaczynające(mowa o sklepach oczywiście)a kiedyś??..ooo..sporo by pisać..przede wszystkim zapachy od pasty do podłogi do kiszonej kapusty,od zapachu ryb do zapachów ciast rózniastych,wszystko to mieszało się na świąteczna atmosferę i na oczekiwanie..na co?no na prezenty oczywiście! jakby inaczej...a oczekiwanie zabijało sie lepieniem łańcuchów na choinkę,kolorowych wycinanych "gwiazdorów",gwiazdeczek oblepianych sreberkiem po czekoladzie i lataniem po sklepach za lametą srebną na choinkę...Choinkę przynosilismy z rynku,kilka dni przed Bozym Narodzeniem na rynku można było kupić ,sprzedawali je pracownicy z nadleśnictwa.Niebagatelną sprawą były też tzw."paczki"z zakładów pracy na nie czekalismy chyba bardziej niż na te domowe bo więcej było słodyczy ,pomarańczy a w domowych to różnie bywało.czasem ledwie ,ledwie starczało na zrobienie świąt..czasy były trudne.Jak w rodzinie było 6 osób(u nas) i tylko ojciec pracował to cudów nie można było oczekiwać,ale i tak gdy wszystko robiło się w domu od ciasta wszelkiego rodzaju tj.babki piaskowe,drożdżówki,pierniki i ciasteczka które były pieczone duzo wczesniej i przechowywane były w płóciennych workach i takie ciasteczka mogły leżeć bardzo długo.Dziś wszystko kupne, nafaszerowane chemią i w smaku wszystko prawie na jedną nutę,nawet teraz czekolada już nie smakuje jak kiedyś..słodka przerazliwie,prawie bez zapachu...a kiedys!jak mama otworzyla tabliczke czekolady to zapach w calym domu.
Ryby były przyrządzane na masę sposobów a to sledzie w smietanie lub smazone a potem w occie(taka zalewa specjalna)rolmopsy,karp smazony i w galarecie,ryby za komuny specjalnie drogie nie były,więc ich na wigilię zawsze duzo było,Z mięs i kiełbas to zrazy(eeech ten smak i sos!!)wszelakie rolady mięsne i sztuki mięsa pieczonego(jeszcze mi ślina cieknie na te smaki)a to wszystko dzięki pomysłowości mojej mamy,niby cięzko było z mięsem ale zawsze cos tak pokombinowała że to wszystko takie bardzo smakowite było.Pamietam jak ojciec z Gdyni kości wieprzowe przywozil z nieobranymi kawałkami mięsa..skrobali to z mamą i mielili na grubo i robili kiełbasy i to jakiee!!a co tłuściejsze rzeczy to do bigosu a taki bigos z 3-4 dni sie gotował ale potem to naprawdę był bigos gdzie mu do dzisiejszych gdzie kapusta na talerzu a mięso po lesie lata ..hihi...Nowy rok..hmmm...z nim to roznie bywalo....pamietam jeden sylwester gdzie o połnocy budziły nas huki wystrzalów....tak ..tak spaliśmy ,zero imprezowania wtedy było.Ale to był tylko chyba jeden taki rok...bo tak co pamietam to było u nas bardzo hucznie,zbierała sie cała rodzina...wszelkiej maści wujkowie i kuzyni i bawili się wszyscy do rana.Jako dzieciaki mało nas interesowało to co sie dzieje w domu a to co się dzieje na podwórku...to było najwazniejsze!...nie tak jak dzis gdzie materiałow pirotechnicznych jest masa kiedys było bardzo ubogo po d tym względem.Oczywista każdy z nas zbierał pieniadze na "korki"od Rogańskiego i cympletki...a starsi kombinowali karbid i puszki i z tego strzelali...ale to było niebezpieczne baaardzo...i pamiętam iż chlopaki robili kusze na wentyle od roweru..wkładali w to zapalone zimne ognie i strzelali z tego...ale przestali w pozniejszych latach jak od tego zapaliła sie na Tucholskiej szopa z węglem z drzewem(sprawców oczywista nie wykryto)Nowy rok kojarzy mi sie tez z dobrymi filmami jakie wtedy były wyświetlane w TV...jak dziś pamiętam westerny "7 wspaniałych"czy też"Winchester 73"oglądaliśmy to z wypiekami na twarzach...eeeech niezapomniane filmy.

wtorek, 10 grudnia 2013

Wakacje.3.


Przebojem początku lat 70 były dyskoteki...taaa ..szumna nazwa plus magnetofon 4 -ścieżkowy i niewielka sala w remizie strażackiej.Skąd ludzie brali utwory na te imprezy pozostanie to pewnie tajemnicą już do końca,ale starali się być na bieżąco z muzyką.Górował hard-rock i rock and rollowe kapele jak Mud,Slade,Sweet,Bay City Rolles,Bracia Osmonds...Nazareth,pozniej gusta sie już wysublimowały ale wtedy dominował angielski rock.Pamiętam pierwszą dyskotekę, kosztowała 10 zl za wjazd.
Po wejściu na salę uderzała ciemność..no nie całkowita bo "latał"po ścianie kogut strażacki..to było jedyne światło...spodobało mi się to bo czlowiek był tu nieznany(ciemność)..i nie koniecznie musiał potrafić tańczyć,,,zresztą wtedy każdy tańczył jak chciał...i nie koniecznie musiał tańczyć z dziewczyną aby sie pobawić...mógł sam ..to było "novum".Drugim ważnym elementem był ciuch.....taaak..ciuch najlepiej katana Wrangla oczywista spodnie Rifle lub Levisa...dziś by sie poszło i kupiło ..a kiedyś to była droga przez męke aby coś takiego kupić.Pierwsze Rifle kosztowały mnie prawie 9 dolarów..i zbierałem na nie prawie 4 miesiące,dorabiajac tu i tam.Najpierw trzeba było kupić dolary(od jednego gościa z Rytla wtedy kupiłem)kupiłem wtedy aż ich 11 starczyło i na spodnie i na wódeczkę i dobre papierosy a za resztę gumy do żucia.Wódeczka była dla taty który za "chiny" nie mógł zrozumieć ceny tych spodni...cóż działaliśmy na innych "klimatach".Oczywiście spodnie były kupione w Pewexie..dla nieobytych z tematem to taki sklep dzisiejszy Real tylko w mikro skali gdzie za dolary można bylo kupic wszystko..doslownie.Jak sie na codzień ogladało szarzyznę naszych socjalistycznych sklepów to Pewex to był Eden ,pełen kolorow ,zapachów,,rzeczy których nigdy nie widziałem,jak np masło orzechowe..upss ..no co?nie widziałem wtedy czegoś takiego..z orzechów masło??..hihi...albo krewetki w słoikach!..okropność...jak to można jeść takie robactwo?.No dużo rzeczy wtedy jeszcze nie widzieliśmy i nie słyszelismy o nich.Drugim takim miejscem gdzie extra ciuchy można bylo kupić to Gdyńska hala....eee.. to było coś,marynarze przywozili wszystko co mozna było dostać na świecie i tam sprzedawali sklepikarzom..a ci nam(oczywista z 100%przebitką  jak towar był chodliwy)Na hali w Gdyni ani na odrobine nie bylo czuć "komuny"tam wszystko było bardzo full exlusiv..od kawy do slodyczy..od pończoch do markowych spodni.....ten smak camela tam kupionego czuje do dzisiaj(bez filtra były)..nie to co dziś  tandetna podróbka ..gdzie wszystkie papierosy na jedną nutę są produkowane,zero prawdziwego aromatu tytoni tureckich...szajs taki że chyba tylko siano jest gorsze od tej kaszany jaką dzisiaj raczą ludzi.Do Gdyni matka zazwyczaj wysyłała nas dwa razy w miesiącu(tata był kolejarzem,wiec podróż grosze kosztowała)po mięso i wędliny,tam można było dostać więcej i nadewszystko tam to było,w odróżnieniu od Czerska gdzie cięzko było ,a jak juz było to w kolejkach takich że strach ..i to najmniej o 5 rano wstać trzeba było i do 7 rano się stało ,potem mama zmieniała,leciałem do domu na śniadanie i do szkoły...jak to opowiadam synowi to na mnie dziwnie patrzy i myśli że wymyślam ..hee..hee...nie dochodzi do jego głowy to że czegoś moglo nie być...

Tak,tak czasy sie zmieniły,nie wiadomo czy na lepsze,lecz czasy dzieciństwa i młodości zawsze są najpiekniejsze i najtrwalej upamiętniaja się w wspomnieniach.Zawsze dziwiłem się czemu to nikt z naszego miasta nie próbował nawet kilka słów o nim napisać lecz nie tak wprost dokumentalnie ale tak odrobinę z życiem,z taka ikrą...hmm może to już taka natura "czerszczaków"aby za dużo nie gadać a już tym bardziej pisać.No ale ja postanowiłem się odrobinę wyłamać mimo że i tak wszystkiego nie jestem w stanie opisać i chyba też czasem nie wypadało...co nie jedna dzisiejsza młoda babcia miałaby mi to za złe że wspominam   pewne sprawy z młodości,ale jak  będe pisał o takich sprawach,słowo daje że będzie bez nazwisk( tak dla spokoju wszelakiego)Bardzo bym prosił co za tym idzie o komentarze pod każdym postem....nie koniecznie musza być pozytywne choć tych chciałbym jak najwięcej..i prosze pisać skąd jesteście..tzn czy z kraju czy też z  zagranicy..wszelkie uwagi obiecuje brać sobie do serca i wykorzystywać je,a może ktoś ma zdjęcia z tamtego okresu?..chętnie zamieszcze je na blogu ,w końcu to już historia..pozdrawiam wszystkich czytelnikow tego skromnego bloga....i przepraszam za rożne błędy stylistyczne..ortograficzne itp...ale piszę to na "żywioł"jak będzie kiedyś czas to popoprawiam wszystko ..obiecuje!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Wakacje 2


Wakacje to też przyjezdni wczasowicze,rodzina dalsza i bliższa i oczywista kolonistki.Kolonistki przyjeżdzały do naszej szkoły (szkoła zamieniała się w wakacje w dom kolonijny)z Bydgoszczy,a konkretnie z ZNTK.Dzieci i mlodzież rodzin kolejarskich przyjeżdżała na 2 tygodniowe turnusy.Dla nas ,młodzieży już 13-14 letniej co to już zaczeła poważnieć(taa..poważnieć! hihi) i ciekawiej patrzeć na płeć przeciwną była to gratka w końcu w Czersku za dużo się nie działo w wakacje,a dziewczyny i dyskoteki tam to już naprawdę dla nas bylo novum.Niby dziewczyn w Czersku było wiele ale już takie opatrzone i znane,a tu przyjechały dziewczyny z dużego miasta,miały inny styl bycia,inaczej sie ubierały i były bardziej otwarte(tak się nam wtedy wydawało)Raz nawet jednego roku ZNTKzrobił wymianę,młodzież z Bygoszczy jechała do Niemiec czyli do NRD..a Niemcy przyjeżdzali w ich miejsce do Czerska...to dopiero była nowina!..jakby nie było dziewczyny z exportu.To było takie pierwsze spotkanie sie rówiesników za Odry,czym się różnilismy?..chyba niczym...językiem napewno..w pewnym stopniu mentalnością ,ubiorami..tak..tak.. bluzki mieli jakoś bardziej kolorowe,więcej jeansu niż u nas i wieksze wyluzowanie..bardzo krzykliwi,wszędzie było ich słychać(po latach zrozumiałem że Niemcy czasem tak mają) zauważyć tez można było większą indoktrynacje ideami komunistycznymi niz u nas...pamietam że śmielismy się bardzo z tych ich czerwonych chust FDJ..wyglądali jak ruscy pionierzy z dlugimi włosami..(z tym że ruski nie nosili dlugich włosow)Poznałem tam Sylwie ,dziewcze blond ,wysoka..(czysta niemka!!),pisaliśmy potem z sobą długi czas po wyjeżdzie..listy pisał nam Pan Ebertowski, ojciec mojego kolegi Tadka Ebertowskiego.myśmy pisali po polsku a on nam to wszystko pisał po niemiecku.Pan Ebertowski wraz z rodziną niedługo potym wyemigrował do DDR-u, bo na zachód nie puściliby go,zawsze mile wspominam tą rodzinę...byli baaardzo wspaniali.
W wakacje to też noce pod namiotem,najczęściej  w Ostrowitym ale też nad jeziorem Wielewskim.W wieku 14 lat nie bardzo realnie patrzy się na skutki różniastych głupot,jak np.kąpiele w kompletnych ciemnościach o godz 1 w nocy,pierwsze wina którysmy się raczyli dodawały animuszu..aż dziw że ktoś sie nie potopił,zresztą ile my potrzebowaliśmy aby być pijanymi?..po jednym i "numer buta"a co niektórzy nawet nie tego...cóż takie były czasy i może się dziś wydawać że"lumpami"byliśmy ale to nie tak..poprostu byliśmy ciekawi jak to jest..i cieszyliśmy się wolnością z dala od "srogiej ręki sprawiedliwośc"rodziców.Zresztą co tu duzo mówić,niejedna panienka i chłopak z tzw.dobrych domów...też niezle "szumieli"np w Borsku i tamtejszych okolicach,niejedna dziś szlachetna babcia kiedyś w Borsku czy nad innymi jeziorami dookoła Czerska straciła tam swą niewinność i dziś za "chiny"się do tego by nie przyznała..hihi...

czwartek, 7 listopada 2013

"Ruskie"


Gdzieś koło roku 1968 zobaczyłem pierwszy raz sowieckiego żołnierza.Był to czas gdy Rosjanie robili wielką interwencje w Czechosłowacji,przez Czersk przewalały się masy rosyjskiego wojska.Przy kościele był ich posterunek który regulował ruchem aby nie pojechali na Śliwice..Rusek jak rusek ,normalny młody chłopak bardzo przestraszony bo wokół niego masa dzieciaków i dorosłych co to chcieli zaraz jakiś interes ubić.Chłopina  stał tak cały dzień bez jedzenia i picia ..zlitowały się nad nim kucharki z "Pomorzanki'i chciały mu dac obiad ale biedny(chyba ze strachu) nie chciał...w końcu kobieciny tak go zamotały że zjadł i kawe wypił ale jadł to będąc cały czas na posterunku....jak zjadł to jeszcze mu kucharki czekolady dały i kanapki ktore zaraz schował.W domu zawsze się z ruskich smieliśmy że to "kacapy"ale ten żolnierz był inny,normalny w niczym nie przypominał opowiadań babci jak to ruskie gwałcili kobiety ..jak na ręce mieli po pięć zegarkow no i ze mieli karabiny na sznurkach (hihi)...ten był bardzo ludzki ,wzbudzał współczucie...Nie interesowało nas po co jadą do tej Czechosłowacji wcale ,liczył się ten rosyjski żołnierz z karabinem i z opaską "regulowszczyk"
Jeszcze jeden raz przygodę z sowieckimi żołnierzami mielismy gdzieś koło 1971 roku.Przez Czersk przejeżdżały tabory  kolejowe z żołnierzami które jechały stacjonować do NRD.Pamiętam że handlowaliśmy z nimi wszystkim,popularne były ich pasy szerokie z klamrą metalową,jako dzieciaki lubiliśmy ich odznaczenia, znaczki z Leninem(sic!)Przynosilismy tez do domu puszki rózniaste z kaszą..z mięsem..a my im dawaliśmy polskie gazety z dziewczynami jak ITD,Panoramę Północy(tam zawsze na ostatniej stronie były nagie panie)Kolega miał cały zeszyt z tymi dziewczynami powklejanymi.dostał za to dwie złote obrączki..hee..hee niezły biznes.

Wakacje.

Wakacje to jak wiadomo najlepsza wisienka na torcie w roku..no może jeszcze święta i wigilia ale wakacje to był luzik totalny.Część z nas wyjeżdżała na kolonie,obozy,do babć i wujków ale większość z nas pozostawała na miejscu...i wtedy byliśmy wszyscy razem w kupie,a czym więcej dzieciaków tym więcej pomysłów.Sport i owszem  był jednym z wielu zajęć ...wbrew pozorom latem piłka nożna nie była aż tak popularna jak np.gra w palanta...tak ..tak..! gralismy w niego nieraz całymi dniami.Może przyczyną popularności było to iż  nie był to drogi sport ,kij zawsze jakiś można było znaleść a piłki palantowe nie były takie drogie w odróznieniu od piłek do nogi.Oczywista latem to też pływanie nie wszyscy umieli ale szybko się uczyli, jak była pogoda to codziennie pieszo chodziliśmy do Ostrowitego..po drodze róznego rodzaju wygłupy ...wiadomo papieroski..i gęby umorusane od jagód któych było w brud.Dziwne ale wtedy jakby kleszczy nie było, tak naprawde nie słyszało sie o nich prawie wcale a latem większość z nas śmigała boso..no naprawde!..boso....no chyba że mama kazała po coś lecieć do "miasta"..to wtedy ewentualnie ale naprawdę z wielkimi oporami.Czasami tez chodzilo się do Gutowca po proch..Kiedyś ponoć był tam skład amunicji,..mieliśmy swoje miejsca gdzie sporo go jeszcze było..przypominał grafit do ołówków czarny.Zawijaliśmy się taki grafit w sreberko od czekolady i podpalało ..robił się taki "bączek" co z świstem przelatywał nad głowami.Robiliśmy  też świece dymne z plastiku z lalek albo z kliszy fotograficznej..wkładało się to do pudełka pustego po zapałkach i podpalało..oczywiście to nie paliło się ale topiło i wytwarzało masę duszącego dymu,jedną taką swiecę dymną wrzucilismy do baru Muchomorek..rannnny co się działo!!przyjechała nawet milicja ale na nasze szczęście nikogo z nas wtedy nie złapała..lokal był wietrzony z trzy godziny..hihi
.

Jednym z wielu rzeczy z jakimi  się borykaliśmy w czasie wakacji to brak pieniędzy..na wszystko..na lody cukierki ..papierosy..ale czasem zdarzały się CUDA w postaci że ktoś znalazł 500zł..tak!..to była suma jak na tamte czasy niewyobrażalna....znalazł mój kolega..jak pamietam mówił iż gdzieś koło skupu złomu(to mniej więcej dziś na wysokości Komisariatu Policji)Przyleciał do mnie rano i mówi że ma 500 stówek...rannny!co robić z taką kasą?Najlepiej zniknąć z oczu rodzicom...więc do Ostrowitego..wzielismy z soba jeszcze kilku kumpli..zrobilismy zakupy w postaci puszek..bułek czekolad oczywiście extra papierosów jak Pall Mall czy też Perry(te ze względu iż miały złotą paczkę)i pojechaliśmy autobusem(nie z buta, bo nie wypadało)..Tam zaraz na miejscu sklep był też nasz...czulismy się jak milionerzy...to uczucie że można mieć wszystko chyba wtedy tylko miałem.

































'''

poniedziałek, 4 listopada 2013



Szkoła.


Chcąc pisać o tych latach , nie sposób zacząć od szkoły...wiadomo szkolne"zielone lata "pozostaną najpiękniejsze.Jak już pisałem edukację rozpocząłem w dawnej szkole żeńskiej(przed pierwszą wojną światową ...oczywiście...)czyli dzisiejszym bydynku liceum, Budynek robil ogromne wrażenie...wydawało mi się to... baaaardzo wielkie wszystko...dookoła tyle ciekawych rzeczy..jakieś globusy ,mapy, czarne wielkie tablice.
Pierwszą moją wychowawczynie mało co pamiętam...ale wydaje mi się iz była to Pani Koprowska(głowy nie dam)w pózniejszym okresie była to Pani Pełka,niesamowita kobieta, z wyczuciem podchodząca do dzieciaków...budziła zaufanie.Tornister miałem jak wiekszość brązowy i zrobiony z tektury(tak...tak)byłem z niego taki dumny tak że dwie noce przed szkołą miałem wszystko spakowane i położone przy łóżku...a elementarz każda strona po stronie była dokładnie oglądana..i chcialem juzzzzżż czytać!ale niestety..musiałem troche poczekać i teraz wiem po latach że właśnie wtedy połknąłem bakcyla czytania.W końcu to książki dały mozliwośc przeżywać przygody,wędrować po nieznanych krajach ..pokochać historię swego kraju (ale nie tylko)uczyłem się jeszcze z elementarza Falskiego.Na podręczniki składało się: elementarz ,książka do matematyki i chyba coś związane z przyrodą...żadnych ćwiczeń ! plus zeszyt w kratkę i w linie(wąskie)no i pióro z stalówką (zawsze miało się więcej)i oczywistaa!! piórnik! drewniany z drewniana roletą a w nim właśnie te przybory ..oczywista jeszcze kredki ,olówki.plastelina(nie wiem czemu ale zapach plasteliny zawsze mi sie kojarzy z tą pierwszą klasą)aaaa..!! jeszcze blok taki duzy rysunkowy na 20 kartek ktore potem mozna było dokupić w ksiegarni(20gr sztuka)...no i wycinanki, klej w słoikach po ktorym fartuch szkolny był nie do poznania.Oczywiście rozpoczęcie szkoły to też pamiatkowe zdjecia..u mnie jakoś sie nie uchowały..ale dostałem zdjęcie bliskiej mi osoby jak rozpoczynała nauke w szkole...fakt z niedzwiedziem ..ale co tam! ważne że dziewcze szczęśliwe....mimo wszystko niedzwiedzia skarpetki biją wszystko..hihi


Jeszcze w tym samym roku przeniesliśmy się do nowej szkoły na ul.Dworcową,nim poszliśmy były rady i zalecenia co nam wolno a co nie......więc nie wolno było ścian dotykać,nie mogliśmy się oddalać od swoich klas na przerwie aby się nie pogubić...taaa ..to naprawdę dla nas był imponujący gmach,poprzedni był też wielki ale ten to porażał jasnością..było wszędzie bardzo jasno..obrazy na ścianach na korytarzach(i daje słowo że nie były zdjęcia ale oryginalne obrazy,,,są jeszcze?)łazienki czyste z ciepłą i zimną wodą..to naprawde był dla nas szok cywilizacyjny..Pierwszym dyrektorem był Pan Perdenia..sprawiał wrażenie wiecznie zalatanego..wszędzie go było pełno ...a zresztą może mi sie tylko tak wydawało.
Wchodziło się do szkoly po schodach...a pozniej przez szatnie pod schodami i chyba to było najrozsądniejsze  po drodze były szatnie ....każda klasa miała swój box któy był zamykany na kłódkę na czas lekcji..kapci chyba wtedy sie nie nosiło...a może tak??nie wiem..zapomniałem...wiem tylko że na w-f  to trzeba bylo mieć..Tam gdzie były szatnie były też dwie pracownie techniczne ..jedna dla chłopcow druga dla dziewczyn...nie były razem te zajęcia prowadzone.Na samym dole była tez stołówka i kuchnia..koło ktorej wychodząc z szatni sie przechodzilo na parter.
Jak bylo zimno i deszcz na dworze to przerwy były na korytarzu..tzn.chodziliśmy w kółko dookoła korytarza...a w srodku kółka nauczyciele zazwyczaj dwoch pilnowało porzadku aby nikt nie biegal..albo gdzieś tam nie siadał...dla mnie to było mordęgą takie lażenie w kółko Macieju...kombinowaliśmy jak tu sie urwać do Landusa na "leonka"(Napoleonka)..ryzyko było diabelne!..w razie wpadki w najlepszym wypadku byl porządny ochrzan..w najgorszym jak np..zlapał nas Kukliński albo Włoch to wsmarowane i to ostro..z reguły każdy dostal w pysk ..podziękował i wiedział już gdzie ma zmykac...tak tak ..wtedy nikt sie nie patyczkowal z rozbuchana młodzieżą..Kary cielesne to była normalność..wiązało się to również z tym iż było takie przekonanie że nauczyciel to drugi rodzic,nigdy nie było warto skarżyć się w domu iż się oberwało...groziło to powtórką tym razem od rodzica...tak... tak..rodzice byli prawie zawsze przekonani że skoro dostał to zasłużył..zaufanie do nauczyciela i wiara w to że postapił słusznie było bardzo duże u rodziców.

Z przedmiotow których od samego początku nie cierpiałem to była matematyka...cyfry i wszelakie z nimi kombinacje nie przemawiały do mnie..tabliczki mnożenia nauczyłem się absolutnie na pamięć..a tylko dlatego aby mieć świety spokój i czas na ksiązki i luzik na podwórku....czyste wyrachowanie.Najbardziej lubiłem język polski i lekcje plastyki...pózniej pokochałem historię..a to też za sprawą pana Kuklińskiego..bo on nie prowadził lekcji wg,jakis schematów...nie!...wchodził na lekcje i opowiadał..tak opowiadał!!...i nawet najwieksze rozrabiaki pogrążali się w jego opowieściach..fakt! jak się wściekł to klękajcie narody..ręke miał mocną aż wszystko luzowało sie pod kopułą..hihi..ale jak opowiadał to nie było lepszych.W damskim wydaniu to podobna była pani Smyk..złota kobieta..energiczna ..lubowała sie w tym że lubiła boksować po ramionach..tak!!..jak człowiek otrzymał taki cios ...dziwne, ale nauczanie jakoś lepiej wchodziło,Słynna była  też z tego że jak dwóch podpadło to jeden drugiego musiał bić po tyłku takim wielkim liniałem..mam nadzieje że pani Smyk się nie obrazi o te wspomnienia...ale tak było..Gdy dyrektorem został pan Sikorski ..(mówiliśmy na niego "Jaś")to on dostał miano najwiekszej ręki ..oczywiście do karania co niektórych uczni..Pamiętam jak po skończonych lekcjach zbiegało się z 2 piętra na dół do szatni z szybkością błyskawicy..wpadłem raz wprost w objęcia "Jasia"..jak mi śmignął..w twarz to od razu złapałem grzeczny kierunek..tylko raz tak się wpakowałem..unikałem go potem jak ognia..miał facet parę w łapie nie ma co..dziś to absolutnie nie do pomyslenia..zaraz byłby prokurator ,obrońcy praw dziecka itp..ale mysle że byłoby mniej dzieciaków z ADHD gdyby był respekt do nauczycieli a mamusie zamiast pitolić o bzdurkach przylałaby takiemu klapsa..to wiedziałby gdzie jego miejsce w szeregu.












sobota, 2 listopada 2013



Cmentarze.


Czersk miał kiedyś  jak i teraz sporo cmentarzy.Pierwszym cmentarzem był załozony ok połowy 19 wieku
cmentarz katolicki na Królowej Jadwigi(mówiło się na"Królowej Jadzi").z.pięknymi alejkami lipowymi..ma klimat starej nekropolii.
Drugi cmentarz był na ulicy Dworcowej ,miejsce spoczynku pomordowanych i zamęczonych w latach 1939-1945 obywateli miasta Czerska.Na styku ulicy Kościuszki i Lipowej był kiedyś cmentarz choleryczny,pochowani w nim są mieszkańcy i okoliczna ludność ktora zmarła na cholerę w drugiej połowie 19 wieku..a dokladnie w roku 1866..Przydała by sie tam jakaś płyta upamietniająca pochowanych tam ludzi,.kiedys była tam kapliczka Matki Boskiej ale Niemcy ją zniszczyli..pamięć wydaje mi się nalezy  każdemu..chocby symbolicznie..tak by móc zapalić znicz w Dzień Zaduszny.Na ulicy Chojnickiej był cmentarz ewangielicki,miejsce spoczynku nie tylko okolicznych Niemcow ale też Polaków tego wyznania.Założony pod koniec 19-stego stulecia.Pamięć o tym miejscu jest uwieczniona tablicą
.Na końcu Chojnickiej jest cmentarz żołnierzy sowieckich z lat wojny 1939-1945...a w kierunku na Łukowo cmentarz z lat 1914-1918.
Na ulicy Piaskowej był cmentarz żydowski założony też w 19 wieku,niewielki ale pieknie polożony.Dziś to teren firmy Klosse.Spoleczność żydowska w Czersku była niewielka ,choć w najlepszych latach czyli ok roku 1868 gdy wybudowano synagogę fundowaną przez kupca Judę Jordana z Tucholi.Wyznawców wyznania mojzeszowego było wtedy 8-10%Synagogę sprzedano w 1928 i wyburzono, na jej miejscu państwo Durajewscy wybudowali dom.Niekiedy po lasach wokół Czerska spotykało się niejedną zapomnianą przez czas mogiłę... w szczególności żołnierzy niemieckich...bo o ile o zołnierzy sowieckich  zwożono na cmentarze..to niemieccy byli chowani tam gdzie zgineli..W pózniejszych czasach robiono ekshumacje i szczątki zwożono na cmentarz w okolicach Szczecina,ale za moich czasów sporo było takich grobów i zawsze ktoś o nie dbał.























wtorek, 29 października 2013


Szkoły

W Czersku było kilka szkół.Podstawowe były dwie w tym jedna na ulicy Dworcowej a druga na Batorego.Szkoła na Dworcowej została oddana do uzytku ok.roku 1966 z tym że początkowo dzieciaki z "jedynki" chodziły na ulicę Szkolną gdzie dziś mieści sie liceum.Ciekawie było.... ,pamiętam ubikacje niedaleko boiska na powietrzu i dzwonek..ale nie elektryczny tylko ręczny ..gdzie wozny "walił" w niego na przerwy,,bardzo mi sie to podobało(jest jeszcze ten dzwonek??)O "dwójce"na Batorego mało wiem ..i tylko tyle że część dzieciaków uczyła się w szkole na Kościuszki(dawnej szkole ewangielickiej)a część na Batorego.zawsze były wielkie animozje między tymi dwoma szkołami...choć zawsze dziewczyny z dwójki uważaliśmy za atrakcyjniejsze(oczywista tak sie nam wtedy wydawało)..nasza "wyzszość" polegała na tym iż mieliśmy nową wielką szkołę ,,salę gimnastyczna extra stołówę z niedrogimi obiadami no i boisko!.Szkołę średnią mielismy jedną czyli Liceum Ogólnoksztalcące.Kiedyś poziom nauczania był o wiele ..wiele wyższy..na 100% kończących 8 klasę jakieś 80% szło zdobywać zawód do szkoły zawodowej a 20% zaczynało naukę w liceach czy technikach i po tych szkołach na studia szło jakieś 10%.. bo wystarczało to co się zdobyło w szkole średniej...inaczej niż dziś gdzie masa ludzi ma jakieś "niesamowite"studia pokończone i co z tego??jak w końcu ląduje na bezrobociu w najlepszym razie za ladą jakiegoś sklepu czy na emigracji z pracą na taśmie.Liceum w Czersku miało ustaloną renomę i stary "przedwojenny dryl"gdzie profesor to był alfą i omegą wszystkiego...dokladnie wszystkiego!..nawet prywatne życie ucznia po szkole.Nie do pomyslenia było spotkać ucznia "ogólniaka" w restauracji czy też w kawaiarni(choć byli i tacy co sobie niezle dawali radę z kamuflażem)a już z papierosem na ulicy czy też z piwkiem nie do pomyślenia!Miało to jak dziś pomysle dobrą strone,,,młodzież miała respekt pewien,nie to co dziś "wszystkomogąca"
i "wszechwiedząca" z psychiką skrzywioną że wszystko im sie należy...dzieci pokolenia "róbta co chceta"(oczywista generalizuje sobie ,nie do wszystkich to sie odnosi).Inną szkołą byla szkoła zawodowa na ulicy 21 Lutego,uczyli się tam uczniowie w wielu zawodach jak elektrycy,mechanicy,stolarze,piekarze itp..poziom tej szkoły wcale nie byl niski,przedmioty technologiczne wcale nie były łatwe,naprawde wychodzili z niej fachowcy(oczywista po czasie).Zresztą w Czersku było sporo zakładów pracy która potrzebowała wykwalifikowanych robotników...dziś niestety to obraz nędzy i rozpaczy choć prawdę powiedziawszy też nie do końca.Z tego co obserwuję rozwineło się wiele małych firm..może szału nie ma ale jakoś to się powoli rozwija..

wtorek, 22 października 2013

Świetlica ZPD(tartak)..plus łażnia miejska.



Mama mówiła..."jak się nie będziesz uczył to będziesz na tartaku zasuwał i drągi kulał".....taaa....dziś to nie byłoby takie złe,byle ta praca była no i żeby tartak był.Tartak tak naprawde nie był najgorszy..dawał prace miał swoja świetlice no i robił "gwiazdke"dla dzieci(dzieciaki czekały cały rok na tą chwile)miały też dzieciaki kolonie i obozy w całym kraju...gdzie tam by pojechało dziecko gdyby nie tartak...nie byłoby stać.
Świetlica mieściła się na ulicy Szkolnej róg Targowej...(dziś mieści się tam Dom Kultury)Budynek był drewniany i słynął z jednej rzeczy w środku ....z pięknego pieca,zawsze na mnie wrażenie robił..że takie piękne rzeczy ludzie kiedyś mieli(ciekawe czy jeszcze jest ten piec?)Przewodziła tej świetlicy starsza pani..zapomniałem nazwiska..hmm.....(ale spokojnie przypomne sobie)....a wiem!! Pani Szturmowska.... prowadziła bibliotekę i trzymała nadzór nad wszystkim.
Chodzilismy tam na gry planszowe,w karty w tysiąca(a w "baśkę" po kryjomu)..można było telewizję obejrzyć...w moich czasach jakieś tylko 20% ludzi miało telewizję ale i to pewnie za dużo.Był zespoł "Kaszuby" i zaspół młodzieżowy "Czerni"..w ping-ponga pograć można było,były przedstawienia okolicznościowe(1 maja,22 lipca,rocznica rewolucji pażdziernikowej)w sumie duzo się działo.
Czymś zupelnie innym była łaznia miejska."Instytucja" która wiele robiła w zakresie higieny mieszkańców ,niewielki procent ludzi miało własne łazienki...z wanną czy też prysznicem Łażnia czynna była w piatki od 15 do 22 godz,..a w sobotę już od 13 do 22 ...czasem nawet do 23...były 4 kabiny z wannami i 6 kabin z  prysznicami..Kolejki czasem były baaaardzo długie..Poczekalnia  zawsze pełna ludzi ..w oczekiwaniu na swoją kolejkę grało się do oporu w "baśkę"..papieroska zapaliło ..jednym słowem "klub pod prysznicem"Bilet kosztował 4 zł normalny i 2 zl dla młodzieży szkolnej...Czerska Fabryka Mebli miała dla swych pracowników i ich rodzin darmowe bilety..oczywista każdy z naszej paczki miał kogoś w fabryce...koszta więc odpadały.Pracownicy chętnie dawali swe bilety bo nigdy ich sami do konca nie wykorzystywali..sporo ich zawsze mieli na zapas.Było to też miejsce gdzie można było zobaczyć nagie wdzieki czerszczanek...jak??!..oj bedzie taki temat to opisze go...dla dorastajacych młokosów jakimi byliśmy wtedy..było to ciasteczko że aż oczy wychodziły z wrażenia było w tym coś z filmów Federico Felliniego
...choćby słynny "Amarcord"..i teraz tak się zastanawiam czy chodziliśmy tam.. dla higieny.(hihi)czy też dla tych "ciasteczkowych wdzięków"??...korzyść z tego była zapewne jedna..czyści byliśmy jak aniołki..(hihi)tego nam nikt zarzucić nie mógł...cdn.Strzałą zaznaczyłem w którym miejscu była łażnia.





niedziela, 20 października 2013

"Las Chojnicki"


Gdzie kończyła się ul.Chojnicka rozpościerały się bory Tucholskie ,część co przylegała do Czerska nazwano przez mieszkańców"Lasem Chojnickim"W latach 70 zrobiono tam ściezkę zdrowia z różnymi przyrządami do ćwiczeń.Więc dla tych co propagowali kulture fizyczną i sport to miejsce było idealne....taaa ...ale ile ich było??...bardziej niż dla sportu było to miejsce do wszelakich randek i spotkań "romantycznych"z osobnikami płci przeciwnej.No bo jak się miało dziewczyne i nie było kasy to gdzie z nią pójść?!...tylko tam,a jak jeszcze była pogoda!....no chyba że ktoś należał do ZMS-u i szedł z panienką na wykład "O budowie socjalizmu w Wietnamie Południowym"...ale takie zboczenia raczej były przypadkowe,lepszy  był las Chojnicki..W lesie Chojnickim były też dwa cmentarze,jeden z pierwszej wojny światowej a drugi z drugiej.Na pierwszym pochowani byli żołnierze rosyjscy ....ale nie tylko.. w armii rosyjskiej w tamtych czasach służyło wiele narodowości , byli tez Polacy,jak wiadomo Polska była pod zaborami i żolnierzem się  było w tej armii w ktorym mieszkało się pod zaborem.Istniał tu obóz dla jeńców,i czasem się zdarzało że Polaka ..Polak pilnował.Umierali zolnierze na wszelkie choroby tego czasu,niedozywienie też kładło bardzo duzo ludzi...zresztą w tamtych czasach głód zaglądał wszędzie.Lekarzem obozowym byl dr.Zieliński,służył w armii pruskiej w stopniu pułkownika
.Drugim cmentarzem był cmentarz z ostatniej wojny,zebrani na nim sa zołnierze sowietccy z Czerska i okolic którzy zgineli w czasie walk w 1945 roku.
Jak już pisałem było to miejsce randek o duzym przekroju wiekowym...to jakaś pani z "bloków"(oczywista mężatka)potajemnie spotykała się tam z panem z Chojnic..a to licealistka z chłopakiem co skryć chcieli pierwsze pocałunki w gęstwinie leśnej przed oczami (nie daj..boże!!)szacownych profesorów...a to znów para która bardziej chciała pogłębiać anatomie własną....taaak...las ten naprawde byl miejscem schadzek fortunnych i niefortunnych,każde miasto pewnie ma takie miejsca ale ten las byl szczególny.


"Ostrowite"


Niedaleko Czerska było jezioro Ostrowite,miejsce wypoczynku i zabaw letnich mieszkańców.
Jezioro Ostrowite o pow. 59,6 ha, położone 6 km na wschód od Czerska od strony północnej przylega do lasu, a od południowej do wsi Ostrowite.Bilet PKS kosztował 2 zl ...stanowczo za duzo..lepiej pieszo przez las a pieniądze na rózne rzeczy (nie tylko dozwolone)się przeznaczało.Po drodze jagód i poziomek się najadło ,a i grzybów do domu się zawsze sporo przyniosło.W niedzielne letnie dni to pół Czerska plażowało się i kapało tam...całymi rodzinami..Zaopatrzeni w żywność na cały dzień,jak zawsze mama mówila..."weż pomidory i chleb ..bo kiełbasa Ci zzielenieje"...fakt...kiełbasa na słońcu kolory zmieniała..a do picia zawsze herbata z cytryną(jak była cytryna ..oczywista)Z historią Ostrowitego wiąże się grupa desantowa "Wołga"i bunkier w lesie ponoć orginalny a jak sie pozniej okazało wybudowany przez komuchów dla podtrzymania legendy desantowców. Okazało się po latach iż była to specjalna grupa NKWD do rozpracowywania podziemia niepodległościowego m.in. "Gryfa Pomorskiego"
Stannice wodną mieli wybudowaną harcerze z liceum w Czersku,był też mini-ośrodek "Meblostylu"i obozy harcerskie róznych hufców z całego kraju.Okolica Ostrowitego obfitowała jak juz pisałem w jagody i grzyby,całymi rodzinami zbierano jagody by mieć na ksiązki i ubrania na wrzesień do szkoły,było to dodatkowe żródło dochodu dla wielu ludzi.

piątek, 18 października 2013





"Łysa góra


Niewielkie wzniesienie na ulicy Tucholskiej które dawało zimą niesamowite atrakcje w postaci zjazdów na czym się dało ...osobiście miałem dwie pary sanek.po.które po jednym sezonie nie nadawały się do niczego ...w końcu tata sie "zmobilizował" i zrobił metalowe..na któych tylko się szczeble wymieniało a reszta się trzymała..na stoku tej górki przy samym dole była prawie 2 metrowa skocznia...polewana na noc wodą..aby się nie rozwalała...na skoczni wytrzymywały tylko najmocniejsze sanki(nie licząc szczebli)..no i musiał na nich zasiąść niezły zawodnik co to umiał lądować tak by tyłka sobie nie poobijać...dla odwazniejszych bardziej była trasa przez las...trudna bo trzeba było uważać na zakręty ... i oczywista na drzewa...chętnych nigdy nie brakowało..Najlepsi byli "kamikadze" na bojerach....bojer to takie własnoręcznie zrobione sanki z łyżew.Korpus stanowiły dwie łyżwy przybite do desek i jedna łyzwa ruchoma z przodu którą się kierowało...jazda na tym była na brzuchui rękoma sie kierowało ..albo na siedząco i nogami robiło zwroty w prawo lub lewo ale to już była wyższa szkoła jazdy.Jeżdziło się na nich tylko wtedy gdy już był lód na całej długości góry....naprawde było niebezpiecznie ..ale liczyła sie szybkość.Z takich to łyżew jak zobaczycie na końcu rozdziału budowane były bojery.Rodzice o nas sie nie bali ...wiedzieli że jesteśmy na"Łysej" i nic się po za połamanymi sankami czy też szczeblami   nie stanie...dziś naprawde nie do pomyslenia...nadopiekuńczość wielu matek pozostawia wiele do życzenia....cóż świat się zmienia ,nie wiadomo tylko czy na lepsze.


Drugim miejscem gdzie odbywały się zimowe szaleństwa był Browar...a konkretnie staw przy browarze z wysepką pośrodku.Historia browarnictwa w Czersku miała długą tradycje.Początkowo z tego co wiem z historii był browar piwny w 1878 roku,potem był browar A.Kaluby w latach1880-1894,nastepnie braci Gross 1902-1907,Otto Gross & Ernst Brem -1920, Browar Pomorski – wł. F. Zemke . Jan Czarnowski ul. Stara Urzędowa 16 -1928-1939.Czersker Brauerei, Inh. Franziska Czarnowskiego (Kom. Verw., Otto Groos) -1939/45.Po wojnie początkowo był browar a póżniej tylko rozlewnia.Były tez inne czerskie browary jak Browar – wł. Th. Mann 1880-1894 i browary Chełmińskie, filia Czersk–wł. Ryszard Brigant ul. Starogrodzka 38 -1928/30...ale nam dzieciakom wtedy o piwo nie chodzilo a dobre jeżdżenie na łyżwach,a na ulicy Browarowej na stawie to miejsce było jedno z najlepszych...jazda dookoła wyspy...mecze hokejowe(jak myśmy mieli nogi poobijane!..siniak na siniaku)czasem lód blizej wyspy był cieńszy...i nie jeden się tam skąpał....i mimo że na boisku "jedynki" było zawsze zimą zrobione lodowisko..bardzo bezpieczne...to jednak staw na browarze przebijał wszystko.


środa, 16 października 2013

"Lipy chojna"


Niedaleko naszych "kapielisk" rozciagała się "Lipy chojna"czyli las i laski polozone na róznych wzgórkach.latem pełne maślaków...no i miejsce wszelakich podchodów.Podchody i walki o flage przybierały nieraz dramatyczne momenty,...szczególnie gdy trafiło sie do niewoli.....a los jeńca był okrutny bardzooo...Karmiono takich delikwentów koncówkami świezych sosen(zywica aż skapywała)...pastą do butów malowano tyłki jeńca(rannny ..co on wyczyniał po tym aby to zmyć!!)no i pokrzywy w pięty i gacie ...to już był rytuał ...a wszystko po to by powiedział gdzie jest flaga.Co niektórzy już na sam widok pasty ..i pokrzyw spiewali jak z nut..ale to i tak ich nie uchronilo przed "torturami" bo brak ducha też nie był mile widziany(hihi)Tam też z rana już koło 5  w wakacje ,leciałem po maslaki i rydze...tak rydze!..wtedy jeszcze były i to nawet miejscami sporo....mama wtedy z maślakow robila extra sos ..a rydze były smażone jak kotlety schabowe ...mówie wam ..pychaa!!.Po wojnie w willi Grossa zamieszkali zwykli mieszkańcy Czerska a parkowi nadano imie Hanki Sawickiej (komunistki i agentki NKWD)W parku odbywały się zabawy i festyny,był też świetnym terenem do wszelkich zabaw.Sam H,Gross nie bardzo zapisal się w pamięci ówczesnych mieszkańców byl zagorzałym Niemcem.W1920 roku zakupił albo też przez koneksje rodzinne od Hermana Schutta fabryke mebli i listew przy ulicy Szkolnej.Firma działała do 1933 kiedy ogłosiła upadłość by powstać na nowo jako spółka Holtzindustrie w własności Heleny Gross,Charlote Gross i Alfreda Arndt.Od 1939 do 1945 działała jako Holtzindustrie Herman Gross.Na temat Grossa krążyły legendy iż pod jego dom zajeżdzała o pólnocy kareta zaprzężona w czery czarne konie..tak powiadał mi ojciec, że jak był mały to ludzie się bali przechodzić koło tej willi bo tam zawsze siarka pachniało...cóż ..takie to były czasy wtedy.

wtorek, 15 października 2013

Klaskawska

Klaskawska to określenie "Czerskiej strugi" od mostu na ul 21 lutego aż do lasków i zagajników "Lipy chojny".Było to miejsce gdzie dzieciaki sie kąpały latem i bardzo bezpieczne,wody było po kolana co najwyżej...ale liczyła się ochłoda i szaleństwa w czasie kąpieli......jeszcze jedną niebagatelną rzeczą co miało znaczenie że struga w tych miejscach miała piaszczyste dno.Historia tego terenu też jest ciekawa...przed wojną od mostu aż po "Lipy chojne"(prawie)rozciągały sie stawy rybne Hermana Grossa i młyn niedaleko mostu.W samym parku była willa Grossa...jeszcze dziś widać ślady świetności tego domu.Po wojnie stawy osuszono i powstały żyzne łąki,uregulowano strugę....choć tak naprawde mi szkoda tych stawów.Nie wiem jak teraz ale za moich czasów było sporo ryb ...naszym ulubionym łapaniem było na tzw"oście"Do długiego kija przymocowywano stary przedwojenny widelec ..zęby widelca były specjalnie wyostrzone.Wypatrywało się stojącego w wodzie szczupaka i ciosem z góry..uderzało mu sie w grzbiet i szybkim ruchem wyrzucało na brzeg.Najlepszym z podworka w łapaniu na oście był Lechu Krocz...ten to miał smykałke do tego!!...jak szczupak w mercie stał ..on go już widzial.!!..potem był tylko plusk..i szczupak byl jego.Jak zlapaliśy jednego to dostawał ten co złapał..a jak było więcej to dzieliło się na rodziny....sztuki nie były wielkie ale czasem nawet do 2 kg...ale zazwyczaj to mniejsze...raz nawet sporego suma złapaliśmy był naprawde duży!

niedziela, 13 października 2013

"Żydki"

Tak nazywaliśmy cmentarz żydowski na ulicy Piaskowej.Zaraz jak się kończył płot fabryki mebli z składowaną tam tarcicą rozpościerała się łąka z niewielkim sztucznym wzniesieniem,Wzniesienie to porosłe krzakami ..porozrzucanymi nagrobkami bez stel (które ponoć niemcy zabrali do naprawy ulic)Wzgórze było wzmocnione dookoła granitowymi podporami tzn z jednej strony..z drugiej już ich nie było... grobów było sporo...dziś śladu nie ma po tym cmentarzu a szkoda w końcu to też cząstka mieszkańców Czerska.Dziś teren ten przejęty jest przez firme "Klose"..zniwelowany zupełnie...co stało się z prochami tam leżących??na śmietniku??...eee chyba nie ..postaram coś na ten temat się dowiedzieć.Za moich czasów to teren niesamowitych zabaw ..no i miejsce super na wagary.Tam nikt nie zaglądał no chyba że drugi wagarowicz...brało się dobrą książke ...wtedy na mym prywatnym topie był Wiesław Wernic taki polski "Karol May"tylko że lepszy.Przeczytałem wszystkie jego ksiązki a miał ich sporo,wspomne tylko takie tytuły jak "Tropy wiodą przez prerię","Colorado "..czy też"Słońce Arizony"...książki te były dosłownie "zaczytywane"..przechodziły z rąk do rąk...czekało się w bibliotece w kolejce na każdy tom.Dzis w dobie komputerów i i całej iluzji wirtualnej mało kto czyta...wydaje mi się że to po części wina rodziców..skoro rodzice nie czytają..dzieciaki też nie mają tego nawyku.I tak wagary szybciutko zlatywały...oczywiście jak była dobra pogoda ..ale i na niepogode też była rada..brało się po cichu płaszcz ortalionowy taty (był w delegacji ,więc w nim nie chodził)a że nie zajmował dużo miejsca w tornistrze był swietnym namiotem pod którym mozna zagłębić się w ulubioną lekture.Oczywista wagary jak każdy super wynalazek miał swój kres....zazwyczaj tak bywa gdy przychodzi do domu najlepsza uczennica z pismem z szkoły powiadamiającym jaki to ze mnie leser w niechodzeniu i że szanowna mama miałaby się pofatygować do szkoły.....no i pofatygowała się....taaa..chciałbym w tym miejscu pominąć skutki wizyty mej mamy w szkole...bo to był baaarddzzoo...bolesny dla mnie problem...i to taki że tydzień nie bardzo wiedziałem jak siedzieć na tyłku...i powiem tylko że w tamtych czasach dyscyplina trzymana przez moją mamę miała bardzo pozytywną dla mnie odmiane...hihihi..Za cmentarzem płyneła Czerska struga....miejsce za którym rozpościerały sie zagonki ogrodniczne mieszkanców ul 21 lutego....rosło tam wszystko,od buraczków do szczypioru..od marchwi do truskawek i jabłek i gruszek .Oczywiście nas interesowały głównie jabłka ,truskawki i gruszki..chodziło sie na tzw."pachte"..wiem ..wiem to było złodziejstwo..owszem ale no.. ale.....właśnie ten smak ryzyka ..że mogą schwytać i w najlepszym razie oklepać albo też być oklepanym przez rodzicow ...tego drugiego nikt nie chciał bo było o wiele bardziej bolesne.


piątek, 11 października 2013

Drągi

Od rynku w kierunku obecnej Dr.Zielińskiego,zaraz za cmentarzem były "Drągi"..czyli skład dłużycy sosnowej dla tartaku.Miejsce niezwykłe dla nas dzieciaków z mnóstwem skrytek i kryjówek,niebezpieczne baaardzzo! ale kto wtedy myślał o niebezpieczeństwie ..nikt!.Tam po szkole chodziło sie zapalić pierwsze papierochy.....tam też były wszelkie podchody i zabawy w chowanego..tam też piło się pierwsze wina ..pierwsze jakie pamiętam to "dużeW"
 Ktoś może pomyśleć że bylismy dzieciakami jakby dzis powiedzieć z tzw.marginesu nie ..nie..dzieciaki naprawde kiedys miały wiecej luzu,były bardziej samodzielne niz teraz gdzie wszystko sie im pod nos podstawia i chucha i dmucha.Nie był to żaden margines,życie było inne ...większość z nas wyrosła na porządnych ludzi.
Drągi przyciągały też miejscową żulie, myśmy nazywali ich "brendziarzami"...no bo "brendke"pili czyli denaturat...oryginały z nich były niesamowite i los tak po prawdzie ich nie oszczędzał.No co można by powiedzieć o byłym skoczku Sosabowskiego co skakał do Holandii..a jak wrócił do Polski to UB wsadziło go do kryminału...albo o byłych żołnierzach wehrmachtu co ich siłą wzieli do wojska bo alternatywa było jedna albo podpisujesz 3 grupę albo do Stutthofu ..i wracali potem po wojnie z pokiereszowaną psychiką z Syberii... od Andersa ,niedocenieni przez ojczyzne..wsadzani do więzień UB....staczali się.Jak dziś na to patrzę to byli tragiczni ludzie....los czasem jest niesprawiedliwy.
Krzaki i drągi to też miejsce zbierania butelek,pamiętam że raz to miałem naprawde farta ..zdobyłem wtedy 9 butelek i 43 złote rozsypane po błocie w bilonie..zbierałem te pieniądze na kolanach ..czułem jakbym skarb znalazł..W domu wyczyściłem od błota..i zostałem jedniodniowym milionerem!...niesamowite uczucie..hihi.... Mało kto wie ale na terenie składowania drągów,odbywały się mecze piłkarskie..nie było wtedy jeszcze stadionu "Borowiaka"

wtorek, 8 października 2013


Centrum


Czersk w zasadzie nie miał swego centrum...inne miasta miały rynki,ratusze itp..W Czersku była tzw "ulicówka" jak na wsiach,gdzie wzdłuż głównej drogi wszystko sie rozwijało.Wyznacznikiem centrum Czerska był kościoł i magistrat..(za moich czasów ta nazwa zawsze była obecna)czyli gmach siedziby władz miasta.Centrum to głównie ulica Kościuszki,przy niej były sklepy i lokale.Glównym lokalem była "Pomorzanka"...czyli jak sie potocznie mówiło "U Jagali"..bo tak poprawdzie to była własność Państwa Jagalskich..ale za moich czasów "szalało tam PSS".Pierwszym sklepem na styku Kościuszki i Starogardzkiej był sklep p.Rogańskiego(zaznaczam iż to był całkowicie prywatny sklep),czego on tam nie miał ..wszystko!..od cympletek i korków do strzelania do części rowerowych..a co najwazniejsze miał plyty pocztówkowe,ci co mieli adapter "Bambino" wiedzą o czym pisze.Tam poznawalem pierwsze utwory The Beatles i Rolling Stonsów.Czerskim zwyczajem jak sie mówiło o jaki sklep chodzi to wiadomo "u Rogany".Obok sklepu Rogańskiego był sklep z artykułami metalowymi prowadzony przez p.Mroczyńskich..Tam można było kupić gwozdzie ,śrubki..i co najwazniejsze blaszki do łyżew..ale na ten temat rozpisze sie pózniej w innym rozdziale.Po drugiej stronie ulicy byl sklep ogólnospozywczy prowadzonej przez Panią Pacek(nazwany jako sklep "U Packa").Dalej była drogeria...bardzo lubiłem tam wchodzic ze względu na zapachy..miały taki posmak wielkiego świata.A najlepsze miał ten sklep na świeta Bożego Narodzenia...chodzi mi o wystawe sklepową..ranny ! całymi minutami potrafiłem sie gapić na te cudeńka złożone z bombek szklanych ,różnych "szpiców"na choinke ,gwiazdorki i gwiazdory...i anielskiego włosu full srebnego i złotego..normalnie magia!.Sklep prowadzila za mnie p.Szlachcikowska.razem z p.Glaner(pewny nie jestem)Obok drogeri był sklep z materiałami prowadzony przez Pana Gierszewskiego,postawny facet.sprawiał wrażenie dbałości i rygoru w sklepie.Gdy klientów nie było lubił wystawać przed sklepem,pamietam jak były modne spodnie "dzwony"koniecznie czarne to doradzał ile trzeba materiału na spodnie tylko po wyglądzie takiego osobnika jak ja ....nigdy sie nie pomylił.Dalej był skup butelek nasze zródło kasy na kino czy "papierochy"Skup miał ciekawą brame z orłem..co tam kiedyś było ..nie mam pojecia..ale wydaje mi sie że ma to cos wspólnego z orłem co kiedyś dawno..dawno temu był na dachu drogerii(kamienica należała wtedy do Państwa Kalinowskich.)Czasem tego orła można spotkać na starych zdjęciach z Czerska.Pasmanteria pod nazwą Karolinka sprzedawała wszystko,,,, tasiemki,guziki, nici ale tez koszule i wszelakie bluzki.Kiosk "Ruchu" to miejsce też szczególne gdzie codziennie latałem o godz 17 po "Dziennik Wieczorny"i nie dlatego że wiedzy o życiu kraju i regionu pragnąłem a tylko dlatego że na ostatniej stronie był komiks czarno-biały...oj przeżywało sie przygody Zorro.."Jeżdżca bez głowy"czy "Dwa nagie olstry"..i wieczne kombinowanie jak zdobyć 50 gr...owszem gdyby nie było innych pokus to te 50 groszy zawsze jakoś by sie dało załatwić..ale był jeszcze "Landus" i napoleonki..irysy sezamkowe..masa zastanowień co warto...dylematy okropne ..hihi.Poczesne miejsce na ulicy Kościuszki miał Super Sam..tak naprawde to ani nie był super ani też sam...ale fakt można było podchodzić do połek i samemu brać towar.Ceny jakoś się przeddefiniowały  w porównaniu do dnia dzisiejszego.Biorąc za średnią ok 2000 tyś złotych(oczywista to średnia!! z reguły niewiele osob miało ja )Przykładowo  masło roslinne  około 8 zł,czekolada "22lipca E.Wedel..już np 19zl.Ludzie kupowali masło po pół kostki a nawet ćwiartki,podobnie jak chleb tez na polowe i ćwiartki...ale ..ale chleb miał wtedy 2kg..tak ..tak..i kosztowal 8 zl...a np takie cięcie u fryzjera 5 zl...całkiem inne wartości cenowe.I nie było tak że za komuny wszystko było państwowe..akurat w Czersku duzo prowadziło własny biznes.Kto dziś pamieta piekarnie Nitki na 21 lutego?..robił chleb taki swojski my nazywalismy go ze z blachy..super rzecz!..a bułki zytnie wielkie takie i zawsze rano cieplutkie,szneki z glansem czyli drożdzowki z lukrem ..pycha! jeszcze czuje smak ich ..nikt już tak nie robi..Starsi mówili nie że piekarnia u Nitki tylko u Aszika..po dziś dzień nie wiem czy to była rodzina jakaś co wcześniej piekła czy jakieś pokrewieństwo..Sklep motoryzacyjny i rowerowy był na rogu Rynkowej i Kościuszki..taa..tam to właśnie przed komunią marzylo się o rowerze..nawet o takim "ruskim"za 700zł..bo już o kolarzówie za 3000 tyś można było od razu zapomnieć...ale wchodziło się ,dotykało..smakowało się jak by to można było "śmigać" na czymś takim(roweru i tak nie dostałem ..musiałem się zadowolić zegarkiem "Wostok" i aparatem fotograficznym "Druch")Przyjęcia zresztą nie były takie jak dziś..pełne przepychu,kreacji dzieci...ale skromne  i prezenty też skromne były..akurat jesli chodzi o mnie to i tak niezle wyszedłem...a inni co było prawie zwyczajem, dostawali tylko zegarki..ale i tak człowiek się cieszył z każdej rzeczy..w tym niedostatku wszystko cieszyło.
Kawiarnia "Muszelka"...to jest temat!..miejsce spotkań młodzieży oczywista nieoficjalne..np..licealiści mieli zakaz przebywania w lokalach,nie mile to było widziane przez pedagogów.Jak sie umawiało z dziewczyną to najlepiej tam..oczywista młodzian musiał mieć kase.. to on finansował..Kultowy napój to cytroneta ,woda z sokiem cytrynowym plus słomka,,przynajmniej na to jako na minimum trzeba bylo mieć....cena 5 zł.. Za ladą krolowała "dzika Jadzia"...dlaczego dzika?..hmm ..chyba ze względu na wzrok ..taki przeszywający i lustrujący..hihi..ale myslę że to ktoś palnął i tak zostało to do niej przypięte.

poniedziałek, 30 września 2013

Rynek

W każdy wtorek i piątek odbywał się "rynek".do miasta zjeżdżali rolnicy z okolicznych wiosek aby sprzedać własne plony.Można kupić bylo świeże masełko..jaja..ziemniaki,jabłka czyli wszystko co można było wyhodować na rolniczej ziemi.Poza tym stragany rozstawiali handlarze fartuchami i bluzeczkami szytymi z kretonu...można było kupić buty i ubrania robocze.Z reguły te ubrania to dostawano w okolicznych zakladach pracy,nosilo się stare polatane w pracy a nowe się sprzedawało...cóż zyć jakoś było trzeba.Sam pamietam jak z plaszcza kolejowego miałem przerobioną extra kurtke na zime.Material był bardzo dobry ..ciepły..wystarczyła przerobka i chodzić mozna było nawet w najgorsze mrozy.



Na rynku ubijano też interesy,a to ktoś miał papę(niewiadomego pochodzenia)a to pół tony cementu który byl poszukiwany bardzo.Jednym słowem wszystko można było załatwić w te dni..A po interesach i po rynku oczywiście trzeba to było opić...piło się wtedy dużo...ponoć tak powiadali że tam gdzie bieda tam też alkoholizm coś w tym było.Rynkowe dni to też okazja dla rolników by pozałatwiać sprawy w urzędach ..zrobić zakupy w okolicznych sklepach..ruch był w te dni o wiele większy i spotkań do pogadania z dawno niewidzianymi znajomymi tez było okazją...
 Na rynku zjawiali sie też cyganie z patelniami,misami i garnkami ...kolorowy jazgot przy tym był niemozliwy...Stare cyganki wrózyły a faceci sprzedawali..bardzo to wszystko atrakcyjne było.
Jak "rynku"nie było to czasami przyjeżdzała karuzela z strzelnicą.Kolorowe baraki na kolach zwiastowały moc zabaw i uciech dla najmłodszych i starszych.My z wypiekami oglądaliśmy szczególnie strzelnice bo były tam zdjęcia "Czterech pancenych"Winetou jak tez niekompletnie ubraną Bardotkę czy też Marilyn Monroe.
A jak przychodził chłopak z dziewczyną to koniecznie kwiatka musiał zestrzelić..a jak sie nie udawało to chłopak zaczerwieniony opowiadał pózniej że lufa była krzywa...tak..tak..co w końcu miał powiedzieć.
Karuzela byla duża i mała ...mała dla dzieciaków a duża dla młodzieży i tej starszej i tej młodszej.Duża była na łancuchach i w czasie wirowania dookoła męskim obowiązkiem było złapać panne i wywinąć nią ,a czasem jeszcze lepiej bo obkręcic wokół łańcucha i potem puścić...biedne dziewcze wirowało potem jak szalone ...ale szczęśliwe że chłopak tak ją adoruje..konczyło sie to nieraz fatalnie dla gości oglądających to wiwijanie gdy dziewcze zwłaszcza zjadło obfity obiad.
Raz do roku lub czasem dwa przyjeżdżał cyrk...rany! ile to było radości.Za punkt honoru każdego z nas było wejśc na spektakl "na lewo" czyli za darmo.Cyrk najpierw rozbijał sie na rynku a dopiero potem wraz z rozwojem dworca autobusowego został przeniesiony na koński targ na ul 21 lutego..którą my i tak nazywaliśmy Młyńska(bo tak kiedyś sie nazywała)To wchodzenie na lewo to była całkiem niezła kombinacja...przez płot tak bylo najprościej specjalnie sie nie dawało ..pilnowali bardzo...pozostał dach gdzie w dni targów sprzedawano masło i jaja..pod tzw.filarami.
Z tyłu rynku były magazyny GS-u ..więc najpierw przez płot tam a potem to już była pestka ...dach ,zeskok i już było się w cyrku...nie..niee..nie tak łatwo jeszcze trzeba bylo wejść do namiotu..i tu trzeba robić było na dwa sposoby ..pierwszy to na bezczelniaka ...czyli szybko z dachu wprost do namiotu ..albo drugie poczekać na antrakt i wmieszać sie w tłum ludzi na przerwie.Część rynku stanowil mini-park,.enklawa z starymi drzewami i z sciezką i ławeczkami.Zakochani tam wieczorami spędzali randki.Gośćmi ławeczek byli nie tylko zakochani lecz też,amatorzy "złotej renety"czy też "dużego W" czyli znawcy i smakosze win też przysiadali a jako że teren wczesniej tam był nie oświetlony stanowił świetne miejsce dla koneserów owych trunków.

niedziela, 29 września 2013

Kino

"Mama da na kino.....a nie wiesz skąd mam Ci wziąść?....idż do taty...tata daj na kino..ile kosztuje ?..no 13.50 ..12 ..i 9 ale za 9 na legitymacje a tam jest podany wiek..więc za 12"...a film jest od 14 lat..Takie rozmowy to byly przynajmniej dwa razy w miesiącu..a jak się chcialo więcej to trzeba bylo kombinować.Filmy były od 7 ,14,16 i 18 lat.Kino zwało sie Palladium i jak na tamte czasy bylo kinem nowoczesnym a co najwazniejsze miało klimat....dziś po latach trudno stwierdzić co to takiego bylo ale wydaje mi się że skladalo się na to wszystko ..czyli zapach..klimat bajkowości..takie przejście do innego świata....kolorowego, pełnego przygód i inności od tej rzeczywistości jaka była na zewnatrz kina.Kolejki na filmy czasami były aż do "Oazy"..takie filmy jak "Flip i Flap..czy przygody Winetou..przyciagały masę ludzi.
Kino miało dwie na mieście winniety reklamowe jedną na Starogardzkiej a drugą na Kościuszki,były na nich zdjecia z filmów i zawsze reklamowany następny film.Pamiętam zawsze leciałem najpierw na Starogardzką a potem na Kościuszki zobaczyć zdjęcia....no i zacząć kombinować skąd zebrać pieniądze.Jeszcze w wakacje to mozna było coś zrobić na jagody sie poszło i zawsze tyle sie uzbierało..albo butelek poszukało.Z tymi butelkami to zawsze w domu piekiełko wybuchało bo olej do słoikow sie przelewało podobnie ocet..a że z zakretkami do nich był kłopot ..to wietrzał...no i nieciekawie sie wtedy robiło...ale co tam ..! warto było.Takie piekiełka wpuszczało się w koszta..no niestety,siła kina była większa.Kino zawsze co niedziele o godz 10.30 puszczało filmy dla najmlodszych tzw,"Poranki filmowe"..tam pierwszy raz ujrzałem kolorowego Kaczora Donalda i Myszkę Miki...wtedy to były dla mnie poprostu czary...świat kolorowych bajek..i pamietam że zawsze był kłopot z wychodzeniem z kina....aaa cena była 3 zł jak dziś pamiętam..

środa, 25 września 2013


Podwórko.


Podwórko miało kształt kwadratu,po jednej stronie były szopy na opał i drzewo plus ubikacje...jak
wiadomo kiedyś nie było w domach ani łazienek ani też ubikacji.Na środku stał betonowy śmietnik,dziś rzecz nie do pomyslenia ale wtedy nie bardzo przeszkadzała nam dzieciakom.Po drugiej stronie okna zakratowane ciastkarni GS-ów z szefem Hoffmanem...Boże jakie tam zapachy dolatywały!!.z rana....szok!
nasze dziecięce nozdrza wiecznie pragnące łakoci ciężko wyrabiały..czasem przez krate któryś z cukierników kazał podać ręke i nakladal na nią kremu..a czasem dawał w kartonie skrawki ciast ..tortów...to była wyżerka !!..wszyscy dzieliliśmy sie równo każdą okruszyną..W głębi podwórka mieszkali Kitowscy i była taka mini pralnia tzn ..był tam duży piec kaflowy i w nim zamontowany kocioł na zewnątrz z kranem....ot takie udogodnienie dla pań ale na tym udogodnienia się kończyły bo prać trzeba było ręcznie czyli w wannie na tarce..a wode z pompy trzeba było nosić.Kitowscy mieli dwoje dzieci Michała i Jurka...pózniej jak sie przeprowadzili mieli jeszcze córkę.On pracował w fabryce mebli a dorabiał jako krawiec u swego brata...spokojni ludzie choć Kitowska miała sie za coś lepszego i nie pozwalała z nami się bawic swoim dzieciakom..bo jak mówiła w czasie kłótni(a wybuchały często)że ona jest von Kitowska hmm ..ile w tym było prawdy ?..nie wiadomo ale coś napewno na rzeczy było.W głównym budynku mieszkali Krocze i Wiśniewscy.Rodzina Kroczów mieszkała na jednopokojowym mieszkaniu w 6 -ciu ..tzn 4 dzieciaków i rodzice.Mieli dwóch chłopakow i dwie dziewczyny...Chłopaki to byli jedni z najlepszych kumpli..Kroczowa dbała o dzieciaków bardzo,mimo że lekko im nie było ..to był czas że kobiety mało co pracowały,raczej było tak że zajmowały sie domem...zresztą było czym sie zajmować..pranie ręczne..np.u Kroczów nie było gazu ,więc palili w kuchni a rano gdy dzieciaki do szkoły i aby wypić coś ciepłego to miała taką maszynkę na denaturat i na niej podgrzewała mleko..cóż Polak potrafi(póżniej pokaże rysunek tej "maszynki")
Obok Kroczów mieszkali Narlochowie z Wisniewskimi..a po smierci Narlochów sami Wiśniewscy.mieli chyba największe mieszkanie  w podworku.....i dwa wejścia do domu....tak..tak ..dwa ,bo to pozostałość po tym jak mieszkali razem z Narlochami.Też ich było czworo z tym że było trzech chlopaków i dziewczyna....no wiadomo kumple na "amen".Chłopaki pelni pomysłów..figli ..żartow co czasem się kończyło tragicznie bo Wiśniewski lubil przylać..oj lubił.Mieszkali też na dole pod Wiśniewskimi Franciszczakowie,spokojni starsi państwo.W budynku z którego okna wychodzily na ulice mieszkali oprócz nas jeszcze państwo Wojcieszczakowie ..na dole i my ..a na pietrze pani Sowa z bratem Bendzymanem(napewno koślawie pisownie bo pisał sie tak jakoś z niemiecka)który jak teraz wiem był fryzjerem w tym budynku przed wojną.Mial wlasny zakład fryzjerski ale mu "komuna"wszystko zabrała,słynął też z tego że słuchał namietnie "Wolnej Europy"...zawsze ok.godziny 20 na całą parę miał radio wlączone(był troche przygłuchy)
.Mimo że w tamtych czasach to było zakazane jakoś go nikt nie wydał...Obok nich mieszkali tez w pozniejszym czasie państwo Dulek..corka państwa Frańciszczaków Zyta która wyszła za mąż przerobiła wraz z mężem strych na mieszkanie(oj ciezko było w tamtych czasach o mieszkanie ..oj ciężko.i wyszło im całkiem fajne mieszkanie dwupokojowe z kuchnią.Pan Dulek był mistrzem stolarskim w Meblostylu..i mial smykałkę do drzewa.W sumie to wszyscy mieli nielekko na tych mieszkaniach ..nie było wody w mieszkaniach ..a gaz byl tylko w naszym od ulicy budynku..a o łazienkach czy ubikacjach w domu...eee to już nawet nie bylo w sferze marzeń.

poniedziałek, 23 września 2013

Okolica.

Okolica


Heń masz tu 5zł i leć do Sabiniarza się obciąć....taaa..obciąc,jeszcze jako młody chlopak to i owszem leciałem.....ale już odrobine starszy to nie bardzo ..moda taka aby dlugie włosy mieć..na Zeppelinów albo na Slajdów.Sabiniarz to fryzjer nad fryzjerami obcinał chłopakow na "kancik"tak jak chcieli ..a nie jak Pupel z Dworcowej całe włosy obchlastał jakby michę przyłożyć na głowe...szkoda gadać....wyglądało się jakby z hitlerjugend się wyszło... ale też miał klientów i z tego co widziałem stałych.....trzymał sie bardzo długo.Na przeciwko Sabiniarza była "mleczarnia.."..dlatego mleczarnia iż tam głownie chleb ,mleko bułki ciasto sie kupowało..taki sklep...obok niego funkcjonował Pliszka z owocami ,kwiatami ..Pliszka byl bez jednej ręki ale radzil sobie niezle jako sprzedawca ..ponoc mu tą łape w czasie wojny urwało...Kiedyś Pliszka miał warsztat stolarski ..chyba jakieś ramy robił ..ale dokladnie nie wiem ..czas zaciera pamięć..Za warzywnym sklepem Pliszki był zegarmistrz..zawsze jako młodzi mieliśmy z nim interesy bo zbierał stare zapalniczki i inne precjoza ...zawsze parę złotych dał zarobic.

Chciałbym czytelników tego bloga prosić o wyrozumiałość...może niektóre rzeczy i sprawy będe opisywał zbyt chaotycznie ale w miare pisania obiecuje poprawę.
Przed sklepem Pliszki byl skwerek z pompą ,ludzie tu nabierali wode i oczywiście miejsce plotkowań i "salonik" towarzyski.Zawsze można było się dowiedzieć kto z kim i kto i dlaczego..wiadomości z pierwszej ręki,tu też kłótnie wybuchały ..zawsze prawie o dzieci ,bo ten zrobił to mojemu a inny innemu..starzy sie kłócili a dzieciaki juz za godzine pogodzeni byli.
Czersk to nieduże miasto jeszcze za moich czasów zawsze kojarzące sie z zapachem koni...aut bylo nieduzo a konie zawsze były.Jak juz ktos mial auto nawet najmarniejszą syrenke to to, był juz ktoś,a kaszlało to smrodziło niemiłośiernie ale jechało i to byla podstawa...zawsze  w niedziele jechać do Ostrowitego z rodziną to już było coś.




Następnym okazałym "gmachem"był bar"Muchomorek"..spelunka jednopomieszczeniowa..do zalewania sie w trupa...państwo Mroczyńscy prawdopodobnie dzierżawili go GS-om ...Każdego 10 i 25 dnia miesiąca tam właśnie odbywały sie zajazdy "jednodniowych milionerów"..ktore nie raz kończyły sie bójkami ..a co najmniej spiewami na wiele głosów..plus arie z opery Tosca ale tą ostatnią to już tylko mamrocząc ze wzgledu na zmęczenie materiału ludzkiego..cóż człowiek nie maszyna swój alkoholowy kres zna.Na temat "Muchomorka"poświęce pózniej więcej miejsca bo tak legendarny lokal jakim był wymaga specjalnego potraktowania.Po drugiej stronie sławnego lokalu siedzibe swą miała kuznia Gwizdały.Sam Gwizdała to oryginał nad oryginałami..wiecznie zatabaczony ..bo trzeba wiedziec że wtedy tabakę "niuchało"więcej osób.Miał swoistą mode że kto z nim pil musiał przynajmniej raz porządnie zażyć tabaki ..a kopce stawiał i sobie i znajomym wieeellkiee...nie to co dzis takie tam ociupinki..kichali po tym wszyscy naokolo i czuc  bylo "Mazurską"tabaką wszędzie.

Kużnie były dwie w mojej okolicy,po drugiej  stronie była kużnia Glazy pod numerem 30.Kużnie prowadzil Glaza syn...wydawało mi się że był starym kawalerem ,mieszkał z matką.Ruch zarówno u jednego jak i drugiego w dzień "rynków"był zawsze duży..wiadomo ..bo i to konie trzeba było podkuć ..jakieś brony naprawic ..lemiesze do pługa ..słowem wszystko co ze stalą i mechaniką potrzebne w rolnictwie.

Obok kużni Glazów pod numerem 28 był sklep spozywczy zwany też "mleczarnią"..bo też można bylo kupić tam mleko luzem ...zresztą w tamtych  czasach wiele rzeczy luzem kupowało się jak np ..sól .cukier, kasze,cukierki,makaron itp towary.Zawsze uderzał jak sie wchodzilo zapach mleka i sera..a rano zapach pieczywa i szneków ..eech co to były za szneki!,A cukierki jak sie miało już złotówkę..to się mówiło że chce się za nią cukierków....więc sprzedawczyni wrzucała na wagę garść irysów..i już było trochę słodkości..bez żadnych torebek ..prosto do kieszeni sie wkladało.Masło kupowalo luzem i w kostkach,cena masła nie była wcale tania..jak pamietam to 16,50 za kostkę,chleb 2 kg 8 zł..a np bułki duże żytnie byly po 50 gr a wroclawskie mniejsze ale za to jasniejsze po 60 gr Z cen co pamiętam to papierosy Sporty kosztowaly najpierw 3 zl a potem 3,50..a paczka 10 sztuk (takie też były)1,75...a paczka Carmenów już 18 zl ale to już były gatunkowe papierosy.



Wszelkie prawa do tekstów i do rysunków i niektórych zdjęć należą do mnie